niedziela, 2 marca 2014

Ciśnienie w oponach (odcinek 1)

- Właśnie prześcignęła nas krowa – westchnął potępieńczo Ryszard Dąbrowski, najbardziej doświadczony z całej dwójki kierowców zatrudnionych w przedsiębiorstwie komunikacyjnym TTMA (To Teraz Mój Autobus). Mały, czerwony autobus mknął – albo czołgał się, w zależności od opinii – przez mazowieckie bezdroża, które według GPS-a miały być obwodnicą Radomia.
Wcale nie – obruszył się Marcin Krzew i skrzyżował ręce na piersi w uniwersalnym znaku oślego uporu. Miłościwie jechali tak wolno, że zdjęcie rąk z kierownicy nie zagrażało niczyjemu bezpieczeństwu.
- Wyyyprzedza nas krowa – zawył jeden z uczestników wycieczki do Białowieży, uczeń katolickiego gimnazjum w Warszawie.
- Czy to był żubr, czy to był żubr? - zapiszczał z podekscytowaniem Artur, podskakując na fotelu w pierwszym rzędzie, z wrażenia upuszczając GPS-a. Sprzęt zatoczył malowniczy łuk i upadł u stóp katechetki, która po raz kolejny wzniosła oczy ku sufitowi. Szefowa firmy, Karolina Szop, przeklęła w myślach głupotę swojego syna i podniosła sprzęt, ale ciemny ekran nie reagował na groźby ani próby wskrzeszenia.
- Artur! Mapa! - zażądała władczo, wyciągając rękę. Podana mapa natychmiast zderzyła się z jego uchem. Zniecierpliwiony Ryszard obrócił się na swoim siedzeniu, żeby im ją wyrwać, ale zrezygnował, zobaczywszy, że na okładce widnieje napis PODKARPACKIE zamiast PODLASKIE. Bez mapy i działającego GPS-a zostali w polu w sensie zarówno dosłownym, jak i metaforycznym, co było raczej niefortunne, jako że próbowali dojechać do lasu.
- Mam rozumieć, że właśnie się zgubiliśmy?! - spytała z oburzeniem katechetka, która od samego początku wątpiła w ich profesjonalizm.
- Zgubiliśmy się jakiś czas temu – odpowiedział spokojnie Ryszard. – Teraz okazało się, że nie mamy jak się znaleźć.
- Żubr, żubr, może on wskaże nam drogę! – zakrzyknął z entuzjazmem Artur.
- To była krowa! – odkrzyknęło dziecko.
- Proszę się nie martwić, pani profesor, wszystko jest pod kontrolą – zapuszył się Marcin, znów puszczając kierownicę. Od początku wycieczki usiłował zwrócić na siebie jej uwagę, jego wysiłki odnosiły jednak efekt odwrotny do zamierzonego. – Doskonale wiem, gdzie jadę. – Jednak godzinę później, kiedy po kilkunastu przypadkowych skrętach minęli tę samą krowę, zmuszony był zweryfikować swoje przekonanie.
- Zatrzymaj Żuczka – zainterweniowała w końcu Karolina, straciwszy resztki cierpliwości. – Jak byłam harcerką, rozponawaliśmy kierunki świata po mchu. Zaraz ci powiem, w którą stronę mamy jechać.
- Fascynujące – mruknął Ryszard, przyglądając się wysiłkom Karoliny z rosnącym rozbawieniem. Jego szefowa krążyła wokół drzewa, próbując sobie przypomnieć, jak zinterpretować porastające pień zielsko. Tymczasem Marcin zdał sobie sprawę, że jeśli ona wymyśli rozwiązanie, jego szanse na zaimponowanie katechetce przepadną bezpowrotnie. W jego głowie narodził się przebiegły plan – miał przecież komórkę, a w niej mapy Apple'a! Potrzebował tylko złapać zasięg.
- Zaraz wrócę – powiedział Ryszardowi i wyskoczył z autobusu. Przebił się przez tłumek dzieci pilnowanych przez katechetkę i wspiął się na dach busika. Machał telefonem, który pozostawał obojętny na jego desperackie starania, aż w końcu, podskakując z wyciągniętą wysoko ręką, potknął się o własne nogi i z hukiem zleciał w krzaki.
- Muu – skomentowała krowa.
- Fascynujące – powiedział Ryszard i ze stoickim spokojem sięgnął po własny telefon. W nie do końca zaplanowany sposób starania Marcina odniosły całkiem niezły skutek. Pomijając nawet, że to katechetka jako pierwsza podbiegła, by zobaczyć, czy młody kierowca jeszcze żyje, konieczne okazało się wezwanie ambulansu. Na szczęście w ogólnej panice Ryszard nie stracił głowy i ignorując muczenie krowy, piszczenie Artura i przekleństwa Karoliny, wybrał numer alarmowy. Karetka odnalazła ich bez trudu – okazało się, że krążyli wokół całkiem sporego miasteczka. Podążając jej śladem czerwony busik TTMA odnalazł w końcu i bez dalszych przygód drogę do cywilizacji, skąd Ryszard dowiózł ich do puszczy, ignorując narzekania i zgubne porady zagipsowanego Marcina.
Wypuszczone w lesie dzieci rozbiegły się natychmiast z wrzaskiem, który wypłoszył z okolicy wszystkie żubry. Upragniony relaks załogi TTMA na tarasie pensjonatu przerwało wtargnięcie funkcjonariuszy ochrony parku i mandat za nieuiszczenie opłaty klimatycznej i wjazd bez wymaganego zezwolenia. Okazało się, że Marcin był tak dumny, że udało im się dojechać – częściowo przynajmniej za jego sprawą – że umieścił na Facebooku zdjęcie Żuczka pod tablicą PUSZCZA BIAŁOWIESKA i oznaczył lokalizację.

- Marcin, ty idioto – westchnęła Karolina i zamknęła się w swoim pokoju. Ryszard zatrzymał komentarz dla siebie, poszedł za to handlować z białoruskimi celnikami. Artur wyprawił się na poszukiwanie żubra, a katechetka na poszukiwanie zaginionych uczniów.

(produkt wspólnej głupawki obu autorek) 
(dziękujemy za tytuł Findis, jest idealnie absurdalny, dziękujmy też za wkład w wstępną burzę mózgów jej, Morfowiaverypleasantpineapple)
(istnieje spore niebezpieczeństwo, że ciąg dalszy nastąpi)

4 komentarze:

  1. O jakie to piękne! Chcemy więcej.
    Gin&PT

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Będzie więcej. Prawdopodobnie. ;D Dzięki. ;)

      Usuń
  2. Cudne! Musicie częściej organizować zjazdy :D

    OdpowiedzUsuń