wtorek, 10 czerwca 2014

Wysokie obcasy

Jest to jedna z tych sadzonek, które rosną mi, i to w jakieś dziwne strony, od jakiegoś czasu, ostatecznie jednak to próby odseparowania z nich jednego – dość krzywego, obawiam się – drzewka sprowokowała mnie świeżo podjęta próba rozchodzenia szpilek w drodze do najbliższego sklepu. Najbliższy sklep naprawdę jest blisko, ale kiedy znienacka się rozpadało i szłam dzielnie do przodu, wymuszenie dostojnym tempem w coraz bardziej irytującym deszczu, z każdym krokiem – bardzo dosłownie – żałowałam, że akurat teraz zapragnęłam porzucić na ich rzecz wygodne, umożliwianie przemieszczanie się biegiem tenisówki.

Co, oczywiście, spowodowało nawrót nękającego mnie od czasu do czasu pytania o sens wyborów obuwniczych licznych bohaterek licznych seriali, tym razem na znacznie bardziej osobistym poziomie. Rekonstruując tok myślowy, jakim przebiegło – szczęśliwie ubrane w odpowiednie do tego celu buty – to pytanie, brzmiałoby mniej więcej: jak one, do najjaśniejszej cholery, mogą łapać przestępców w takich butach? Jedna możliwa odpowiedź jest oczywiście taka, że są po prostu dużo fajniejsze ode mnie i serdecznie im z tego powodu gratuluję.

Druga jest jednakże taka, że nie ma to zbyt wielkiego sensu.

 Uwielbiam wysokie buty. Popatrzenie na świat z wysokości dodatkowych kilku centymetrów jest miłą rzeczą, ale przede wszystkim, wysoki obcas stuka i, dobry Boże, jest to wyjątkowo satysfakcjonujący dźwięk.  Wśród tysięcy rytuałów, które pomagają ludziom przed egzaminami, mi najbardziej pomaga wchodzić na nie, stukając, od razu czuję się bardziej kompetentna. Przyznaję, że nic nie wiem o łapaniu przestępców, ale podejrzewam, że ta konkretna właściwość nie może tutaj pomagać.

Druga rzecz, szpilki (rozchodzone) – słowo honoru, dla osób niezorientowanych – mogą być zupełnie wygodnymi butami – do czasu. Potem jest już taki czas, kiedy bardzo, bardzo chce się je zdjąć, a dużo chodzenia i stania tylko ten proces przyspiesza. Moje wczesne (zbyt wczesne) eksperymenty z wysokimi butami i bieganiem w nich skończyły się dwoma tygodniami w gipsie, więc nauczona doświadczeniem, pobiec gdziekolwiek w szpilkach spróbuję tylko, jeśli bardzo będę potrzebować zwolnienia lekarskiego i złamanie nogi okaże się jedynym dostępnym rozwiązaniem, podejrzewam jednak, że nawet jeśli ktoś jest w stanie dokonać tej sztuki, nie wpływa to na odłożenie w czasie krytycznego momentu, kiedy obuta w wysoki obcas kobieta desperacko pragnie zmienić się w hobbita.

A jednak. Policjantki i agentki FBI, CBI i jakichkolwiek innych organów śledczo-ścigających w odcinkach opowiadających o długich, długich dniach pracy, okazyjnie urozmaicanymi pogonią, z reguły noszą szpilki. Biegają w tych szpilkach, skradają się w nich, siedzą w nich późnymi nocami przy swoich biurach, nad aktami spraw, i jeśli z nagła trafi je objawienie, podrywają się zza tych biurek, z miejsca gotowe, stukając wysokim, cienkim obcasem.

Najbardziej denerwujące jest tu wcale nie to, że żadnemu ze scenarzystów w głowie nie wykiełkuje pytanie, czy kobieta, którą posadził za biurkiem w ciemnym, pustym gabinecie nie będzie chciała na moment chociaż przeprosić się z anatomicznie bardziej naturalnym ułożeniem stopy. Najbardziej irytujące jest, jak w wielu przypadkach wysoki obcas to właściwie jedyne, co zaznacza w jakikolwiek sposób, że ten oto postaciowy konstrukt to kobieta.

Filmowe, serialowe, książkowe kryminały czy thrillery to flagowe przykłady tej przypadłości, jako krystaliczny produkt lat – wieków, w przypadku przekazu pisanego – powtarzania zdominowanej przez mężczyzn opowieści o dzielnych wojownikach, w których jedyną rolą bladego dziewczęcia było zostanie uratowanym i pokochanym – chociaż nie jest tak, że ta sama przypadłość nie może nękać innych gatunków. Przypadłość jest prosta do opisania i sprowadza się do tego, że kiedy kobieta wdziera się już w tę święcie męska dziedzinę tekstu akcji, ucieka, najszybciej jak wysoki obcas pozwala, od wszystkiego, co związane z jakąkolwiek problematyką – powiedzmy to w ten sposób, z braku jakiegokolwiek lepszego – kobiecą.

Te banalne, kobiece rozmowy – ciuchy, buty, kosmetyki – zostały zmiecione do komedii, gdzie, z drugiej strony, bohaterka, widocznie dostatecznie identyfikowalna przez tę tematykę, może sobie pozwolić na zaprezentowanie się w tenisówkach. Da się je znaleźć w tekstach o bardziej obyczajowym zacięciu i, przypadek nad przypadkami, często idą w parze ze scenarzystami, którzy wiedzą, co zrobić z postacią kobiecą. Kilka przykładów, z różnych miejsc, gatunków, i ciężarów dramatycznych: Lorelai Gilmore, często chodząca po ulicach swojego Stars Hollow w sportowych butach, swoją drogą. Alicia Florrick, w pilocie Good Wife mówiąca swojej pierwszej klientce, żeby zmusiła się do zrobienia makijażu, kiedy będzie wychodziła do sądu (You won't feel like it, but put on nice clothes and makeup. Not for court – for you)Robin Scherbatsky i odcinek, w którym próbowała ogolić nogi w restauracyjnej łazience. Joan Watson, siedząca wieczorami w dresach lub piżamie i, na miły Bóg, na boso.

Teksty kryminalne rządzą się inną regułą, którą można oddać jak następuje: rośnie dramatyzm, rośnie wysokość obcasa, rośnie powaga konwersacji, przecież trudno, żeby policjantki rozmawiały o lakierach do paznokci czy tuszach do rzęs, jakby na to nie patrzeć nie są to tematy przystające do morderstwa. Co byłoby założeniem do kupienia, gdyby nie to, że nie sprawdza się on nawet w wewnętrznej logice kryminałów. Jeśli nie jest to akurat True Detective, gdzie każda rozmowa musi być w bliskim sąsiedztwie rozważań o sensie życia, śmierci, zła, dobra i innych Wielkich Wartości, obniżenie tonu raz na jakiś czas się przydaje, a z jakiegoś tajemniczego powodu zawsze musi zawierać się ono w tym, co – znowu, tradycyjnie – kojarzone jest bardziej z męską stroną spectrum konwersacyjnego, sposobów spędzania czasu, etc. Faceci wymieniający mniej lub jeszcze mniej zabawne żarty nad ciałem ofiary to jest jedna sprawa, i jeśli bohaterki chcą się przyłączyć, droga wolna, będzie okazja, żeby pokazać, że nie są emocjonalne, Boże uchowaj. Ale niechby spróbowały, czekając na jakieś wyniki, raporty, cokolwiek, powiedzieć coś na temat wizyty u kosmetyczki (wymagałoby to jeszcze, oczywiście, żeby były tam dwie, ale przyjmijmy na moment, że taka sytuacja się zdarza) (z drugiej strony, bardziej ogarnięty bohater mógłby spytać swojej koleżanki, jakich marek używa, kiedy wychodzi z nienaruszoną fryzurą i nienagannym makijażem z totalnej katastrofy czy innej małej apokalipsy, miałby prezent stulecia dla żony, matki, córki, siostry, kochanki, niepotrzebne skreślić). Nowy motor, to jest solidny temat. Nowy tusz do rzęs bohaterka, jak najbardziej, może stosować, ale nie musi przecież zwracać uwagi na to, że najpierw musi taki kupić. Najlepiej gdyby sprawiała wrażenie, że wyprostowane włosy, pomalowane oczy i ogolone nogi ma w ustawieniach fabrycznych.

Jasne, nie są to problemy fundamentalne i nie wnoszą niczego nowego do pomysłów na zwalczanie wykluczenia społecznego. Broń Boże, nie chcę rewii porad kosmetycznych w serialach kryminalnych. Ale jestem w stanie sobie wyobrazić, że bohaterka kończy malować paznokcie, kiedy dostaje wezwanie, że pojawienie się nowego dowodu przerywa toczącą się poza scenami rozmowę o tym, jaka którego używa podkładu, że którejś – gasp – wypadnie z torebki opakowanie podpasek. Nie ma żadnego powodu, dla którego miałoby im to przeszkadzać w skutecznym łapaniu przestępców. Byłoby fajnie, gdyby gdzieś na dziesiątym planie, tam gdzie jest miejsce tego typu szczegółów, bohaterki nie musiały wybierać między przysłowiową zabawą samochodzikiem albo lalką.

Filmowe, serialowe, książkowe kryminały czy thrillery, w swej znakomitej większości, wpuściły - często bez entuzjazmu, mam wrażenie – bohaterki do swojego świata, ale wymagają od nich w zamian, żeby jak najmniej pokazywały, że są bohaterkami. Poza tym, że ładnie wyglądają, oczywiście. Nie dotarła do nich jeszcze idea, żeby nie wartościować drugiej strony konwersacyjnego spectrum jako płochej, banalnej i nikomu niepotrzebnej tylko dlatego, że statystycznie częściej rozmawiają o niej ze sobą same kobiety. To kwestia logistyki, nie hierarchii ważności, na litość – moda jest rzeczą zmienną, ale w tej chwili łatwiej natknąć się na człowieka, który się maluje, wśród kobiet. To nie znaczy od razu, że nie mogłaby służyć jako przerywnik równie skutecznie jak porównywanie mocy silników. W obu przypadkach trzeba po prostu wiedzieć, jak napisać z tego dobry dialog.

Piszę bardzo ogólnie i bez konkretnych przykładów, głównie dlatego, że generalnie problem nie leży w pojedynczych przypadkach, ale w ich seryjności. Nie chodzi przecież o to, żeby wszystkie bohaterki trzymały się tego, co tradycyjnie kobiece, cokolwiek zresztą miałoby to znaczyć. Nie chodzi mi o to, żeby kolektywnie nie lubiły sportu, a kochały długie rozmowy o nowych kolekcjach mody, że jest coś organicznie złego w bohaterce, która spędza swój wolny czas w pubie i nigdy nie założy różowego swetra. Chodzi o to, żeby wszystkie nie były takie same. I że jedno nie wyklucza drugiego. I, przy okazji, żeby nie ograniczać się tylko do tego, o czym sam na sam może porozmawiać ze sobą dwóch facetów. Chciałabym utrzymać to drzewko w jakimś racjonalnych rozmiarze, więc bardzo skrócę i strywializuję tę puentę, ale chodzi o to, żeby – sprowadzając zagadnienie do problemu reprezentacji – dziewczynki, które bawią się lalkami (albo, odpowiedniejsza kategoria wiekowa, dziewczynki, które wyrastają z dziewczynek, które bawią się lalkami) też mogły popatrzeć na ekran kinowy/komputerowy/na telewizor i pomyśleć, że policja to jest kariera dla nich (jak tylko nauczą się biegać w szpilkach).

To już dużo wymagań, wiem – nawet od tego, żeby kobiety były, żeby miały jakikolwiek charakter i żeby wszystkie nie były takie same, może rozboleć głowa i ewidentnie brakuje w budżecie rozmaitych produkcji kasy na ibuprom, skoro problem jest nie do przeskoczenia. Niemniej jednak, wrażenie pochodzenia z jednej taśmy produkcyjnej wśród kobiet w szeroko rozumianych produkcjach kryminalno-sensacyjnych można zwalczyć tylko przy nieuzasadnionym nadmiarze dobrej woli. Poważne, opanowane, odpowiedzialne bohaterki, na których zawsze można polegać, na odległość kija trzymane od czegokolwiek, co stereotypowo przypisywane jest kobietom – niesłusznie jako jakiejś abstrakcyjnej całości, jasne, skoro to ogólnoludzkie cechy charakteru, ale skoro są ogólnoludzkie, to czasem powinny się także bohaterkom trafić. 

Ha.

Seryjność jest widoczna tym bardziej, że da się zauważyć instynktowny opór przed pisaniem bardziej wyróżniających kobiet (i to nie tylko w kryminałach). W komediach, jasne, na zdrowie, ale gdzie indziej z reguły to one są bardziej zrównoważone, równoważące ekscesy swojego dziwacznego partnera, stoicko spokojne bez względu na wszystko. Nie jest to koniecznie problem dla głównych bohaterek, na niuansowanie których jest więcej czasu, ale na dalszych planach w kategorii „bohaterowie zapadający w pamięć” dalej panują panowie.

Ukłonem w stronę widza ma być pewnie to, że przynajmniej umieją komuś dokopać. Cóż. To fantastycznie, że scenarzyści dopuścili wreszcie kobiety do sztuk walki i używania broni. Tylko miło by było gdyby do tej niewątpliwie praktycznej umiejętności dołączyły jakieś cechy charakteru. Zaryzykuję przypuszczenie, że facet, który sprowadzałby się tylko do tego, że komuś okazyjnie przyłoży, nie zostałby uznany za najciekawszą postać roku.

 [Na pocieszenie, chociaż nie z kryminałów: czasem się jakaś trafia. Elsbeth Tascioni z TGW witana jest jednomyślnym piskiem zachwytu, kiedy pojawia się raz na te 10 odcinków i – znów przypadek nad przypadkiem – trudno o bardziej wyróżniającą się postać. Która, swoją drogą, kiedy potrzebowała przebiec przez kort tenisowy, biegła ze szpilkami w ręku. Same zbiegi okoliczności. ]

Opór może się częściowo brać z tego, że – zdiagnozowany problem – postacie kobiece są oceniane surowiej (fandomie Six Feet Under, patrzę na ciebie) i lepiej, żeby nie one były tymi trudnymi stronami.
Tutaj też mam pocieszający przykład, w dodatku kumulujący wiele bonusów w jednej, rewelacyjnej bohaterce – Brenda z The Closer. Zastraszająco kompetentna, wysoka stopniem policjantka, zdecydowanie, zdecydowanie trudna dla otoczenia (chociaż – zupełnie swoją drogą, bardzo odświeżająca rzecz – z stabilnym życiem osobistym zamiast dramatu na boku co trzy odcinki), która łapała przestępców ubrana w spódnicę w kwiatki, a za to zmieniała szpilki na tenisówki, kiedy musiała się dostać w jakieś niewygodne miejsce. Było coś bardzo satysfakcjonującego w oglądaniu, jak Brenda, w całej swojej babskiej glorii, stawiała po kątach facetów, którzy nie mieli pojęcia, co z nią zrobić. Pojedyncza bohaterka w środku szowinistycznej policji – zapatrzenie w starą, dobrą epokę, kiedy dziewczęce blondynki nie miałyby nic do powiedzenia twardym facetom było jawnie wyłożonym problemem – pokazująca rzeczonym facetom, że zdecydowanie wie, co robi dawała więcej radości niż nawet podobnie efektywna (i, miejscami, efektowna) bohaterka w serialu, który z założenia udaje, że takiego problemu w ogóle nie ma.

To jest kolejny temat, który woli się w większości omijać. Bohaterki, co prawda, są w mniejszości, ale jak już są, to są świetnie zaadaptowane, i żadnej (generalizując) nie irytuje poczucie wyższości strony przeciwnej (ani przewaga liczebna). Okazyjne sprytne uwagi dowcipnych kolegów, na które bohaterka może odpowiedzieć, są raczej zasłoną dymna niż jakimkolwiek zaadresowaniem problemu [przykład w skali mikro: tradycyjne przewracanie oczami bohaterek, którym ktoś próbuje wmówić, że są irracjonalne z powodu okresu uparcie zastępuje jakąś, która by w końcu szczerze powiedziała, że być może, halo, halo, po prostu wszystko ją cholernie boli, co faktycznie źle wpływa na cierpliwość]. Zniecierpliwienie widocznie też zostało zapisane w poczet cech, których prawdziwie silne postacie nie powinny okazywać.
 Są wyjątki, poza The Closer, na przykład:

When she walked into the building this morning, it was like someone had been through and sprayed the place with oestrogen  repellent. The British Olympic team for the Mal Self-Importance event had invaded the Lothian & Borders HQ, a rampant infestation of facial hair and Y chromosomes. They had been parading around the place with a brusque arrogance that was just dying for an excuse to tell you how much more serious their business was than anything you might be trying to get on with, such as the body of Fiona Dickson, prostitute, found bludgeoned behind Commercial Street in Leith. Fiona didn’t own any newspapers or TV stations, so manpower was likely to be a little thinner on the ground when it came to the investigation of her death, what with everyone having to impress the Scottish Office with a result on the Voss killings.Wankers.
[Ch. Brookmyre, Country of the Blind]


Drzewko w dużej mierze powstało zaraz po intensywnym seansie Orange Is the New Black, serialu, który dzieje się wśród kobiet, opowiada o kobietach i żadnej z jego bohaterek nie da się zastąpić facetem, stąd moje normalne zniecierpliwienie wobec pisania bohaterek powielaczem jeszcze wzrosło. Różne postacie, panowie scenarzyści. Najlepiej też takie, które nie muszą zabijać się w wysokich butach, żeby pokazywać, że są babami.