tag:blogger.com,1999:blog-71523725354544949462024-03-13T07:52:46.052+01:00Las problemów (popkulturowych)Niedobrze mam się, bo w życiu trza przebyć przez las problemów, a któż je rozwiąże?
Więc gdy dylemat stoi: być czy nie być, może spróbujmy nie być, mości książę!Narbelethhttp://www.blogger.com/profile/10993922361718108078noreply@blogger.comBlogger19125tag:blogger.com,1999:blog-7152372535454494946.post-79912516474327471672016-11-12T21:40:00.000+01:002016-11-12T22:08:50.908+01:00Long live the Queen<div style="text-align: justify;">
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: "arial" , "helvetica" , sans-serif;">Świat pędzi do przodu, nadążaj! –
strofuje starszego arystokratę młoda królowa, uśmiechając się lekko złośliwie. Torami mknie lokomotywa, a w drzwiach królewskiej
sypialni, z której dobiegają porodowe krzyki, kłębi się tłum
przestraszonych, ale przede wszystkim zaciekawionych mężczyzn.
Umrze czy nie? Dziwnie jest mieć na czele imperium kobietę, wręcz
dziewczynę, wszystko z nią takie niepewne, ale będzie jeszcze dziwniej, jeśli monarchini
umrze w połogu, zostawiając u władzy regenta. W dodatku Niemca!</span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: "arial" , "helvetica" , sans-serif;">
</span></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
<span style="font-size: small;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiP8tq9IZYTzonZcFL373L5d_PYfw2VDc4Ioind39ldvE3-Al1zWlp5jTkG2pA66HGqN8a5kDNd1FK2J89ljDpgqiQnCLbmdf0P9Uw7LWHYVefoJwOvb2ru2GkSZl6pSx91_7-vnWByNjQ/s1600/victoria1.png" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="144" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiP8tq9IZYTzonZcFL373L5d_PYfw2VDc4Ioind39ldvE3-Al1zWlp5jTkG2pA66HGqN8a5kDNd1FK2J89ljDpgqiQnCLbmdf0P9Uw7LWHYVefoJwOvb2ru2GkSZl6pSx91_7-vnWByNjQ/s320/victoria1.png" width="320" /></a></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: "arial" , "helvetica" , sans-serif;"><span style="font-style: normal;">Brytyjska
ITV, chyba w odpowiedzi na fenomen </span><i>Downton Abbey</i><span style="font-style: normal;">,
postanowiła pokazać światu pierwsze lata rządów królowej
Wiktorii. Pierwsza seria obejmuje czas od śmierci poprzednika
Wiktorii do narodzin jej pierwszego dziecka, czyli jakieś
trzy-cztery lata, podczas których monarchini stopniowo i z ogromną
stanowczością wyrywa wszystkim wokół skrawki autorytetu.</span></span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: "arial" , "helvetica" , sans-serif;">
</span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: "arial" , "helvetica" , sans-serif;"><span style="font-style: normal;">Niedoświadczona,
wychowywana w izolacji, drobna młoda dziewczyna, czyli idealny
materiał na marionetkę. Wszyscy tobą pokierujemy, o nic się nie
martw; powiemy ci, co masz robić, jakie decyzje masz podejmować,
kogo poślubisz – a ty sobie siedź i pachnij, na ile to możliwe w
tych czasach, i szybko urodź dziedzica, żeby wreszcie miał kto
ogarniać nasz kraj... Ale nie ma tak łatwo, bo Wiktoria ma ogromne
ego i ognisty temperament. Nie spodziewałam się, że taką
przyjemność będzie sprawiało oglądanie, jak krok za krokiem rozstawia wszystkich po kątach, by w którymś momencie zadziwić
wszystkich faktem, że rzeczywiście... nie jest salonowym pieskiem, lecz królową.</span></span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: "arial" , "helvetica" , sans-serif;">
</span></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<span style="font-size: small;"></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEizF-kJL9SETQ2GlEi3Ey98trQ6Q1rFd16Jbu0a_E9rgrb4i-Nx8hyW4FHKMrSKGS9pN-Rk5FsDOiRZhGWskyn8Be5WLLELjQDZe-IQNH6jHtuMCD2Eoeb6z2bMAhezUMWbp0Eic3yyWm8/s1600/victoria3.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="291" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEizF-kJL9SETQ2GlEi3Ey98trQ6Q1rFd16Jbu0a_E9rgrb4i-Nx8hyW4FHKMrSKGS9pN-Rk5FsDOiRZhGWskyn8Be5WLLELjQDZe-IQNH6jHtuMCD2Eoeb6z2bMAhezUMWbp0Eic3yyWm8/s320/victoria3.jpg" width="320" /></a></div>
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: "arial" , "helvetica" , sans-serif;"><span style="font-style: normal;">Każdy
kadr serialu wygląda jak wyjęty z dziewiętnastowiecznego portretu
i jak w takich produkcjach często bywa, wszystko jest przerysowane –
zwłaszcza dramaty i emocje. Ale też, może dzięki temu, że Jenna
Coleman jest tak bardzo </span><i>współczesna </i><span style="font-style: normal;">i
tak naprawdę do tych wnętrz i pejzaży nie do końca pasuje ze
swoją żywą mimiką i błyskiem w oku, jest to wszystko nieco
oderwane od historii, skręcając w stronę jakiejś fantastycznej
krainy, w której wszystko jest niby takie samo, ale ładniejsze –
i prostsze. Mimo budowanego konsekwentnie kontekstu do samego końca
serii miałam wrażenie, że królewski pałac wzniesiono na szczycie
kryształowej góry, na który niemal nic nie dociera, skąd tylko
rzuca się okiem w dół i ze znudzeniem wraca do swoich spraw. Ale nie jest to w
żadnym wypadku zarzut, bo całość jest zaskakująco spójna i mimo
pewnej naiwności, ufam, celowo wpisanej – zaskakująco przyjemna.</span></span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: "arial" , "helvetica" , sans-serif;">
</span></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<span style="font-size: small;"></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiMCH8mI0MAHv6Hp3NUVRVBmgLWejx_9Oy9AEnC6MbMi9j6Gjn5NDvcykssb5DalpzAXtgAqM-pEvo_6aDvMCyt1HneXqrkyLcjCdGwTFD8Sm8JxSxzfPPP6ikyZFytRgy6K9SFF9KL9-A/s1600/victoria2.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="211" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiMCH8mI0MAHv6Hp3NUVRVBmgLWejx_9Oy9AEnC6MbMi9j6Gjn5NDvcykssb5DalpzAXtgAqM-pEvo_6aDvMCyt1HneXqrkyLcjCdGwTFD8Sm8JxSxzfPPP6ikyZFytRgy6K9SFF9KL9-A/s320/victoria2.jpg" width="320" /></a></div>
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: "arial" , "helvetica" , sans-serif;"><span style="font-style: normal;">Jest
też, w jakimś stopniu, </span><i>Victoria</i><span style="font-style: normal;">
jednym wielkim feministycznym manifestem. Miotająca się w sztywnych
strukturach młoda królowa tupie nóżką i wprowadza nowe porządki,
szokując tym, jak bardzo z nikim się nie liczy, pomiatając własną
matką, nie ustępując własnemu mężowi – ale potrafiąc też
przyznać się do błędu i z podniesioną dumnie głową przyznać
komuś rację. Korzysta z rad, ale ma swoje zdanie, wchodzi w
stereotypowe role, ale odgrywa je po swojemu, nie pozwala nikomu
ingerować w swoje prywatne sprawy i przez cały odcinek fuczy, że
to, że jest w ciąży, nie znaczy, że nagle została krową i
dlaczego wszyscy patrzą na jej brzuch, a nie na twarz, a w ogóle to
ma już dosyć, chce wracać do pracy.</span></span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: "arial" , "helvetica" , sans-serif;">
</span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: "arial" , "helvetica" , sans-serif;"><span style="font-style: normal;">Wielka
historia w skali mikro; w serialu może brakuje wielkiego tła, ale
ujmuje dbałość o detal – osobiste relacje, jednostkowe dramaty,
subtelnie kreślone wątki pobocznych postaci, krótkie
scenki, dzięki którym oświetlone świecami pałacowe hale stają
się cieplejsze, a nad tym wszystkim, niczym burzowa chmura, ogromna,
miażdżąca determinacja władczyni, by przekonać wszystkich, że
jest właściwą osobą na tronie, by pokazać wszystkim, że rzeczywiście to ona tu rządzi.</span></span></span></div>
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: "arial" , "helvetica" , sans-serif;">
</span></span>Lierrehttp://www.blogger.com/profile/03749700510210684479noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7152372535454494946.post-64537550095372958212016-03-23T00:01:00.003+01:002016-03-23T00:01:57.909+01:00Światy otoczone murami<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Nigdy w życiu nie miałam nic
wspólnego z zakonami. Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek choćby rozmawiała z zakonnicą albo zakonnikiem. Nawet wtedy,
gdy nazywałam siebie katoliczką i co niedzielę biegałam na mszę, </span><span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">starałam się ograniczać do minimum kontakty z osobami duchownymi, bo zawsze, choć nie jestem pewna dlaczego, budziły we mnie niepokój.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Może właśnie z poczucia obcości wynika moja fascynacja historiami, które dotykają takich tematów. I nie
chodzi mi tylko o klasztory, co byłoby wyjątkowo dziwne, nawet jak na mnie, ale
wszelkie zamknięte społeczności. Instytucje totalne, gdzie każdy zna każdego, każdy każdego zawsze widzi i każdy każdego kontroluje.
Więzienia (<i>Orange is the New Black</i>), szpitale (<i>Lot nad kukułczym
gniazdem</i>), szkoły z internatem (<i>Harry Potter</i>), trwające pokolenia
loty kosmiczne (<i>Obłok Magellana</i>)... i klasztory, które napadły
mnie ostatnio w dwóch zupełnie różnych odsłonach i w ramach
<i>coincidence? I think not! </i>postanowiłam
je ze sobą skonfrontować.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjdFGVWI8Y_IwZ3_IfSjcbatSt_gUkVNMABHvb24qL2OtxIjU7BGpUw0H1fyvwUItNN7vOH2FHdYI5w2N37Pcbv-4TQpQ50pPIutKvGoVclRhVCcbzTz6ddFtGj5lK1dV_KSX3lcRcEQdk/s1600/zakonnice.PNG" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em; text-align: justify;"><img border="0" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjdFGVWI8Y_IwZ3_IfSjcbatSt_gUkVNMABHvb24qL2OtxIjU7BGpUw0H1fyvwUItNN7vOH2FHdYI5w2N37Pcbv-4TQpQ50pPIutKvGoVclRhVCcbzTz6ddFtGj5lK1dV_KSX3lcRcEQdk/s320/zakonnice.PNG" width="203" /></a></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Pierwszej napaści dokonała na mnie
niepozorna książeczka „Zakonnice odchodzą po cichu”. Najpierw
bombardowały mnie wywiady z autorką, Martą Abramowicz, a później
sam reportaż przyciągnął moją uwagę... metodologią. Temat jak
temat – byłych księży jest sporo, muszą więc też istnieć
byli zakonnicy i byłe zakonnice. Ale na bogów, jak je znaleźć?
Wrzucenie w internet hasła, że szuka się respondentów i obserwowanie, jak odpowiedzi narastają w tabelce z wynikami to spacerek po
miejskim parku w porównaniu z biegiem przełajowym po polu minowym
tej pani. Pierwsze strony, które opisywały jej początkowo
bezowocne poszukiwania choćby paru osób skłonnych porozmawiać na
temat swojego odejścia z zakonu przyprawiały mnie o dreszcze. A
potem było coraz lepiej, a może coraz gorzej – szczerze bałam
się, że klasztorne mury będą mi się śnić, bo stały się
ucieleśnieniem tego, jak wrednym potrafi być człowiek dla drugiego
człowieka. Z jednej strony jest problem instytucjonalny: to, że w
kościele katolickim kobiety, nawet na zgromadzeniach, które
podejmują decyzje ich dotyczące, nie mają prawa głosu; to, że
zakonnice są w kościele grupą o niskiej randze, często
sprowadzaną do roli służebnej względem księży i zakonników. To
problem, który istnieje, ale mówiąc szczerze, nie rusza mnie aż
tak mocno – mogę kręcić głową z dezaprobatą, ale tak naprawdę to nikt nikogo nie zmusza do uczestnictwa, a nawet najbardziej zamkniętą
z bram można bez problemu otworzyć (o czym właśnie ta książka
traktuje). Ale o wiele straszniejsze jest to, co dzieje się za
murami konkretnych placówek, w relacjach między przełożonymi a
podwładnymi, między jednostkami, które wszystkie w jakimś
momencie podjęły taką samą decyzję: „chcę wstąpić do
klasztoru i wieść pełne wyrzeczeń życie w habicie i za murem”.
Zdawać by się mogło, że takie z jednej strony „powołanie”, a
z drugiej wspólne (swego rodzaju) nieszczęście powinno spajać
grupę i łączyć jej członków we wspólnych zmaganiach z podjętym
zobowiązaniem i szarą codziennością. Ale tego w reportażu Marty
Abramowicz nie było widać – to, co opisują zawarte w nim
relacje, to niekończąca się litania drobnych i większych
złośliwości używanych do odgrywania się na podwładnych,
słabszych, młodszych, by złamać ich wolę i podporządkować
arbitralnym zasadom, których źródła dawno już zginęły w
mglistej przeszłości.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Jednak wbrew pozorom nie tylko o tym
jest ta książka. Łatwo byłoby przeprowadzić takie badania z
przyjętą z góry tezą, że zakonnice uciekają z zakonów, bo
zakony są złe. Ale przecież trudno byłoby w to uwierzyć, bo
istnieją zakonnice, które są szczęśliwe – odnajdują się w
tej rzeczywistości, rozwijają się, prowadzą nieocenioną
działalność dla dobra społeczności i powiewają kornetem,
przechadzając się po świątecznym kiermaszu na krakowskim Rynku. Przecież, jak można dowiedzieć się z książki, wiele żeńskich zakonów było owocami XIX-wiecznego feminizmu... Książka jest raczej o tym, jak czasami coś z pozoru niewinnego –
a co może być bardziej niewinnego od siostry zakonnej? – może
stać się karykaturą samego siebie i eskalować, aż straci resztki
sensu, a jednak trwa, poniekąd siłą rozpędu, poniekąd
przyzwyczajenia, poniekąd... brakiem innych możliwości. Bo można
odnieść wrażenie, że jak ktoś raz wejdzie w ten świat i
podporządkuje się mu, może mieć z każdym spędzanym tam rokiem
coraz większy problem z powrotem do świeckiej rzeczywistości,
gdzie podejmuje się za siebie decyzje i nikt nie dostarcza
autorytatywnych odpowiedzi.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Wnioski skręcają, zaskakująco, w stronę optymizmu
i istoty wiary. Kobiety, które w klasztorze przeżyły piekło,
trafiając na ostre zasady, nieczułe przełożone, system
wyglądający inaczej niż się spodziewały – wybierają różne
drogi, bardziej lub mniej świeckie. Zapadł mi w pamięć
szczególnie los dwóch byłych zakonnic, które w klasztorze
znalazły... miłość, i kierowane tą miłością działają.
Dzielą się swoją dobrocią z porzuconymi kotami i psami, z fokami
wychodzącymi na bałtycką plażę, z innymi ludźmi, z całym światem. Nie mówią
już o bogu, nie potrzebują go – nie potrzebują kodeksów i katechizmów, by wiedzieć, co robić, by świat stawał się lepszy, i dopiero po
opuszczeniu klasztornych murów poczuły wiatr w skrzydłach i lecą, być może
wypełniając tym chrześcijańskie posłannictwo pełniej niż
jakikolwiek zakon.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br />
</span></div>
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: justify;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh_mEyaiKpd-s4X9IkAv7HHzLsCVd6FYnjPSakkz81NVY7PPYarMzWoz9HuaMQSoEeEFifAdkSGLSXZPtax4Qz7YSE0gwNgtCBs2nB6eqEwLbzDHWkN-526oS1UoVEhRTg_68eIDCQ1m6Q/s1600/peanatema.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="199" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh_mEyaiKpd-s4X9IkAv7HHzLsCVd6FYnjPSakkz81NVY7PPYarMzWoz9HuaMQSoEeEFifAdkSGLSXZPtax4Qz7YSE0gwNgtCBs2nB6eqEwLbzDHWkN-526oS1UoVEhRTg_68eIDCQ1m6Q/s320/peanatema.jpg" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Źródło: pbsikora.com/notebook/</td></tr>
</tbody></table>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Druga literacka napaść, zupełnie
inna, to ciężka fantastyka, dzieło jednego z moich ulubionych
autorów – czyli „Peanatema” Neala Stephensona. Autor, jak to
ma w zwyczaju, wrzuca czytelnika w sam środek całkowitej obcości.
Gdzie właściwie dzieje się akcja, to daleka przyszłość czy obca
planeta? Bohaterowie są ludźmi czy nie? Niewiele wiadomo, pewne
jest jednak to, że dostajemy wizję fascynującej formy
monastycyzmu. Dość wcześnie dowiadujemy się, że w jakimś
momencie, w zamierzchłej przeszłości, świat został podzielony na sferę
„świecką” i „naukową”. Uczeni i filozofowie zostali
zamknięci w odosobnieniu, w matemach, czyli klasztorach, by tam
prowadzić działalność intelektualną. Dlaczego jednak – by nikt
im nie przeszkadzał? By nie stanowili zagrożenia? Trudno
jednoznacznie określić. Mieszkańcy matemów żyją w świecie
obwarowanym zakazami i nakazami, ze ściśle określonym porządkiem
dnia i stopniami awansu, kontaktując się ze światem sporadycznie i
w ściśle określonych momentach. Jednak wszystkie zwyczaje i obrzędy, które
praktykują, są całkowicie pozbawione warstwy
religijnej. Jedyne, co mają nad sobą, to nauka: dorobek tysięcy
lat pracy swoich poprzedników, spory doktrynalne, próby odkrycia
istoty rzeczywistości (w którymś momencie, spoiler spoiler, dochodzą też kosmici).</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Szczególnie kwestia odosobnienia
została tu potraktowana w intrygujący sposób. Matem, w którym
zaczyna się akcja powieści, podzielony jest na cztery części.
Bramy jednej otwierają się raz w roku – można tam pomieszkać i
dokształcić się, a potem wyjść, można zostać na dłużej lub
na całe życie. Wstępują tam osoby młodsze i starsze, traktując
pobyt jako skrzyżowanie uniwersytetu z ośrodkiem duchowego
dojrzewania. Druga część ma bramy otwierające się co dziesięć
lat. Przyjmowane są tam kilkuletnie dzieci, które
po upływie dekady mogą tam zostać lub wrócić do świata
extramuros. Trzecia część otwiera się raz na sto lat i
przyjmowane są tam niemowlęta. Czwarta część otwiera się co
tysiąc lat i nowi członkowie przyjmowani są tylko, jeśli są
noworodkami, które mają jeszcze pępowinę – nie są w
najmniejszym stopniu skażone światem zewnętrznym. Możliwe jest
też awansowanie w ramach matemu. Części jednoroczną i
dziesięcioletnią, dziesięcioletnią i stuletnią oraz stuletnią i
tysiącletnią łączą labirynty, każdy odpowiednio trudniejszy.
Nie wiadomo, co się w nich znajduje, ale można przypuszczać, że
trzeba wykazać się odpowiednią determinacją i wiedzą, by móc
awansować na setnika czy milenarystę.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Czytając, miałam wrażenie, że choć
odosobnienie ukazywane jest jako przynoszące wzajemną korzyść – ludność
sekularna może sobie żyć beztrosko, a uczeni mogą studiować bez
niepokojów z zewnątrz – to jednak jest w tym jakieś drugie dno.
Deklaranci uważani są za dziwnych i niebezpiecznych. Ich
oddzielenie wynika zarówno z ich lekkiej niechęci do plebsu, jak
niepokoju, że ich wiedza i intelekt mogą zostać wykorzystane w
sekularnych rozgrywkach, które w szerokiej skali czasowej tego
świata, odwołującego się ciągle do wydarzeń z poprzednich
trzech tysięcy lat, wydają się małostkowe. Jeden z fragmentów
stanowi dla mnie kwintesencję tej książki, tego świata i tego
klimatu: narrator stwierdza, że czasami ponad murami widać było
oszklone wieżowce, z których najwyższych pięter gryzipiórki
podglądały życie deklarantów, a czasami miasto zmieniało
się w osadę i okolicę porastała puszcza. A mury trwały i deklaranci
prowadzili dysputy, wiedząc, że wszystko, co na zewnątrz,
przeminie, a jedyną trwałą rzeczą na świecie jest ich wiedza,
mądrość kumulowana przez pokolenia.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjfdtWDPQ5zJUz0bdUDPhj9STfrmTYROPVROLZN_slhI2GzVd5tCOHwuYr1yQafZLMwkYyh5dCxff37HWQ-etnu9apMeHWM4Er4d5tg0PkGUaUWmVw9Qlh0hNpt0bwrMgFdewKhr0pHsU4/s1600/anathem.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em; text-align: justify;"><img border="0" height="264" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjfdtWDPQ5zJUz0bdUDPhj9STfrmTYROPVROLZN_slhI2GzVd5tCOHwuYr1yQafZLMwkYyh5dCxff37HWQ-etnu9apMeHWM4Er4d5tg0PkGUaUWmVw9Qlh0hNpt0bwrMgFdewKhr0pHsU4/s320/anathem.jpg" width="320" /></a><span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Życie deklarantów to ciągłe nakazy
i zakazy, nadające rutynę ich życiu i dyscyplinę, która o wiele
bardziej pasuje mi do uczonych niż do duchowieństwa. Czasami jednak
pojawia się wątpliwość, czemu ma służyć ta asceza, wyrzekanie
się potomstwa i dorobku technicznego? Dlaczego nie mają komputerów – gardzą
nimi czy im zakazano? Nauka jest niebezpieczna! Niebezpieczna i ważna
– i o tym właśnie jest ta potężna księga warta każdej
godziny, którą się z nią spędza (w niewygodnej pozycji, bo jest
dość nieporęczna).</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
<br />
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Czy jednak te dwie książki łączy
coś oprócz tematu monastycyzmu? Tak, i to w dość przewrotny
sposób. Choć ani jedna, ani druga nie stanowi krytyki samej idei
klasztoru – reportaż o zakonnicach zawiera krytyczne
elementy, skierowane są one jednak nie w samą ideę, ale jej wyjątkowo
rozkraczone realizacje – to obie zdają się sugerować, że
prawdziwe życie zaczyna się poza murami, a same mury muszą runąć.
Niekoniecznie dlatego, że oddzielanie się jest złe, ale dlatego,
że oba światy – intramuros i extramuros – są połączone i od
siebie zależne, a ich rozdzielenie wynika ze strachu: strachu przed
nauką, strachu przed kobietą, strachu przed tym, do czego różne rodzaje osób są
zdolne, jeśli spuści się je ze smyczy. W momencie, gdy uczony
zyska pełną swobodę działania, może wynaleźć lek na raka, ale
też bombę atomową, lepiej więc, żeby działał w zamknięciu,
kontrolowany ciągle przez sobie podobnych. W momencie, gdy kobieta
zyska prawo głosu, dokona się rewolucja – będą musiały zajść
kolejne zmiany, może zmienią się priorytety, może cały układ
runie. Status quo jest zawsze bezpieczniejszy, ale nawet uciekającą
zakonnicę można odnaleźć i nawet bramy tysiącletniego matemu
kiedyś zostaną otwarte, i wtedy właśnie może dokonać się zmiana.</span></div>
Lierrehttp://www.blogger.com/profile/03749700510210684479noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7152372535454494946.post-8152001404735955632015-03-12T19:37:00.000+01:002015-03-12T19:37:01.674+01:00Thank you for the stories<blockquote class="tr_bq" style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Verdana, sans-serif;">Silence fell like a hammer made of feathers. It left holes in the shape of the sound of the sea.</span></blockquote>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Verdana, sans-serif;">Ja naprawdę nie lubię tego szumu, gdy umiera ktoś sławny. Nagle wszyscy się znają na tym, co tworzył, są najprawdziwszymi i najstarszymi fanami, deklarują przywiązanie i wieczny szacunek, „tak, oto ci wielcy, za którymi będziemy zawsze podążać” i wirtualne łzy w statusach na Facebooku - każda taka (social) medialna żałoba pachnie trochę fałszem i sharowaniem z automatu. Ale tak, wiem, wszyscy kochaliśmy Nimoya. W to wierzyłam. Wszyscy też kochaliśmy Pratchetta - w to także wierzę.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Verdana, sans-serif;"><br /></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://40.media.tumblr.com/3cdd568bf83f8ad2dcbd8166fcf14d19/tumblr_nf58n7VYA71sxscjwo1_500.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" src="http://40.media.tumblr.com/3cdd568bf83f8ad2dcbd8166fcf14d19/tumblr_nf58n7VYA71sxscjwo1_500.jpg" height="400" width="230" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Verdana, sans-serif;">Nie, nie nazwę Pratchetta moim ulubionym autorem - czasami doprowadzał mnie do szału. Niespecjalnie umiał kończyć (aż się prosi o jakiś kiepski pun. No bo rzeczywiście, czy mu się trochę zbytnio nie pośpieszyło?) - budował fabułę, budował, potem robił jakieś wibbly-wobbly czary-mary i na końcu następował wybuch, a książkę odkładałam z lekkim poczuciem niedosytu i myślą, że zanim sięgnę po następną, będę musiała odczekać miesiąc lub dwa. W takim statecznym tempie przeczytałam większość tego, co napisał. Ale były momenty. Zawsze były takie momenty - czytam akapit, potem następny. Wracam do poprzedniego. Zawieszam się. Czytam dalej. Znów wracam. Tak. W punkt, proszę pana. W punkt aż do bólu. Jak można równocześnie wywoływać w czytelniku wybuchy śmiechu i nieprzyjemny dreszcz na kręgosłupie, bo to tak naprawdę wcale nie było śmieszne, tylko prawdziwsze niż cokolwiek, co się ostatnio przeczytało?</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Verdana, sans-serif;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Verdana, sans-serif;">Sir Terry miał wielki talent do pokazywania rzeczy, jakimi są naprawdę, schodzenia o poziom niżej z frazesów, metafor i utartych schematów opisywania rzeczywistości. Spójrzcie, oto rzecz. Ta rzecz tak wygląda. Jest rzeczą, którą można zrozumieć i nad którą można zapanować, nie ma w niej nic oczywistego, ale też nie ma w niej nic niepojętego i strasznego. Spójrz na nią, porzuć schemat, dostrzeż ją na nowo i odkryj, że jest tylko rzeczą. Jak wiele innych rzeczy. </span><span style="font-family: Verdana, sans-serif;">Jak to ktoś kiedyś napisał w szerokich wodach internetów, Pratchett nie czarował: pokazywał, że świat nie jest doskonały, że ma mnóstwo wad, ale nie jest beznadziejny, że można go naprawić, że trzeba próbować. Pokazywał bohaterów, którzy widzieli, jaką przyszłość szykuje im narracja, i świadomie postanawiali ją zmieniać.</span></div>
<blockquote class="tr_bq" style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Verdana, sans-serif;"><i>Well, I can’t change the past, but I can change the present, so that when it becomes the past, it will turn out to be a past worth having.</i></span></blockquote>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Verdana, sans-serif;">Pamiętam, że jak miałam 16 lat i było mi przez jakiś czas bardzo smutno i samotnie, znalazłam swoiste źródło samozaparcia w Esme Weatherwax z </span><i style="font-family: Verdana, sans-serif;">Carpe Jugulum</i><span style="font-family: Verdana, sans-serif;">. Z jej izolacją, mrocznym fochem na świat i zaciśniętymi zębami, bo mimo tego, co dzieje się wokół i ogólnego bezsensu reszty ludzkości, trzeba robić swoje, bo kto, jak nie my.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Verdana, sans-serif;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Verdana, sans-serif;">Pamiętam, jak przepłakałam noc po skończeniu <i>W północ się odzieję</i>, z podcyklu, za którym nie przepadam, na temat, który mnie irytuje, a jednak było w tej książce coś, za co nigdy jej nie zapomnę - taka zwyczajna, bardzo głęboka, przeszywająca na wskroś mądrość kogoś, kto wie, jaki jest świat i jaki powinien być świat, i przedstawia w zasadzie dość proste wskazanie, co robić, by to wszystko miało ostatecznie jakiś sens.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Verdana, sans-serif;"><br /></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://40.media.tumblr.com/fde951a922a1347f900e5aefd8aba922/tumblr_n3qoqrWe3X1rfqfvio1_500.png" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://40.media.tumblr.com/fde951a922a1347f900e5aefd8aba922/tumblr_n3qoqrWe3X1rfqfvio1_500.png" height="400" width="300" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Verdana, sans-serif;">Większość tego, co wiem o feminizmie, nauczyłam się z <i>Potwornego regimentu</i>. Większość z tego, co wiem o religii, nauczyłam się z <i>Pomniejszych bóstw</i>. Wiele z tego, co wiem o władzy, nauczyłam się od Lorda Vetinariego. </span><span style="font-family: Verdana, sans-serif;">Większość tego, co wiem o ekonomii i sprawiedliwości społecznej, wiem od Sama Vimesa.</span><span style="font-family: Verdana, sans-serif;"> Żółwie i orły zawsze będą dla mnie jedną z najważniejszych metafor życia, wszechświata i całej reszty. Wielbłądy zawsze będą kojarzyć się z matematyką, szczury z keczupem, potwory spod łóżka z pogrzebaczem, a wampiry z kawą.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Verdana, sans-serif;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Verdana, sans-serif;">A tak naprawdę to nic nie wiem. Wiem, że te książki mają drugie i trzecie dno, ale nie sądzę, żebym zdołała dostrzec wszystko, co autor próbował przemycić. Rozgryzanie jego subtelnych analiz i diagnoz rzeczywistości zajmie mi jeszcze sporo czasu - i nie mogę się doczekać. Może kiedyś, gdy będę stara i siwa, spojrzę na ekskluzywne wydanie całej serii z komentarzami dwóch pokoleń analizatorów, i nagle dotrze do mnie myśl, którą Pratchett tak usilnie próbował przekazać.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Verdana, sans-serif;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Verdana, sans-serif;">Pierwszy raz odwiedziłam Świat Dysku jakieś trzynaście lat temu. W jakimś sensie spędziłam tam więcej niż pół życia. Myśl, że to już tyle, jeszcze do mnie nie dociera. No bo przecież ten świat żyje? Ankh-Morpork weszło w epokę rewolucji przemysłowej. Tyle przed nim. Młode pokolenie czarownic dorasta. Śmierć... Śmierć ma wreszcie z kim zagrać w szachy. On tylko wprawił to w ruch, przecież nie da się tego zatrzymać? Świat na żółwiu i czterech słoniach gdzieś tam jest. I ma się doskonale. I zawsze można tam wrócić, znaleźć mądrość w przypisie, głębię w puencie, głowologiczne wyjaśnienie czegoś, z czym świat zmaga się od stuleci.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Verdana, sans-serif;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Verdana, sans-serif;">Nie podoba mi się świat bez Nimoya i Pratchetta, ale dobrze, że byli. Tak dobrze, że byli.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Verdana, sans-serif;"><br /></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://36.media.tumblr.com/960c15bbac3648a4086247ab43d3fee8/tumblr_nl3wb4Q8zW1qh801no1_500.png" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://36.media.tumblr.com/960c15bbac3648a4086247ab43d3fee8/tumblr_nl3wb4Q8zW1qh801no1_500.png" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Verdana, sans-serif;"><br /></span></div>
Lierrehttp://www.blogger.com/profile/03749700510210684479noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7152372535454494946.post-48494517653944924722015-01-02T16:53:00.000+01:002015-03-13T00:30:38.248+01:00Hobbicka choinka <div class="western" style="margin-bottom: 0cm;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif; line-height: 24px;"><i>Słyszałem nieraz pieśni o bitwach i wyobrażałem sobie, słuchając ich, że klęska może być pełna chwały. Ale teraz widzę, że to rzecz straszna, by nie rzec: rozpaczliwa.</i></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif; line-height: 24px;">/J.R.R. Tolkien, <i>Hobbit</i>/ </span></div>
<div style="line-height: 150%;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
</div>
<div style="line-height: 150%;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><span style="line-height: 150%;">Do tej pory pisałyśmy raczej peaniki, nadszedł czas, żeby pofuczeć, skoro okazja sama się napatoczyła - i na imię jej </span><i style="line-height: 150%;">Hobbit: Bitwa Pięciu Armii. </i></span></div>
</div>
</div>
<div class="western" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<div style="text-align: justify;">
<i><span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></i></div>
</div>
<div class="western" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Jestem
rozczarowana <i>Hobbitem, </i>a szłam na niego z wyjątkowo niskimi
oczekiwaniami, więc zdawało się, że już prędzej przejdzie nad
poprzeczką niż przeczołga się pod nią. Niespodzianka. Pożyczając
podsumowanie od bliźniaczej duszy, której potępieńcze
westchnienia i przewracanie oczami na kiczowaty dialog podtrzymywały
mnie podczas seansu w przekonaniu, że nie jestem osamotniona w moim
nieszczęściu (<i>thank you, Linus!</i>): spodziewałam się, że
będę się nudzić na zbyt wielu scenach bitewnych, ale reszta
będzie do życia. Błąd. Scen bitewnych faktycznie było zbyt
wiele, i były nudne, ewentualnie fascynująco niedorzeczne (Legolas
skaczący niby ta łania po spadających już kamieniach, Eru miej
litość), tutaj więc wszystko poszło zgodnie z przewidywaniami,
okazało się jednak, że największy problem pojawiał się
nieodmiennie, kiedy przestali się nawalać i zaczynali ze sobą
rozmawiać. O prawdziwej miłości, która boli, bo jest prawdziwa,
na przykład. Eru miej litość.
</span></div>
</div>
<div class="western" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
</div>
<div class="western" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Było
kilka plusów, o których wspomnę na początku, zanim znikną mi z
pamięci. Plusem był, jak zwykle, aspekt wizualno-muzyczny: muzyka,
kostiumy, scenografia (chociaż naprawdę, naprawdę czas, by ktoś w
Śródziemiu wynalazł poręcz, te wąskie, niczym niechronione mosty
nad przepaściami nie powinny przejść przez nadzór budowlany).
Bilbo był plusem, nieodmiennie od pierwszej części– w
przeciwieństwie do Froda, który z filmu na film, zamiast się
wyrabiać, był coraz bardziej snującym się widmem ciekawego,
książkowego pierwowzoru, Bilba od początku oglądało się dobrze. Z czasem, kiedy do jego rezolutnej, chłodnej oceny sytuacji i
trafnych komentarzy dochodziło coraz więcej dobrych pomysłów i
pewności siebie i był w stanie powiedzieć krasnoludom,
czarodziejom czy elfim królom, żeby się, z łaski swojej,
ogarnęli, wyrósł na bardzo udanego bohatera. W filmie
zatytułowanym, było nie było, <i>Hobbit, </i>powinno się to
pozytywnie przekładać na odbiór całości – ale niestety, w
trzeciej części było go niewystarczająco widać, żeby dał radę
uratować cokolwiek poza własnymi scenami.
</span></div>
</div>
<div class="western" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
</div>
<div class="western" style="margin-bottom: 0cm;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><span style="line-height: 150%;">Drugim
plusem jest to, że nie przeciągnęli smoka przez ¾ tego filmowego
nieszczęścia, tylko zabili go zgodnie z planem zdarzeń Tolkiena.
Biorąc pod uwagę, że nie mieli za wiele do pokazania, bałam się,
że będą odraczać ten moment w radosną nieskończoność. Smok
poział, posiał zniszczenie, pogadał za dużo (a było zasiać
zniszczenie jeszcze na tę jedną, małą wieżyczkę, na której
stał Bard, a która jakimś radosnym przypadkiem długo była
ognioodporna) i miłościwie zniknął w morzu ognia i efektownej
destrukcji, takiej spod znaku „nie przejmujmy się sensem,
przejmujmy się, jak to będzie wyglądać w IMAX-ie!” (skojarzenie
z <i>Ve</i></span><span style="line-height: 24px;"><i>ngeance </i></span><span style="line-height: 150%;">rujnującą zauważalną część San Francisco
było nieuniknione, na każdym poziomie). Punkt z efektywną zadymą
odhaczony już na samym początku.</span></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif; line-height: 150%;"><br /></span></div>
</div>
<div class="western" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Problem,
z jakim został <i>Hobbit </i>po zlikwidowaniu smoka był jednakże
taki, że cokolwiek skończyła mu się treść. Zostało jeszcze
oddanie gorączki złota – natrętnie już zrobione na paralelę z
Jedynym Pierścieniem, łącznie z syczeniem i kluczowymi słowami i przekazanie Arcyklejnotu, bardzo porządnie zrobiona scena, jeszcze
jeden plus. Strach mnie obleciał, kiedy Thranduil zaczął wzdychać
jeszcze do jakichś białych kamyków, bo oczyma wyobraźni widziałam
już dodatek do fabuły a’la Jackson, w którym Bilbo zakrada się
do skarbca jeszcze raz, żeby spełnić supertajny warunek, o którym
nawet sam Tolkien nie wiedział – ale najwyraźniej szkoda było
nawalanki, co w tej sytuacji policzę twórcom w poczet zasług.
Mogliby trochę ją za to uciąć na rzecz dłuższej konfrontacji
Bilba z Thorinem, w którym może więcej byłoby rozmowy (takiej
wziętej z książki, proponowałabym, inaczej bowiem wychodzi
miłość, która boli, bo jest prawdziwa – mnie do dzisiaj boli to
zdanie, więc będę nim rzucać na prawo i lewo, aż się odczepi),
a mniej spychania się z różnych wysokich krawędzi.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Z drugiej
strony, spychanie z wysokich krawędzi to poniekąd już znak firmowy
Jacksona, nie mogło go więc zabraknąć w pożegnalnym filmie.
</span></div>
</div>
<div class="western" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
</div>
<div class="western" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Reszta
to bitewny chaos z chaotycznymi przerywnikami. Przedobrzyli wątek
Czarnoksiężnika, który zapowiadał się obiecująco w pierwszym
<i>Hobbicie,</i> pełnym niejednoznacznych wskazówek gęstniejącego
nad Śródziemiem mroku. Tutaj nawet w nim nie było już wiele do
powiedzenia czy zasugerowania, sprowadzony więc został do jednej
walki, w której Galadriela odstraszała swoim topielczym wyglądem i
nie było w tym ani nic naprawdę strasznego, ani, co gorsza,
szczególnie niejednoznacznego. Oko pojawiło się w całej glorii
kiepskich efektów specjalnych, co zostawia Białą Radę bez żadnego
dobrego wytłumaczenia, dlaczego przez kilkadziesiąt lat w ogóle
się nim nie zainteresowała – i zdrada Sarumana nie jest
bynajmniej wystarczająco dobrym powodem.
</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
</div>
<div class="western" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Zapychacze
w postaci Tauriel i Legolasa wnosiły tylko dodatkowe elementy
chaosu. Wysłani gdzieś na daleką wycieczkę krajoznawczą, wrócili
tylko po to, żeby powiedzieć, że maszerują orki – coś, co prawdę
mówiąc wiedzieli, zanim w ogóle poszli, i nie mam pojęcia, co
zamierzali osiągnąć. Poza udowodnieniem, że nie było na nich
dobrego pomysłu, ale tutaj akurat nie jestem zupełnie zaskoczona,
co mogło wyjść z Legolasa na pierwszy plan w historii, w której
go nie było albo wymyślania od początku zupełnie nowej postaci.
Nigdy nie oczekiwałam po Tauriel niczego dobrego.</span></div>
</div>
<div class="western" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
</div>
<div class="western" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">I
teraz, nie chodziło mi o to, że nie chcę w filmie oryginalnie
wymyślonej przez Jacksona elfki, w sensie dodatkowej kobiecej
postaci w całym tym bałaganie zbyt wielu facetów. Chodziło mi o
to, że nie chcę w filmie <i>żadnej </i>oryginalnej postaci
wprowadzaj przez Jacksona, ponieważ z całym szacunkiem, oryginalne
wątki nie są jego szczególnym atutem. Co próbował napisać coś
po swojemu, z małym, szczęśliwym wyjątkiem intrygi politycznej w
<i>Pustkowiu Smauga </i>(który zresztą w ostatniej części
przeszedł w smutną regułę)<i>, </i>wychodziła mu z tego
mniejsza bądź większa katastrofa, zwykle zawierająca w sobie
któregoś z bohaterów zwisającego z klifu czy też niepotrzebny i
nieprzekonujący <i>angst </i>(Legolas kłócący się nie wiadomo o
co z Aragornem w Helmowym Jarze, strzelający focha Sam). Tak jak
smykałka do scenograficznego wizjonerstwa jest asem w rękawie tego
akurat reżysera, tak jego miłość do własnych wtrętów co i rusz
okazywała się potrzebna jak dziura w moście. Toteż, kiedy
usłyszałam, że wprowadza do <i>Hobbita </i>własną postać w
większym wymiarze godzin, zamarłam ze zgrozą. Własne postacie są
osobną kategorią nieszczęść w inwencji Petera Jacksona - w <i>Dwóch
Wieżach </i>poległ nawet wprowadzeniu oryginalnej postaci konia i
Brego, skądinąd bardzo urodziwy, sensu nie miał w ogóle. Miałam
wątpliwości, czy człowiek, który nie umie napisać konia,
powinien tworzyć elfkę. Z tego co naokoło widzę, wiele osób się
ze mną nie zgadza, ale dla mnie naprawdę, naprawdę nie powinien.
[Luźna myśl: jeśli chciał więcej kobiet, byłabym szczęśliwsza,
gdyby któryś z krasnoludów okazał się krasnulodzicą. Dużo szczęśliwsza. ]</span></div>
</div>
<div class="western" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
</div>
<div class="western" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Jackson
nie jest osamotniony w swoim problemie z pisaniem postaci, kobiecych
czy nie – a mianowicie, uzależnienia tego, jak silna i ciekawa
jest postać od tego, jak silnie i ciekawie macha mieczem (łukiem,
nożem, kopytem w przypadku konia Brega). Ewidentnym przykładem na
to jest kompletna porażka, jaką był filmowy Frodo, którego siła
zawsze leżała zupełnie gdzie indziej, nie do oddania w zmyślnej
scenie walki. Postacie Tolkiena, o ile nie grał ich potykający się
ciągle Wood, ratował z tej smutnej sytuacji fantastyczny materiał
źródłowy, wzięta prosto z głowy reżysera Tauriel nie miała
szans na rolę ciekawszą niż wniesienie do przygodowej historii
elementów romansu w wydaniu perfekcyjnej wojowniczki z perfekcyjną
miłością do perfekcyjnego krasnoluda, która kończy się
perfekcyjną tragedią (i miłość boli, bo jest prawdziwa. Kluczowe
zdanie). Nigdy nie było dostatecznie dużo miejsca, żeby została
czymś więcej niż naprędce skleconą kliszą – nawet w drugim
filmie, kiedy jeszcze chociaż próbowali. Tu już nawet nie próbują,
nie mają czasu. Bitwa się zbliża, a cały schemat jest gotowy i
czeka na zalanie wrzącą wodą, historia miłosna w wersji <i>instant,
</i>dodana do na szybko
naszkicowanego konfliktu z Thranduilem, o którym chyba nawet sami
twórcy zapomnieli w filmie
trzecim. Nie spodziewam się
po superprodukcji takiej
jak <i>Hobbit, </i>że
wymyśli jakiś nowy sposób na opowiadanie historii, powie coś
odkrywczego o świecie jako takim czy przemyci w wirze bitewnym
głębokie treści filozoficzne – ale mógłby chociaż nie
zapędzać sam siebie w najbardziej powtarzalne schematy.</span></div>
</div>
<div class="western" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
</div>
<div class="western" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Jeszcze
gorszy był doradca króla, smutna pozostałość po szczęśliwym
wyjątku, którego już z jakiegoś powodu przeciągnęli przez ¾
filmu, chociaż jako żywo nie pełnił żadnej funkcji fabularnej,
nie miał nic do powiedzenia i nie był zabawny. Przynajmniej u mnie
rozlegały się niezadowolone pomruki na widowni na jego widok i nie
wszystkie były moje. Ten już w ogóle mógłby się przedstawiać
Pan Klisza i zupełnie nie mam pomysłu, po co dziada wymyślili.
</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
</div>
<div class="western" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Poniekąd
było do przewidzenia, że <i>Hobbitowi </i>zupełnie
zabraknie treści i być może mam za swoje, że moje minimalistyczne
oczekiwania dalej były zbyt wygórowane. Trzecia
odsłona miała za mało do
powiedzenia, żeby uratować
się jako porządny film – trzeba go było więc wypchać
przedłużonymi scenami umierania, długą i jakże zaskakującą
sekwencją z orkiem pływającym pod lodem i Thorinem goniącym go
jak kot laserowe światełko czy
romansem, a resztę, której
dalej było za dużo, zapełnić bitwą, bitwą i bitwą, posiekać
to wszystko i wrzucić do filmu, w mniej więcej ustalonej wcześniej
kolejności, chociaż główną dominantą kompozycyjną był jednak
chaos. Co zresztą innego miałoby być, skoro nie było nawet <i>czego
</i>porządkować. Szkoda tylko, że
nawet te kilka fabularnych nitek, które były do uratowania,
poświęcono dla glorii efektów specjalnych czy zwykłej szarpaniny
(zrzucanie Bilba z bramy, scena kuszenia Thorina na złotej posadzce,
z rozchwianą kamerą w roli głównej i, yyy, czym tam się coś
jeszcze działo?).</span></div>
</div>
<div class="western" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
</div>
<div class="western" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Szkoda
mi też, że w szerszej perspektywie <i>Hobbit </i>okaże
się chyba (nie będę tego weryfikować w najbliższym czasie,
<i>Hobbit </i>bardzo
skutecznie odstraszył mnie od filmowego Śródziemia) niezręcznym
prequelem. Trudna do wytłumaczenia ignorancja Białej Rady będzie
boleć (tak,
okej, zdrada Sarumana, ale przesz
przeszło pół wieku nikt
nie miał okazji zapytać jakiegoś Gondorczyka „co u was słychać, jak tam cień
na Wschodzie?” i dostać w odpowiedzi „jaki, cholera, cień?”).
Nie jestem pewna, czy <i>Władca Pierścieni </i>należycie
sprzedaje relację Aragorna i Legolasa jako bardzo starą i
wypróbowaną przyjaźń, wysłanie go na Północ było więc
wyjątkowo tanim sposobem na pokazane, że pamiętają o jakimś następnym filmie – zwłaszcza bez słowa wytłumaczenia, dlaczego
właściwie nie może wrócić do Mrocznej Puszczy. Optymistycznie
zakładam, że nie chodzi o Tauriel i bardzo ładnie proszę o
niepodważanie tego założenia. Chyba że ta scena była zapowiedzią osobnego filmu o przygodach Legolasa i Aragorna. Albo serialu. Albo
nowej serii Elfy Ninja). Kilka paraleli – w tym zbyt natrętnych
paraleli, jak syczący do Thorina wielki skarb i jego metafizyczna
zła siła, niezbyt udanych paraleli jak wcale-nie-śmieszny doradca
króla, pozbawiona jakiejkolwiek złożoności albo fabularnego
uzasadnienia wersja Grimy – to tak jakby trochę mało, fajniejsze
byłoby zachowanie ciągłości. Jest to zapewne trudne, kiedy kręci
się prequel po sequelu, ale hej, czy oni przypadkiem nie mieli
książki, na której mogliby się w tym ciężkim zadaniu wzorować?
Może tam były jakieś dobre pomysły.</span></div>
</div>
Narbelethhttp://www.blogger.com/profile/10993922361718108078noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-7152372535454494946.post-74780873532820216832014-09-24T23:43:00.000+02:002014-09-24T23:43:21.458+02:0010 listków z drzewa opowieści<div style="text-align: justify;">
...czyli zostałam otagowana. Nie będzie jednak - plot twist! - o książkach.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Cudowna Ola (<a href="http://anth.pl/2014/09/10-ksiazek-moja-lista-lancuszkowa/">Anth</a>) zmodyfikowała dla mnie zasady słynnej książkowej zabawy. Ulubione książki, jeśli miałabym reagować na każde tagowanie, musiałabym wymienić już co najmniej sześć razy, a to tylko na Facebooku. Dziwnym trafem nikt w mojej najbliższej okolicy nie wpadł na pomysł, by grę trochę zmodyfikować, a przecież aż się prosi... Aż do teraz, bo oto postawiono mi wyzwanie wymienienia 10 filmów, które wpłynęły na mnie w sposób znaczący. Nareszcie!</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Nie, żeby było to zadanie szczególnie łatwe. Teraz, gdy się nad tym zastanawiam, mam w głowie pustkę. Ale spróbuję, nie podpierając się Filmwebem, przypomnieć sobie jakieś tytuły...</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Kolejność całkowicie losowa.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
1. <i>Prestiż</i> Christophera Nolana. Wszystko w tym filmie mnie zachwyca. Fabuła, scenografia, bohaterowie, gra aktorska, klimat - to taki film niemal doskonały, który mogę oglądać w kółko i za każdym razem dostrzegam jakieś nowe szczegóły. Gdyby ktoś przyparł mnie do muru i grożąc ostrym narzędziem kazał wyznać, jaki jest mój ulubiony film, wymieniłabym pewnie właśnie ten.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://img3.wikia.nocookie.net/__cb20051204132901/stargate/images/3/34/Stargate-poster.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" src="http://img3.wikia.nocookie.net/__cb20051204132901/stargate/images/3/34/Stargate-poster.jpg" height="320" width="248" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
2. <i>Stargate</i>. Bardzo starannie nie umieszczam tutaj seriali - byłoby za łatwo - ale film Emmericha, choć bez wahania przyznaję - pod wieloma względami dość koszmarny, skierował mnie na bardzo niebezpieczną ścieżkę. To nie do końca tak, że przez niego zakochałam się w tasiemcowatych serialach SF, kosmitach i starożytnym Egipcie, ale gdyby nie on, to na pewno nie wpadłabym w taką fazę i pewnie byłabym teraz kimś trochę innym.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
3. <i>Star Trek</i> J.J. Abramsa. Mam temu filmowi sporo do zarzucenia, zwłaszcza od czasu poznania pierwowzoru, ale wszystkie problemy nikną w obliczu tego, że ja strasznie, strasznie kocham ten film - za bohaterów, pędzącą akcję, lekką atmosferę, flary i to, jak niezawodnie jest w stanie poprawić mi humor.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
4. <i>Penelope </i>- nowość na liście moich ulubionych filmów, ale tytuł, który momentalnie podbił moje serce. Lubię takie baśniowe klimaty, a ten film ma poza tym cudowną wymowę, która została mi gdzieś z tyłu głowy. Mam ochotę pokazywać go wszystkim, a potem przepytywać z treści. Strzeżcie się.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
5. Wydaje mi się, że powinien się też tu znaleźć film <i>Never Let Me Go</i>. Widziałam go wprawdzie tylko raz - większość tytułów z tej listy widziałam wielokrotnie - ale, cóż, nie opuścił mnie. Złamał mi serce, przeraził, straszliwie zasmucił - jest przepiękny, oszczędny, z pustymi miejscami na wybrzmienia, które zakradają się chyłkiem i walą w tył głowy. Jego jedyną wadą jest to, że po nim książka Ishiguro wypada dość blado.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://38.media.tumblr.com/bfdfc67089a569019d0cea64b7733eba/tumblr_mivsaxo6RE1qbh3gao1_500.png" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://38.media.tumblr.com/bfdfc67089a569019d0cea64b7733eba/tumblr_mivsaxo6RE1qbh3gao1_500.png" height="320" width="239" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
6. Podobnie jest z <i>Gattacą</i> - miłość od pierwszego (i na razie jedynego) oglądania. Bardzo cenię SF jako gatunek i jestem w stanie wiele znieść, gdy to wiele ubrane jest w tę konwencję, ale <i>Gattaca</i> jest po prostu rewelacyjnym, przepięknym, wbijającym się w pamięć filmem, do którego będę wracać nie tylko dla nieziemskiej urody Jude'a Lawa.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
7. <i>Atlas chmur</i> też musi się tu znaleźć. Piękne historie splecione misternie w jeszcze piękniejszą historię; jeden z tych filmów, w których przy każdym kolejnym oglądaniu odkrywam coś nowego. Chyba tylko takie filmy jestem w stanie naprawdę lubić. Taki casus Moffata, y'know. Lubię puzzle.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
8. <i>Amadeus</i> jest w moim domu filmem dyżurnym i domyślnym - co jakiś czas ktoś rzuca hasło „a może zobaczymy Amadeusza?” i wszyscy grzecznie siadają przed telewizorem. Przepiękny, przejmujący, perfekcyjnie nakręcony, równocześnie przygnębiający i zabawny, wyzwalający pełną gamę emocji - wielka miłość od bardzo dawna.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
9. <i>Kontakt</i>, jak sądzę - nie jest filmem idealnym, ale bardzo mocno na mnie wpłynął. Nie wiem, ile miałam lat, gdy po raz pierwszy go zobaczyłam - może 12? Może mniej? Ale przez lata miałam gdzieś z tyłu głowy marzenie by, jak dorosnę, zostać jego bohaterką. To ciągle gdzieś we mnie jest i choć nigdy tego nie zrealizuję, to jest to dla mnie ciągle bardzo ważna wizja, która niewątpliwie w jakiś sposób mnie kształtowała i kształtuje.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
10. <i>Donnie Darko</i>, festiwal ponurości i pesymizmu, najdziwniejszy chyba film na tej liście - ale zobaczyłam go i ze mną został.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Na pewno zgubiłam coś ważnego. Na pewno rano się obudzę z myślą, że popełniłam straszliwą zbrodnię, nie wymieniając jakiegoś kluczowego dla mnie tytułu. Ale trudno - miało być spontanicznie.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Nie będę nikogo tagować, bo nie wiem za bardzo kogo - na Facebooku jakoś łatwiej. ;) Ale jeśli ktoś chce się pobawić, to gorąco zapraszam i proszę o rzucenie we mnie linkiem do powstałej listy.</div>
Lierrehttp://www.blogger.com/profile/03749700510210684479noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-7152372535454494946.post-632743626352014112014-08-20T20:56:00.000+02:002014-08-20T20:56:12.960+02:00Irene Adler<br />
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<i>Scandal in Belgravia </i>zawsze był dla mnie jednym z najbardziej problematycznych odcinków <i>Sherlocka </i>– i dalej nim zostaje. Patrząc na to, że na problemach z trzecim sezonem mogłabym wyhodować osobny zagajnik (nie, raczej nie <i>sadzonka alert</i>), czas może wreszcie nadać jej jakąś konkretną formę. W tym wypadku, formę drzewka.</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Irene Adler jest ważnym, ale – teoretycznie – możliwym do pominięcia elementem holmesowego kanonu. Występowała w jednym opowiadaniu. Holmes wspomina o niej może dwa razy w innych. Zyskała jednak szaloną popularność wśród czytelników – podejrzewam, że głównie z dwóch powodów. Po pierwsze, nawet jeśli Watson wprost napisał, że Sherlock Holmes nie był zakochany w Irene, z całej jego narracji wynika, że nie był wobec niej całkowicie obojętny – a jakaż tradycja literacka jest starsza niż dobry ship? Po drugie, jak przyznaje Holmes, były trzy osoby, które go pokonały, ale <i>Scandal in Bohemia </i>(<i>Irene Adler, </i>w polskim tłumaczeniu) to jedyna z tych historii w pełni opisana w kronikach Watsona. Dodatkowy, trzeci powód jest taki, że Irene Adler to fantastyczna postać.</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Postawiona przeciwko ukochanemu przez rzesze czytelników detektywowi, daje radę wygrać z nim i wcale nie być czarnym charakterem. W wydanym w 1891 roku opowiadaniu, przynajmniej. Współczesne adaptacje zdecydowanie wolą spychać ją do tej kategorii, zgodnie z przestarzałą dość regułą, że Główny Bohater Ma Zawsze Rację.</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Pierwszy z tą błyskotliwą ideą wyskoczył film Ritchiego, w którym Irene była złodziejką i miała jakieś niejasne powiązania z jego ekscelencją, doktorem Moriartym, z tego co pamiętam nie do końca dobrowolne. Do <i>Sherlocka</i> wrócę za chwilę, przeskoczę jeszcze na moment do następnej Irene, Irene z <i>Elementary, </i>o której kilka słów jest na dole tego drzewka w kategorii spoilery. Nie jestem pewna, czy przeszło rok od finału jest to dalej bardzo tajemniczy spoiler, niemniej był to dobry odcinek i nie chciałabym brać na siebie odpowiedzialności z ewentualnego zepsucia komuś niespodzianki, dół, na własną odpowiedzialność.</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Rozumiem, że (filmowa) złodziejska profesja Irene miała w jakiś sposób odpowiadać jej skandalicznie nieprzystojnemu zawodowi aktorki. Nawet jeśli osadzony teoretycznie w kanonicznym czasie, film ma z realiami epoki bardzo niewiele wspólnego i trudno byłoby oddać jakiekolwiek poczucie skandaliczności oryginalnej kariery Irene. Pozostaję sceptyczna wobec skuteczności tego rozwiązania, ale chyba taka jest jego logika.</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<i>Sherlock </i>bardzo sprytnie wymyślił sobie dominatrix, zachowując to samo rozchwianie między tym, że nie jest to jeden z zawodów, które standardowa, konserwatywna matka (o ojcu nie wspominając) doradza swojej dorastającej córce, a tym, że nie jest to problem osoby, która go wykonuje, tylko uprzedzonego społeczeństwa. Jest to mądra analogia do operowej kariery w XIX wieku.</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Dlaczego jednak, na miłość boską, wpychać ją przy tym w konszachty z Moriartym?</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Oryginalna Irene Adler nie miała nic wspólnego z ciemną stroną mocy. Czas na to, żeby przypomnieć sobie treść <i>Scandal in Bohemia </i>był już dawno, drzewko byłoby mniej krzywe, ale tutaj tendencyjnie przyda mi się najbardziej.</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Do Sherlocka Holmesa przychodzi zamaskowany, tajemniczy klient – albo może raczej klient, który myśli, że jest tajemniczy, Holmes domyśla się jego tożsamości szybko, skutecznie i ku wielkiemu swojemu zadowoleniu. Czeski monarcha we własnej osobie. Czeski monarcha, który chce zawrzeć odpowiedni dla swojej monarszej pozycji związek małżeński i boi się, że fotografia z grzesznej przeszłości pogrzebie jego dynastyczne plany. Stwierdza, że kobieta, z którą jest na tej fotografii, grozi jej publikacją i oznajmia zaintrygowanemu Holmesowi, że musi zdjęcie odzyskać. Być może nie do końca świadomie podbija stawki, opowiadając o krokach, które już podjął (i które mu guzik dały) – kobietę zatrzymał już kilka razy i przeszukał, jej dom przetrząsnął (<i>ransack, </i>mówi, a Oxford Dictionary podpowiada usłużnie, co może kryć się pod tą czynnością: 1) <i><span style="background: white;">Go through (a place) stealing things and causing damage</span></i><span style="background: white;">:, 2) <i>Search (a place or receptacle) thoroughly, especially in such a way as to cause harm</i>). </span>Nie ma przy tym mowy, żeby Irene czegoś chciała – nie ma mowy o żadnym szantażu, odmówiła też sprzedaży zdjęcia, ta propozycja była królewskim pierwszym krokiem. Czarna, gradowa chmurka na świetlistym niebie małżeńskiej szczęśliwości, Irene nie szuka zysku, grozi sabotażem zbliżających się zaręczyn bezinteresownie, jako zawistna była kochanka. O żadnych próbach cywilizowanej rozmowy nie ma wprost mowy, być może – niewinne przypuszczenie – że jedna strona była przyzwyczajona do dostawania tego, czego chce od razu i bez gadania i próba takiego rozwiązania nie przyszła jej do głowy. Dając mu mały kredyt zaufania, może i próbował, i Irene powiedziała mu, żeby poszedł do diabła, fotografia należała w końcu do niej i nie jej problemem było ukrywanie tego związku. Nic o cywilizowanej rozmowie nie wspomina, w każdym razie.</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Podbite stawki pochłaniają uwagę Holmesa i przyjmuje sprawę, jakby dostał właśnie prezent świąteczny. Komplikacje, jakie napotyka, to dla niego dodatkowe bonusy – a są to ciekawe komplikacje. Wynikają bowiem z tego, że w opowieści o genialnym detektywie, w którym jego kronikarz nie spotyka ich przeciwniczki osobiście, nie ma więc dla niej dużo miejsca, Irene zdołała zapewnić sobie całkiem autonomiczną historię. Nie przez to, że Holmes jest zaangażowany w rozwiązanie związanej z nią sprawy, to jest naturalna konstrukcja opowieści detektywistycznej, jakaś niewłasna historia, którą detektyw odkrywa. Co wyróżnia Irene to prosty fakt, że Holmes nie tyle odkrywa jej życie, podczas kiedy ona biernie czeka na ostateczny werdykt. Przeciwnie, Holmes plącze się w nie i, zmuszony do nadganiania w dyktowanym przez nią rytmie, daje radę jedynie dotrzymać jej kroku. Do czasu, rzecz jasna. Znienacka jest świadkiem jej ślubu (i świadkiem na jej ślubie), co w praktyce oznacza przyspieszenie jej wyjazdu, co oznacza komplikację jego planów, co oznacza konieczność improwizacji, z której koniec końców jest niezwykle zadowolony. Jak się rychło okazuje, niesłusznie.</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Watson, jak powiedziałam, nie ma kontaktu z Irene, nie ma więc szansy, żeby dać się jej wypowiedzieć. Wiemy tyle, co powiedział o niej czeski monarcha, który mi osobiście wydaje się człowiekiem raczej wątpliwej jakości i pierwszej wody dupkiem, więc do tego, co mówi o swojej byłej kochance (do której zresztą dalej coś czuje) podchodzę z pewną ostrożnością.</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Z jej strony dostajemy jeden, krótki list. Dostajemy go, kiedy Irene zniknęła już ze sceny - po tym Holmes spróbował już wyrwać jej upragnioną fotografię, a ona zorientowała się w jego grze. Holmes władował jej się do domu pod zmyślonym pretekstem – zatrudnił ludzi, którzy udawali, że próbują wyrwać jej torebkę, podczas gdy on bohatersko broni jej mienia i honoru; następnie z pomocą Watsona, który miał przynajmniej na tyle przyzwoitości, żeby czuć się z całą maskaradą trochę głupio, wywołał równie fałszywy alarm, produkując dym i zmuszając domowników do ucieczki, a Irene do zdradzenia, gdzie ukryła najcenniejszą dla niej rzecz, fotografię właśnie. Holmes, bardzo tą sztuczką satysfakcjonowany, wraca na Baker Street z przekonaniem, że jutro sprowadzi Irene na głowę swojego klienta – klienta, który, pozwolę sobie przypomnieć, kazał dwa razy przetrząsnąć jej dom, dwa razy ją przeszukać i raz przeszukać jej bagaż, podejrzewam więc, że nie byłby mile widzianym gościem. Przyznam się więc do wielkiej satysfakcji, kiedy następnego dnia panowie zastali dom pusty, fotografię znikniętą i list w tonie dużo uprzejmiejszym niż sobie na to zasłużyli.</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Dlaczego fotografia była dla Irene najcenniejszym przedmiotem? Wątpliwe, żeby czuła coś jeszcze do dawnego kochanka, dopiero co wzięła ślub. Nie chciała za nią pieniędzy, nie chciała nią szantażować. Gdyby faktycznie była tak mściwa, jak chciał klient Holmesa, opublikowałaby ją zgodnie ze swoją – rzekomą – zapowiedzią, spowodowała międzynarodowy skandal i narobiła kłopotów. Nie opublikowała jej. Jeśli faktycznie zagroziła, że to zrobi – a nie, dajmy na to, miłościwie Czechom panujący uznał za stosowne zabezpieczyć się na wszelki wypadek i tylko powiedział, że mu groziła – zrobiła to pewnie w pierwszym odruchu emocji, ponieważ, jak Irene pisze w pozostawionym liście, król w przeszłości czymś ją skrzywdził (pisze o sobie <i>cruelty wronged</i>) – możemy się domyślić, że co najmniej odprawił ją w jakiś parszywy sposób albo długo zwodził obietnicą małżeństwa (albo jedno i drugie, albo coś jeszcze w bonusie). Pisze, że zachowuje fotografię jako zabezpieczenie przed przyszłymi knowaniami tego fantastycznego człowieka. Być może ma z tym jakieś doświadczenie – i pewnie dlatego, jako polisa ubezpieczeniowa, z całego jej dobytku to właśnie fotografia przedstawiała dla niej najwyższą wartość. Niemniej, koniec końców, mimo że król po raz kolejny nasłał kogoś na jej prywatne życie, decyduje się niczego nie publikować (a mogłaby to zrobić, ze specjalnymi pozdrowieniami dla Sherlocka Holmesa).</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Podejrzewam, że dlatego, że Irene była od nich wszystkich lepsza.</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Z pewnością lepsza od małostkowego króla, który w przeszłości w jakiś sposób ją zranił. Który, najprawdopodobniej nie potrafiąc zwrócić się do niej osobiście, chciał ją kupić, a kiedy to nie poskutkowało - kiedy nie chciała zrezygnować z jedynego elementu zapewniającego jej jakąkolwiek przewagę w niezbyt równej relacji - potraktował ją miłą kombinacją włamywaczy i prywatnych detektywów.</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Była też zresztą lepsza od wściekle konserwatywnego społeczeństwa, które rzuciłoby się na skandal, jaki wywołałaby publikacja fotografii z iście sępim zainteresowaniem. Watson pisze na początku o Irene, że była kobietą o <i>wątpliwej przeszłości (dubious and questionable)</i> – być może to zdanie z początku jego relacji popchnęło niektóre adaptacje w stronę robienia z niej czarnego charakteru. Z samego opowiadania wynika jednak, że Watson wypowiada się jako modelowy członek wiktoriańskiego społeczeństwa: poza karierą zawodową, Irene zgrzeszyła przesadną niezależnością i seksem pozamałżeńskim. Jej antagonistyczna pozycja wobec Holmesa była aktem samoobrony, to on wepchnął się jej do domu.</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Od Sherlocka Holmesa Irene też była zresztą lepsza, również – nie wyłącznie – merytorycznie. Przejrzała go, ograła, bezdyskusyjnie wygrywając, ale nawet nie tylko o to chodzi. Holmes, przy swoim upodobaniu do mizoginistycznych uwag od czasu do czasu, tendencji, którą Watson opisuje jako cokolwiek wygasłą po przygodzie z czeskim królem, stawał po stronie swoich klientek w niezliczonych trudnych sytuacjach. Pomagał im uporać się z morderczymi pracodawcami, natrętnymi konkurentami, którzy nie rozumieli słowa „nie”, chciwymi na ich pieniądze ojczymami, sekretami z przeszłości, które mogły zniszczyć ich życie. Kanoniczny Sherlock Holmes, cokolwiek próbują pokazać współczesne adaptacje, (z <i>Sherlockiem </i>na czele), miał na podobne tematy wyrobioną, jasną opinię i nie potrzebował nikogo, żeby szeptał mu do ucha <i>not cool</i>. Ostatecznym zwrotem akcji w <i>Scandal in Bohemia </i>jest nie tylko to, że Sherlock Holmes przegrał. Sherlock Holmes zdał sobie przede wszystkim sprawę, że od początku reprezentował nie tego klienta, którego by wolał. Widać to bardzo wyraźnie po jego chłodnej, dyskretnej pogardzie wobec czeskiego króla, kiedy przeczytali list od Irene:</div>
<blockquote class="tr_bq" style="text-align: justify;">
<span lang="EN-US">‘What a woman – oh, what a woman!’ cried the King of Bohemia (…). ‘Did I not tell you how quick and resolute she was? Would she not have made an admirable queen? It is a pity that she was not on my level?’</span></blockquote>
<blockquote class="tr_bq" style="text-align: justify;">
'From what I have seen of the lady, she seems, indeed, to be on a very different level from your majesty,’ said Holmes coldly.</blockquote>
<blockquote class="tr_bq">
<span style="font-size: x-small;"> [A. Conan Doyle, <i>Scandal in Bohemia</i>] </span></blockquote>
<span style="text-align: justify;">A potem nie zauważa wyciągniętej do pożegnalnego uścisku ręki swojego klienta – raczej ostentacyjny gest ze strony angielskiego dżentelmena o nienagannych manierach. Chyba, że przyjmiemy, że każdemu się zdarza coś przeoczyć i koncentracja Holmesa akurat na moment się wyłączyła.</span><br />
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Znalazł się nie po tej stronie, ale strata była niewielka, ponieważ Irene, ta z końca XIX wieku, zupełnie go nie potrzebowała. Dopiero Irene z XXI wieku, Irene, która z nim przegrała, potrzebny był, żeby – zatrważająco dosłownie – uratować jej życie, po tym jak pokazał jej, gdzie jest jej miejsce. Bardzo. Zły. Kierunek.</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Jednym z argumentów usprawiedliwiających odwrócenie ról w <i>Sherlocku</i> bywa to, że stawki w <i>Scandal in Bohemia </i>są wyższe. Zważywszy, że oryginalna Irene miała w ręku wszystkie karty, nie jest to ściśle rzecz biorąc prawda, ale nawet pomijając ten aspekt, przyjmując na moment taką logikę – stawki były wyższe, ponieważ scenarzyści <i>Sherlocka </i>tak je napisali. Z kobiety, która zwyczajnie odmówiła oddania potężniejszemu od siebie byłemu kontroli nad własnym życiem i zdołała zabezpieczyć swoją przyszłość, nie robiąc przy tym nikomu krzywdy, zrobili tę, którą potężniejszy były próbował odmalować w salonie mieszkania przy Baker Street. Wyłącznie ich wymysłem jest Irene biorąca udział w jakimś spisku terrorystycznym – jakby nie dość mu było wad, <i>Skandal in Belgravia </i>był dla mnie narracyjnie wyjątkowo mętnym odcinkiem i do dzisiaj nie wiem, o co dokładnie w nim chodziło [przypis: próbowałam zdobyć jakąś wiedzę przez <a href="http://www.avclub.com/tvclub/sherlock-a-scandal-in-belgravia-73493" target="_blank">recenzję/streszczenie z A.V. Clubu</a>, ale jedyne, co mi to dało, to znalezienie kolejnej fabularnej dziury, ogłaszam niniejszym bezwarunkową kapitulację na tym polu], niemniej był tam jakiś samolot, jacyś terroryści i jakieś zagrożenie dla bezpieczeństwa publicznego. Niewątpliwie była tam Irene, która sama z siebie, jako rodzaj niebezpiecznej zabawy, zbiera materiały do szantażu. Ba, na koniec odcinka, zanim okaże się, że jej niefortunne, z księżyca wzięte zauroczenie doprowadziło ją do zguby (błąd, na który jej kanoniczna odpowiedniczka z pewnością przewraca oczami), ma przed sobą na kolanach, jak mówi, cały naród brytyjski, życia liczone w setkach, jeśli Mycroft nie spełni jej wygórowanych żądań – zajmuje się więc, na dużą skalę, precyzyjnie tą czynnością, którą kanoniczny Holmes gardził bardziej niż morderstwem.</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Z kobiety, która zyskała dezaprobatę społeczeństwa przed zbyt, na jego gust, niezależny tryb życia, Irene stała się czarnym charakterem, który faktycznie temu społeczeństwu zagraża. Relacja z oryginałem, która się tu tworzy – a od której <i>Sherlock </i>nie może się odżegnać, skoro regularnie ją wykorzystuje (albo przynajmniej chce wykorzystywać, jak długo umieszcza nazwisko Conan Doyla w czołówce) – nie jest najszczęśliwsza.</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Zupełnie osobnym tematem byłoby to, dlaczego <i>Sherlock </i>tak bardzo nie lubi kobiet z kanonu w ich oryginalnych, niezbrodniczych wydaniach. W finale trzeciej serii, do Irene przyłącza się Mary Morstan, zdemaskowana przez Sherlocka jako płatna zabójczyni (na emeryturze). Zidentyfikowana po tym, jak, żeby ochronić swoje tajemnice, strzeliła do Sherlocka, co byłoby skutecznym sposobem powstrzymania go przed podzielenia się wiedzą z jej mężem – gdyby nie to, że rzekomo strzeliła tak, żeby go nie zabić (i co z tego, że w boleśnie długiej, introspektywnej sekwencji pokazane było jak byk, że przy życiu koniec końców utrzymała go nie precyzja Mary, a jego niegasnący nigdy geniusz w połączeniu z troską o Johna). Narracja wykorzystała to do radosnego powiedzenia „okej, to w takim razie nic się nie stało, wszyscy jesteśmy przyjaciółmi” i nikt się zbyt długo nie zatrzymywał nad kłopotliwym pytaniem, w czym, skoro nie w ostatecznym uciszeniu świadka, który wie za dużo, miała w takim razie pomóc cała szopka i czy strzelanie do innych ludzi to na pewno nie jest żaden problem. Pozostaje ono równie beznadziejnie bez odpowiedzi, co pytanie o to, dlaczego najszybsza droga do grona silnych postaci biegnie przez aktywne działanie w stronę zrobienia komuś krzywdy.</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Chociaż w ten sposób klaruje się przynajmniej jedna rzecz (i może wrócę do <i>Scandalu, </i>wypuszczanie się w stronę trzeciej serii to kiepski pomysł). W logice większości seriali kryminalno-sensacyjnych, które lubią żonglować zagrożeniem terrorystycznym, ale nie mogą nic tak naprawdę wysadzić, bo za bardzo zmieniłoby im to realia świata przedstawionego, taka Irene faktyczni musiała zostać powstrzymana. Więc zostaje – powstrzymana, zdemaskowana, <i>błaga </i>braci Holmes, żeby zapewnili jej ochronę. Sherlock wychodzi, Mycroft (zapewne) odmawia i chwilę potem z kolei mamy Irene na kolanach (naród brytyjski pozdrawia), w środku nocy, na pustyni, ze łzami w oczach oczekującą na finałowy cios ze strony skrytego za turbanem faceta (skrytemu za maską czeskiemu królowi byłoby pewnie trochę przykro na taki obrót sytuacji, ale hej, westchnąłby, ostrzegałem was zawsze, że jest niebezpieczna) i chyba mniej irytującym zakończeniem tej sceny byłoby, gdyby faktycznie zginęła. Ale nie, Sherlock Holmes nagle postanowił jednak być szlachetnym bohaterem i popraktykować przeciwdziałanie przemocy wobec kobiet akurat na tej jednej, która w ogóle nie powinna go potrzebować, a jakaś część widowni mniej lub bardziej metaforycznie rzuciła czymś w ekran.</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Ponieważ, naprawdę, ze wszystkich ludzi, ze wszystkich kobiet, które Sherlock mógł ratować, Irene była najmniej fortunnym wyborem. Irene wyrosła na postać symboliczną, na jedną z ukochanych kobiecych postaci właśnie dlatego, że reprezentowała sobą tak rzadkie, wtedy zwłaszcza (a i do dzisiaj nie dość częste), głośne, i bezdyskusyjne babskie „TAK, MOŻEMY” i tak, mamy prawo do własnego życia, własnej historii – i nie, nie zawsze potrzebujemy faceta do rozwiązania naszych problemów.<br />
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Sherlock Holmes pomógł wyjść z niemożliwie trudnych sytuacji wielu kobietom i wiele z nich – rezolutnych, zachowujących zimną krew wobec zagrożenia, inteligentnych – nadawałoby się do opowieści, w której odkrywa w sobie małego rycerza na małym białym koniu. Violet Hunter, guwernantka, która wywęszyła, że jej pracodawca jest raczej podejrzaną figurą i sprowadziła mu Holmesa na głowę. Panna Dunbar, z <i>The Problem of Thor Bridge, </i>która próbowała wykorzystać zauroczenie swojego pracodawcy do sprowokowania go do zrobienia czegoś pożytecznego ze swoją fortuną i skończyła oskarżona o morderstwo. Mary Morstan, bardzo daleka od profesji seryjnego zabójcy, za to zamieszana w sekretną przeszłość swojego ojca i zdecydowanie potrzebująca profesjonalnej pomocy. I tak dalej. Conan Doyle opisał sporo takich historii. Być może – paradoksalnie – dlatego, że nie był wyśmienitym pisarzem (z całą miłością) i nie wiedział, jak płynniej włączyć ich opowieści w ciąg narracji, dawał im sporo miejsca, żeby mówiły w swoim imieniu.</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Irene Adler nie opowiedziała swojej historii, nie była bowiem bohaterką, która przyszła na Baker Street prosić o pomoc. Była tą, która doskonale poradziła sobie sama, w niesprzyjającej kobietom epoce, i rzesze czytelniczek pokochały ją za to na zawsze i absolutnie nie chciały widzieć jej na kolanach. Nie jestem pewna, czy coś mogłoby temu zakończeniu pomóc, ale jeśli coś mogło mu jeszcze bardziej zaszkodzić – to sposób, w jaki Irene poniosła klęskę. To, że z ich dwójki właśnie Irene popełniła oparty na emocjach błąd, dała się zauroczyć i przyspieszony puls był jej zgubą.</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Jak napisałam na początku, shippowanie Irene i Holmesa nie jest raczej niczym nowym. Watson pisze kategorycznie, że Holmes nie miał żadnych romantycznych uczuć względem niej, wydaje mi się jednak, że można potraktować jego słowa z pewnym sceptycyzmem, jeśli komuś by na tym zależało i ich potencjalne intelektualne partnerstwo daje pewne podstawy do zrobienia z nich pary w jakimś inaczej ułożonym, alternatywnym uniwersum.</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Do czego kanon nie daje żadnej podstawy, to ułożenie nieodwzajemnionego zauroczenia między nimi tak, że to Irene pozostała stroną wzdychającą. Nie. Irene spotkała Holmesa, popatrzyła na niego z zainteresowaniem, ale potem wzięła swojego świeżo poślubionego męża i zniknęła z horyzontu. Sherlock Holmes wyłącznie stał jej na drodze i Irene wyraźnie nie była zainteresowana wzdychaniem do niego.<br />
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Wracamy do problemu luźnej adaptacji i tego, że <i>Sherlockowi </i>zasadniczo nic nie stało na przeszkodzie, żeby całą sytuację przetasować, nie musi wiernopoddańczo oddawać kanonu – niemniej, jak długo z kanonu bezpośrednio czerpie, tak długo nie uniknie bezpośrednich porównań do niego i wynikających z nich pytań. Dla części zakochanych w oryginale fanów było to zapewne pytanie „na miłość boską, dlaczego?”. W bardziej rozwiniętej formie można by je postawić mniej więcej tak: czy krótki żart słowny naprawdę był warty tego, żeby we współczesnej adaptacji odpowiedniczka wiktoriańskiej, zwycięskiej bohaterki musiała błagać mężczyznę o zapewnienie jej ochrony po tym, jak wygłosił przemowę zakończoną złośliwym podziękowaniem, za ostateczny dowód, że <i>miłość </i>jest przeszkodą? <i><span lang="EN-US">(I've always assumed that love is a dangerous disadvantage. Thank you for the final proof, </span></i><span lang="EN-US">triumfuje Sherlock, na co Irene odpowiada, już bezradnie, już ze łzami w oczach: <i>Everything I said, it's not real. </i></span><i>I was just playing the game. </i>Przynajmniej nie dodaje żadnego <i>please like me back</i>).</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<i>Sherlock </i>postanowił opowiedzieć historię Irene Adler na odwrót – po przeszło stu latach, robiąc <i>wreszcie</i> porządek z kobietą, która zmyliła inteligencję Sherlocka Holmesa. Na końcu przynajmniej również Sherlock okazuje się zainteresowany Irene – nie jest to może pełna podmiotowość we własnej historii, coś, czego można by oczekiwać od XXI-wiecznej adaptacji opowieści o kobiecie, która zyskała pełny podziw przeciwnika, jednocześnie pokazując mu, jak bardzo nie zrozumiał, której stronie pomaga, przechytrzając go i zachowując całkowitą kontrolę nad swoim życiem, ale najwyraźniej, tyle musi wystarczyć. Koniec końców, kiedy dla dawnej Irene opinie Holmesa były przypadkowym produktem ubocznym w zwycięskim pojedynku, to zainteresowanie Sherlocka ocaliło współczesnej Irene życie. Na szczęście dla niej, zaciekawiła go, była większym wyzwaniem niż sprawy zwykle przynoszone przez jego klientów. I gdyby nie jej głupie emocje, gdyby nie to, że w obliczu genialnego detektywa nie mogła przecież myśleć do końca racjonalnie, byłaby pewnie zagrożeniem.</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Ktoś wreszcie dostrzegł rację czeskiego króla.</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br />
<br />
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
[Elementary, spoilery: tutaj trochę zależy jak na to spojrzeć. Połączenie mojej głębokiej sympatii do tego serialu i filologicznego umiłowania do komplikacji daje w efekcie interpretację, w której Irene Adler była jedynie mitem – utalentowaną malarką, niekonwencjonalnie chroniącą wybrane dzieła sztuki przez profaństwem kustoszy muzeów, która jednak została całkowicie skonstruowana na użytek Sherlocka. Jedyne, co z tego mitu zostało, to pokomplikowana relacja, jaka łączy go potem z Moriarty, Irene i Jamie są tu dwiema osobnymi postaciami, z których tylko jedna istnieje tak naprawdę, a druga jest równie nieprzestępcza, co fikcyjna. Można jednak spojrzeć na to w sposób prostszy, a też uzasadniony: Irene Adler okazała się aliasem złego geniusza. Przynajmniej jednak nikogo o nic nie błagała i koniec końców jej zgubą okazała się Joan, nie Sherlock.]</div>
Narbelethhttp://www.blogger.com/profile/10993922361718108078noreply@blogger.com7tag:blogger.com,1999:blog-7152372535454494946.post-15100357253730950162014-06-10T22:34:00.000+02:002014-06-10T22:38:51.732+02:00Wysokie obcasy<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Jest to jedna z tych sadzonek, które rosną mi, i to w jakieś
dziwne strony, od jakiegoś czasu, ostatecznie jednak to próby odseparowania z
nich jednego – dość krzywego, obawiam się – drzewka sprowokowała mnie świeżo
podjęta próba rozchodzenia szpilek w drodze do najbliższego sklepu. Najbliższy
sklep naprawdę jest blisko, ale kiedy znienacka się rozpadało i szłam dzielnie
do przodu, wymuszenie dostojnym tempem w coraz bardziej irytującym deszczu, z
każdym krokiem – bardzo dosłownie – żałowałam, że akurat teraz zapragnęłam
porzucić na ich rzecz wygodne, umożliwianie przemieszczanie się biegiem
tenisówki.<br />
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Co, oczywiście, spowodowało nawrót nękającego mnie od czasu
do czasu pytania o sens wyborów obuwniczych licznych bohaterek licznych
seriali, tym razem na znacznie bardziej osobistym poziomie. Rekonstruując tok
myślowy, jakim przebiegło – szczęśliwie ubrane w odpowiednie do tego celu buty
– to pytanie, brzmiałoby mniej więcej: jak one, do najjaśniejszej cholery, mogą
łapać przestępców w takich butach? Jedna możliwa odpowiedź jest oczywiście
taka, że są po prostu dużo fajniejsze ode mnie i serdecznie im z tego powodu
gratuluję.</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Druga jest jednakże taka, że nie ma to zbyt wielkiego sensu.
</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Uwielbiam wysokie
buty. Popatrzenie na świat z wysokości dodatkowych kilku centymetrów jest miłą
rzeczą, ale przede wszystkim, wysoki obcas stuka i, dobry Boże, jest to
wyjątkowo satysfakcjonujący dźwięk.
Wśród tysięcy rytuałów, które pomagają ludziom przed egzaminami, mi
najbardziej pomaga wchodzić na nie, stukając, od razu czuję się bardziej
kompetentna. Przyznaję, że nic nie wiem o łapaniu przestępców, ale podejrzewam,
że ta konkretna właściwość nie może tutaj pomagać. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Druga rzecz, szpilki (rozchodzone) – słowo honoru, dla osób
niezorientowanych – mogą być zupełnie wygodnymi butami – do czasu. Potem jest
już taki czas, kiedy bardzo, bardzo chce się je zdjąć, a dużo chodzenia i
stania tylko ten proces przyspiesza. Moje wczesne (zbyt wczesne) eksperymenty z
wysokimi butami i bieganiem w nich skończyły się dwoma tygodniami w gipsie,
więc nauczona doświadczeniem, pobiec gdziekolwiek w szpilkach spróbuję tylko,
jeśli bardzo będę potrzebować zwolnienia lekarskiego i złamanie nogi okaże się
jedynym dostępnym rozwiązaniem, podejrzewam jednak, że nawet jeśli ktoś jest w
stanie dokonać tej sztuki, nie wpływa to na odłożenie w czasie krytycznego
momentu, kiedy obuta w wysoki obcas kobieta desperacko pragnie zmienić się w
hobbita.</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
A jednak. Policjantki i agentki FBI, CBI i jakichkolwiek
innych organów śledczo-ścigających w odcinkach opowiadających o długich,
długich dniach pracy, okazyjnie urozmaicanymi pogonią, z reguły noszą szpilki. Biegają
w tych szpilkach, skradają się w nich, siedzą w nich późnymi nocami przy swoich
biurach, nad aktami spraw, i jeśli z nagła trafi je objawienie, podrywają się zza
tych biurek, z miejsca gotowe, stukając wysokim, cienkim obcasem. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Najbardziej denerwujące jest tu wcale nie to, że żadnemu ze
scenarzystów w głowie nie wykiełkuje pytanie, czy kobieta, którą posadził za
biurkiem w ciemnym, pustym gabinecie nie będzie chciała na moment chociaż
przeprosić się z anatomicznie bardziej naturalnym ułożeniem stopy. Najbardziej
irytujące jest, jak w wielu przypadkach wysoki obcas to właściwie jedyne, co
zaznacza w jakikolwiek sposób, że ten oto postaciowy konstrukt to kobieta. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Filmowe, serialowe, książkowe kryminały czy thrillery to
flagowe przykłady tej przypadłości, jako krystaliczny produkt lat – wieków, w
przypadku przekazu pisanego – powtarzania zdominowanej przez mężczyzn opowieści
o dzielnych wojownikach, w których jedyną rolą bladego dziewczęcia było zostanie
uratowanym i pokochanym – chociaż nie jest tak, że ta sama przypadłość nie może
nękać innych gatunków. Przypadłość jest prosta do opisania i sprowadza się do
tego, że kiedy kobieta wdziera się już w tę święcie męska dziedzinę tekstu
akcji, ucieka, najszybciej jak wysoki obcas pozwala, od wszystkiego, co
związane z jakąkolwiek problematyką – powiedzmy to w ten sposób, z braku
jakiegokolwiek lepszego – kobiecą. <br />
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Te banalne, <i>kobiece</i>
rozmowy – ciuchy, buty, kosmetyki – zostały zmiecione do komedii, gdzie, z
drugiej strony, bohaterka, widocznie dostatecznie identyfikowalna przez tę
tematykę, może sobie pozwolić na zaprezentowanie się w tenisówkach. Da się je
znaleźć w tekstach o bardziej obyczajowym zacięciu i, przypadek nad
przypadkami, często idą w parze ze scenarzystami, którzy wiedzą, co zrobić z
postacią kobiecą. Kilka przykładów, z różnych miejsc, gatunków, i ciężarów
dramatycznych: Lorelai Gilmore, często chodząca po ulicach swojego Stars Hollow
w sportowych butach, swoją drogą. Alicia Florrick, w pilocie <i>Good Wife </i>mówiąca swojej pierwszej
klientce, żeby zmusiła się do zrobienia makijażu, kiedy będzie wychodziła do
sądu (<i>You won't feel like it, but put on
nice clothes and makeup. Not for court – for you</i>)<i>. </i>Robin Scherbatsky i
odcinek, w którym próbowała ogolić nogi w restauracyjnej łazience. Joan Watson,
siedząca wieczorami w dresach lub piżamie i, na miły Bóg, na boso. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Teksty kryminalne rządzą się inną regułą, którą można oddać
jak następuje: rośnie dramatyzm, rośnie wysokość obcasa, rośnie <i>powaga </i>konwersacji, przecież trudno,
żeby policjantki rozmawiały o lakierach do paznokci czy tuszach do rzęs, jakby
na to nie patrzeć nie są to tematy przystające do morderstwa. Co byłoby założeniem
do kupienia, gdyby nie to, że nie sprawdza się on nawet w wewnętrznej logice
kryminałów. Jeśli nie jest to akurat <i>True
Detective, </i>gdzie każda rozmowa musi być w bliskim sąsiedztwie rozważań o
sensie życia, śmierci, zła, dobra i innych Wielkich Wartości, obniżenie tonu raz
na jakiś czas się przydaje, a z jakiegoś tajemniczego powodu zawsze musi zawierać
się ono w tym, co – znowu, tradycyjnie – kojarzone jest bardziej z męską stroną
spectrum konwersacyjnego, sposobów spędzania czasu, etc. Faceci wymieniający
mniej lub jeszcze mniej zabawne żarty nad ciałem ofiary to jest jedna sprawa, i
jeśli bohaterki chcą się przyłączyć, droga wolna, będzie okazja, żeby pokazać,
że nie są emocjonalne, Boże uchowaj. Ale niechby spróbowały, czekając na jakieś
wyniki, raporty, cokolwiek, powiedzieć coś na temat wizyty u kosmetyczki (wymagałoby
to jeszcze, oczywiście, żeby były tam dwie, ale przyjmijmy na moment, że taka sytuacja
się zdarza) (z drugiej strony, bardziej ogarnięty bohater mógłby spytać swojej
koleżanki, jakich marek używa, kiedy wychodzi z nienaruszoną fryzurą i
nienagannym makijażem z totalnej katastrofy czy innej małej apokalipsy, miałby
prezent stulecia dla żony, matki, córki, siostry, kochanki, niepotrzebne
skreślić). Nowy motor, to jest solidny temat. Nowy tusz do rzęs bohaterka, jak
najbardziej, może stosować, ale nie musi przecież zwracać uwagi na to, że
najpierw musi taki kupić. Najlepiej gdyby sprawiała wrażenie, że wyprostowane
włosy, pomalowane oczy i ogolone nogi ma w ustawieniach fabrycznych. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Jasne, nie są to problemy fundamentalne i nie wnoszą niczego
nowego do pomysłów na zwalczanie wykluczenia społecznego. Broń Boże, nie chcę
rewii porad kosmetycznych w serialach kryminalnych. Ale jestem w stanie sobie
wyobrazić, że bohaterka kończy malować paznokcie, kiedy dostaje wezwanie, że
pojawienie się nowego dowodu przerywa toczącą się poza scenami rozmowę o tym,
jaka którego używa podkładu, że którejś – <i>gasp
</i>– wypadnie z torebki opakowanie podpasek. Nie ma żadnego powodu, dla
którego miałoby im to przeszkadzać w skutecznym łapaniu przestępców. Byłoby
fajnie, gdyby gdzieś na dziesiątym planie, tam gdzie jest miejsce tego typu
szczegółów, bohaterki nie musiały wybierać między przysłowiową zabawą
samochodzikiem albo lalką. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Filmowe, serialowe, książkowe kryminały czy thrillery, w
swej znakomitej większości, wpuściły - często bez entuzjazmu, mam wrażenie –
bohaterki do swojego świata, ale wymagają od nich w zamian, żeby jak najmniej
pokazywały, że są bohaterkami. Poza tym, że ładnie wyglądają, oczywiście. Nie
dotarła do nich jeszcze idea, żeby nie wartościować drugiej strony
konwersacyjnego spectrum jako płochej, banalnej i nikomu niepotrzebnej tylko
dlatego, że statystycznie częściej rozmawiają o niej ze sobą same kobiety. To
kwestia logistyki, nie hierarchii ważności, na litość – moda jest rzeczą
zmienną, ale w tej chwili łatwiej natknąć się na człowieka, który się maluje,
wśród kobiet. To nie znaczy od razu, że nie mogłaby służyć jako przerywnik
równie skutecznie jak porównywanie mocy silników. W obu przypadkach trzeba po
prostu wiedzieć, jak napisać z tego dobry dialog. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Piszę bardzo ogólnie i bez konkretnych przykładów, głównie
dlatego, że generalnie problem nie leży w pojedynczych przypadkach, ale w ich
seryjności. Nie chodzi przecież o to, żeby wszystkie bohaterki trzymały się
tego, co tradycyjnie kobiece, cokolwiek zresztą miałoby to znaczyć. Nie chodzi
mi o to, żeby kolektywnie nie lubiły sportu, a kochały długie rozmowy o nowych
kolekcjach mody, że jest coś organicznie złego w bohaterce, która spędza swój
wolny czas w pubie i nigdy nie założy różowego swetra. Chodzi o to, żeby
wszystkie nie były takie same. I że jedno nie wyklucza drugiego. I, przy
okazji, żeby nie ograniczać się tylko do tego, o czym sam na sam może
porozmawiać ze sobą dwóch facetów. Chciałabym utrzymać to drzewko w jakimś
racjonalnych rozmiarze, więc bardzo skrócę i strywializuję tę puentę, ale
chodzi o to, żeby – sprowadzając zagadnienie do problemu reprezentacji –
dziewczynki, które bawią się lalkami (albo, odpowiedniejsza kategoria wiekowa,
dziewczynki, które wyrastają z dziewczynek, które bawią się lalkami) też mogły
popatrzeć na ekran kinowy/komputerowy/na telewizor i pomyśleć, że policja to
jest kariera dla nich (jak tylko nauczą się biegać w szpilkach). </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
To już dużo wymagań, wiem – nawet od tego, żeby kobiety
były, żeby miały jakikolwiek charakter i żeby wszystkie nie były takie same,
może rozboleć głowa i ewidentnie brakuje w budżecie rozmaitych produkcji kasy
na ibuprom, skoro problem jest nie do przeskoczenia. Niemniej jednak, wrażenie
pochodzenia z jednej taśmy produkcyjnej wśród kobiet w szeroko rozumianych
produkcjach kryminalno-sensacyjnych można zwalczyć tylko przy nieuzasadnionym
nadmiarze dobrej woli. Poważne, opanowane, odpowiedzialne bohaterki, na których
zawsze można polegać, na odległość kija trzymane od czegokolwiek, co
stereotypowo przypisywane jest kobietom – niesłusznie jako jakiejś
abstrakcyjnej całości, jasne, skoro to ogólnoludzkie cechy charakteru, ale
skoro są ogólnoludzkie, to czasem powinny się także bohaterkom trafić. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Ha. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Seryjność jest widoczna tym bardziej, że da się zauważyć
instynktowny opór przed pisaniem bardziej wyróżniających kobiet (i to nie tylko
w kryminałach). W komediach, jasne, na zdrowie, ale gdzie indziej z reguły to
one są bardziej zrównoważone, równoważące ekscesy swojego dziwacznego partnera,
stoicko spokojne bez względu na wszystko. Nie jest to koniecznie problem dla
głównych bohaterek, na niuansowanie których jest więcej czasu, ale na dalszych
planach w kategorii „bohaterowie zapadający w pamięć” dalej panują panowie<i>. <o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<i><br /></i></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Ukłonem w stronę widza ma być pewnie to, że przynajmniej
umieją komuś dokopać. Cóż. To fantastycznie, że scenarzyści dopuścili wreszcie
kobiety do sztuk walki i używania broni. Tylko miło by było gdyby do tej
niewątpliwie praktycznej umiejętności dołączyły jakieś cechy charakteru. Zaryzykuję
przypuszczenie, że facet, który sprowadzałby się tylko do tego, że komuś
okazyjnie przyłoży, nie zostałby uznany za najciekawszą postać roku. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
[Na pocieszenie,
chociaż nie z kryminałów: czasem się jakaś trafia. Elsbeth Tascioni z TGW
witana jest jednomyślnym piskiem zachwytu, kiedy pojawia się raz na te 10
odcinków i – znów przypadek nad przypadkiem – trudno o bardziej wyróżniającą
się postać. Która, swoją drogą, kiedy potrzebowała przebiec przez kort
tenisowy, biegła ze szpilkami w ręku. Same zbiegi okoliczności. ] </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Opór może się częściowo brać z tego, że – zdiagnozowany
problem – postacie kobiece są oceniane surowiej (fandomie <i>Six Feet Under, </i>patrzę na ciebie) i lepiej, żeby nie one były tymi <i>trudnymi </i>stronami. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Tutaj też mam pocieszający przykład, w dodatku kumulujący
wiele bonusów w jednej, rewelacyjnej bohaterce – Brenda z <i>The Closer. </i>Zastraszająco kompetentna, wysoka stopniem policjantka,
zdecydowanie, zdecydowanie trudna dla otoczenia (chociaż – zupełnie swoją
drogą, bardzo odświeżająca rzecz – z stabilnym życiem osobistym zamiast dramatu
na boku co trzy odcinki), która łapała przestępców ubrana w spódnicę w kwiatki,
a za to zmieniała szpilki na tenisówki, kiedy musiała się dostać w jakieś
niewygodne miejsce. Było coś bardzo satysfakcjonującego w oglądaniu, jak Brenda,
w całej swojej babskiej glorii, stawiała po kątach facetów, którzy nie mieli
pojęcia, co z nią zrobić. Pojedyncza bohaterka w środku szowinistycznej policji
– zapatrzenie w starą, dobrą epokę, kiedy dziewczęce blondynki nie miałyby nic
do powiedzenia twardym facetom było jawnie wyłożonym problemem – pokazująca
rzeczonym facetom, że zdecydowanie wie, co robi dawała więcej radości niż nawet
podobnie efektywna (i, miejscami, efektowna) bohaterka w serialu, który z założenia
udaje, że takiego problemu w ogóle nie ma. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
To jest kolejny temat, który woli się w większości omijać.
Bohaterki, co prawda, są w mniejszości, ale jak już są, to są świetnie
zaadaptowane, i żadnej (generalizując) nie irytuje poczucie wyższości strony
przeciwnej (ani przewaga liczebna). Okazyjne sprytne uwagi dowcipnych kolegów,
na które bohaterka może odpowiedzieć, są raczej zasłoną dymna niż jakimkolwiek
zaadresowaniem problemu [przykład w skali mikro: tradycyjne przewracanie oczami
bohaterek, którym ktoś próbuje wmówić, że są irracjonalne z powodu okresu
uparcie zastępuje jakąś, która by w końcu szczerze powiedziała, że być może,
halo, halo, po prostu wszystko ją cholernie boli, co faktycznie źle wpływa na cierpliwość].
Zniecierpliwienie widocznie też zostało zapisane w poczet cech, których prawdziwie
silne postacie nie powinny okazywać. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Są wyjątki, poza <i>The Closer, </i>na przykład:</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<blockquote class="tr_bq" style="text-align: justify;">
<span lang="EN-US">When she
walked into the building this morning, it was like someone had been through and
sprayed the place with oestrogen <i> </i>repellent. The British Olympic team for
the Mal Self-Importance event had invaded the Lothian & Borders HQ, a
rampant infestation of facial hair and Y chromosomes. They had been parading
around the place with a brusque arrogance that was just dying for an excuse to
tell you how much more serious their business was than anything you might be
trying to get on with, such as the body of Fiona Dickson, prostitute, found
bludgeoned behind Commercial Street in Leith. Fiona didn’t own any newspapers
or TV stations, so manpower was likely to be a little thinner on the ground
when it came to the investigation of her death, what with everyone having to
impress the Scottish Office with a result on the Voss killings.</span>Wankers.</blockquote>
<blockquote class="tr_bq" style="text-align: justify;">
[Ch.
Brookmyre, <i>Country of the Blind</i>]</blockquote>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<br />
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Drzewko w dużej mierze powstało zaraz po intensywnym seansie
<i>Orange Is the New Black, </i>serialu,
który dzieje się wśród kobiet, opowiada o kobietach i żadnej z jego bohaterek
nie da się zastąpić facetem, stąd moje normalne zniecierpliwienie wobec pisania
bohaterek powielaczem jeszcze wzrosło. Różne postacie, panowie scenarzyści.
Najlepiej też takie, które nie muszą zabijać się w wysokich butach, żeby pokazywać,
że są babami.</div>
Narbelethhttp://www.blogger.com/profile/10993922361718108078noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-7152372535454494946.post-2065801262360958982014-05-28T23:48:00.000+02:002014-05-30T01:55:12.625+02:00Sadness and serenity in the days of future past<div style="margin-bottom: 0cm;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="color: black;"><span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Wpis
o nowych X-Menach mógłby się właściwie zamknąć w jednym zdaniu.
Albo nawet jednej onomatopei. Zasłużyli jednak na co najmniej <strike>zmutowaną</strike> plastikową
niebieską paprotkę i odśpiewany nad nią podwójny peanik – bo
nie da się pisać o drugim filmie, nie odnosząc się do pierwszego, to więc doskonała okazja, by docenić oba. Może to będzie raczej plastikowy niebieski bluszcz...? Nieważne.</span></span></div>
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><i>Spoilers,
sweeties.</i></span></div>
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://24.media.tumblr.com/e08fa17ecb52d145d2fa2fb888bd425c/tumblr_n5twk0xQqc1qmoz1zo1_500.gif" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><img border="0" src="http://24.media.tumblr.com/e08fa17ecb52d145d2fa2fb888bd425c/tumblr_n5twk0xQqc1qmoz1zo1_500.gif" height="140" width="400" /></span></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="color: black; font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">„First
Class” obejrzałam po raz pierwszy podczas
Marvel-fazy wywołanej przez niejaką Findis mantrującą pod nosem
„Loki, Loki, Loki”. Dla świętego spokoju postanowiłam się
przebić przez filmy budujące „Avengers”, a potem już nie
mogłam się zatrzymać (i dalej nie mogę). Zakochanie się nastąpiło przy pierwszej frazie wypowiedzianej po
francusku przez Michaela Fassbendera. A potem przy całej reszcie.
Kilkanaście razy. „First Class” jest dla mnie przykładem
doskonałego scenopisarstwa, reżyserii, wyczucia nastroju i
zrównoważenia elementów dramatycznych, komicznych i niezbędnych w
tego typu kinematografii przydługich scen akcji. Jest przepiękny
wizualnie, dynamiczny, lekki i zabawny, a przy tym nie banalny;
porusza kwestie bardzo poważne i jest mocno spleciony z wątkiem
politycznym, co zawsze bardzo cenię. Krótko
mówiąc, to jeden z takich idealnych filmów, które wpisują się
perfekcyjnie w moje oczekiwania i nie jestem w stanie za nic ich
krytykować. I wcale nie chcę.</span></div>
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="color: black;"><span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></span></div>
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Wyczytałam
gdzieś, że pierwotnie miał się koncentrować na młodości
Magneto. Dobrze, że zrezygnowano z tego pomysłu, bo nie
dostalibyśmy tak uroczego, puchatego Xaviera i dwóch równoległych,
a potem splecionych wątków dwóch bardzo podobnych i skrajnie
różniących się bohaterów, którzy na pierwszy rzut oka są bardzo prości, a na drugi wcale nie. Obaj odkrywają
swoją inność w młodym wieku; u jednego prowadzi do tragedii, u
drugiego do wyobcowania; wywodzą się ze skrajnie różnych
środowisk i różnice doświadczeń prowadzą ich do odmiennej
interpretacji tej samej wstępnej tezy: wywodzimy się z określonej
grupy i mamy świadomość naszej odmienności, więc jesteśmy
odpowiedzialni za nam podobnych, którzy mogą potrzebować pomocy. U
Xaviera skręca to później w edukację i ochronę, Erik chce
zagwarantować warunki, w których taka ochrona nie będzie
potrzebna.</span></div>
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://media.tumblr.com/3eb3f53715707dc0b1647b7b60678bc1/tumblr_n60msrYP971r03eggo2_250.gif" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><img border="0" src="http://media.tumblr.com/3eb3f53715707dc0b1647b7b60678bc1/tumblr_n60msrYP971r03eggo2_250.gif" height="134" width="200" /></span></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Zawstydzająco
dużo czasu zajęło mi odkrycie, jak właściwie wygląda układ
tworzony przez tych dwóch bohaterów. Filmy zdają się sugerować
typowy podział – Xavier to przyszły Dumbledore, przyszły mentor,
obrońca i lider tej jasnej, bardziej zrównoważonej strony. Magneto
jest charyzmatycznym szaleńcem, który zmierza do utopijnego
celu po trupach, nie zważając na konsekwencje, nie zastanawiając
się nad bardziej kompromisowymi rozwiązaniami... Ale moment. Erik
jest dzieckiem holokaustu. Musiał w jakimś momencie odkryć, że do
wojny, powstania obozów i całej machiny sadyzmu, której padł
ofiarą, doprowadziły właśnie kompromisy. Jak ktoś taki mógłby
wierzyć w dyplomację? Xavier wychował się w pałacu po drugiej
stronie oceanu, a o wojnie słyszał pewnie tylko w radiu. To bogate
amerykańskie dziecko, które wierzy w zwycięstwo dobra i istnienie
rozwiązań, które zadowolą wszystkie strony. Wierzy w dobre
intencje władz, sprawiedliwość społeczną, życzliwość
spotykanych ludzi, ostateczne zwycięstwo zdrowego rozsądku.
Tymczasem trzecią stroną jest widz, który wie, że ludzki lęk
przed innością musi przeważyć, bo bardzo podobny lęk przez
odmiennością obserwuje na co dzień. A niejednokrotnie jest ofiarą
podobnych prześladowań. Budowana przez X-Menów metafora jest
naprawdę oczywista. Ale to właśnie sprawia, że to bardzo dobre SF
– można się cieszyć opowieścią o mutantach przeżywających
ekscytujące przygody, a można tylko delikatnie skręcić i odkryć
bardzo aktualną analizę rzeczywistości i odnieść ją do własnych
doświadczeń. Różnych doświadczeń, bo to model, niestety, dość
wielofunkcyjny.</span></div>
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Dynamika
między bohaterami ukazuje się więc w zupełnie innym świetle.
Xavier nie jest jednoznacznie dobry – jest miękki i niezdecydowany. I, przede
wszystkim, zapatrzony w siebie i w gruncie rzeczy trochę tchórzliwy.
Wychowywał się pod kloszem, na uniwersytecie był cudownym
dzieckiem, planował zapewne kontynuować karierę naukową i spędzić
życie w jakimś przytulnym kampusie amerykańskiej uczelni. Nie chce
wystawiać nosa ze swojej bezpiecznej i wygodnej norki. Erik nie miał
w życiu ani momentu takiego komfortu – prześladowania zaczęły
się mniej więcej wtedy, kiedy się urodził? – i nie może
pokładać nadziei w ludzkiej życzliwości, bo nigdy jej nie
doświadczył. Widział najgorsze rzeczy, do jakich zdolni są ludzie
i zna świat o wiele lepiej niż Charles. Nie czyni go to czarnym
charakterem. Czyni go to jedyną trzeźwo myślącą osobą wśród
postaci pierwszoplanowych. Miękkość Charlesa tylko spycha Erika
głębiej w radykalizm, bo utwierdza go w przekonaniu, że musi wziąć
sprawę w swoje ręce. Jak sam później stwierdza, gdyby Charles był
skłonny podejmować bardziej stanowcze decyzje, historia potoczyłaby
się inaczej i może nawet mogliby współpracować. Niestety taki
Charles i taki Erik zbyt się różnią, by móc razem cokolwiek
osiągnąć. Łatwo nie zgadzać się z metodami Magneto, ale przy
bliższym przyjrzeniu się – trudno go nie rozumieć i przyznać,
że w gruncie rzeczy to właśnie on ma rację i choć zmierza do
celu w sposób, który może budzić nasz opór, to chyba nie ma
innej drogi. Ukrywanie się i strategia unikania to nie są
rozwiązania długoterminowe, a on tylko takie uznaje.</span></div>
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://37.media.tumblr.com/573c6f3a4404e44429c74e752f8fecbb/tumblr_n684a91bVi1r03eggo1_500.gif" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><img border="0" src="http://37.media.tumblr.com/573c6f3a4404e44429c74e752f8fecbb/tumblr_n684a91bVi1r03eggo1_500.gif" height="128" width="320" /></span></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Charles
Xavier jest wspaniale napisaną postacią. Budzi ogromną sympatię –
może za sprawą Jamesa McAvoya, którego urok chyba obezwładnia
każdego widza – do tego stopnia, że wydaje mi się, że łatwo
przeoczyć jego wady. W „First Class” widać je mniej, bo jest
tam u szczytu możliwości – jest empatyczny, otwarty,
zdeterminowany, podekscytowany tym, co się wokół niego dzieje,
pełen nadziei, że właśnie budują sobie lepsze jutro. W „Days
of Future Past” mamy Charlesa zupełnie innego – i muszę
przyznać, że zupełnie się tego nie spodziewałam. Nie
przewidziałam ponurego, pustego domu, topienia depresji w lekomanii
i strachu przed samym sobą. Od „First Class” minęło dziesięć
lat i mniej więcej w połowie tego czasu mógł nastąpić ten
wspomniany w filmie zaciąg do wojska pierwszych współpracowników
i uczniów Xaviera – co oznacza, że Charles spędził w takim
stanie dobrych kilka lat? Choć z drugiej strony Magneto spędził tę
dekadę w plastikowej klatce. Trudno porównywać. Co się działo
między „First Class” a śmiercią Kennedy'ego? W jakich
okolicznościach zginęli niemal wszyscy towarzysze Magneto? Powinnam
poczytać komiksy, prawda...?</span></div>
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">W
porównaniu z Xavierem, wady Magneto są o wiele wyraźniejsze i
zdają się przysłaniać ogólny rozsądek jego poglądów budowany
na doświadczeniu i pesymistycznym może, ale jednak racjonalnym
postrzeganiu sytuacji. I w tym momencie okazuje się, kto ma rację i
kto zarazem skazany jest na porażkę. Dobry bohater (w pewnym
sensie) wygra, ale nie jest to pożądany obrót spraw, nie dla tych
przynajmniej, którzy sympatyzują ze sprawą. Lub się z nią
utożsamiają. A to przecież dla tych utożsamiających się pisana
była ta historia. Nie ma tu dobrego rozwiązania.</span></div>
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="color: black; font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">„First
Class” jest filmem bardzo kolorowym i ekscytującym. Ekscytację
nazwałabym dominującą emocją – wiemy, że to wcale nie skończy
się dobrze, ale ciągle mamy nadzieję, że przy którymś oglądaniu wszystkie te cudowne
postacie na końcu pójdą razem na drinka. To początek historii
i o ile bohaterowie podejmują masę dyskusyjnych decyzji, to jednak
otwiera się szeroka perspektywa i wiemy, że wszystko
dopiero przed nimi. W „Days of Future Past” nastrój jest
zupełnie inny – coś między żalem a zawieszeniem w
niezdecydowaniu. Xavier-pustelnik chowa się przed światłem
słonecznym i światem za grubymi zasłonami rodzinnego domu, boi się
samego siebie i zrzuca na innych winę za własne niepowodzenia.
Magneto również cierpi z powodu straty, ale nie daje się temu
żalowi obezwładnić i ciągle dąży po trupach (a przynajmniej
chciałby po trupach) do celu, który sobie wyznaczył. Raven
odkrywa, że zarówno Charles, jak i Erik chcą mieć nad nią
kontrolę – która może i wynika z ich dobrych intencji, ale trudno
się dziwić Mystique, że postanawia od obu się uwolnić. A między
nimi Logan. Och, Logan. </span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://24.media.tumblr.com/5e02fde1b74979fd3ab12482e3170589/tumblr_mm9a56FuNV1s66omzo1_500.gif" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><img border="0" src="http://24.media.tumblr.com/5e02fde1b74979fd3ab12482e3170589/tumblr_mm9a56FuNV1s66omzo1_500.gif" height="160" width="400" /></span></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="color: black;"><span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Po
dwóch filmach o Wolverine'ie miałam dużo żalu – bardzo lubię
tego bohatera, jest tak po wiedźmińsku cyniczny i wędrujący
własnymi ścieżkami, ale zarazem naprawdę sympatyczny, myślący i
nawet do pewnego stopnia wrażliwy. W dwóch filmach sobie
poświęconych tych cech nie ma – szczególnie w drugim, w
którym myślenie wyłącza zupełnie i to widza bardzo boli,
zwłaszcza o 4 nad ranem. A tu nagle pojawia się Logan doskonały.
Nie jest może idealnym materiałem na podróżnika w czasie, choć
jego bardzo bezpośrednie wyjaśnianie biednym młodszym wersjom
bohaterów, że przybywa z przyszłości i ma dla nich robotę, jest
fajnym komicznym elementem, ale jednak w tej roli świetnie się
sprawdza i jest zarazem i drapieżnikiem/wojownikiem, i strategiem, i
rodzicem, który patrzy na kłócące się dzieci i wzdycha ze
zniecierpliwieniem, pocieszając się myślą, że kiedyś z tego wyrosną.
Po dwóch nieudanych filmach odnajduje wreszcie swój mózg, i swoją
wrażliwość, i jest niezbędnym członkiem drużyny nie tylko za
sprawą pazurów, ale też jako osoba, która wie – to, co się stanie, to, co stać się powinno, i
to, co należy powiedzieć i jak przekonać do współpracy dwóch
facetów z przerośniętymi ego, których łączy naprawdę dziwna
relacja. A równocześnie wie, kiedy zamilknąć, stanąć z boku,
dać bohaterom możliwość podjęcia samodzielnie decyzji, które
ich ukształtują. Woli im zaufać, choć ryzyko jest ogromne, bo chce, żeby stali się
tymi ludźmi, których zna i ceni. Jak ja lubię takiego Wolverine'a,
chcę więcej... </span></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="color: black;"><span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"></span></span></div>
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="color: black;"><span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Wspomnieć jeszcze wypada o Quicksilverze, który był fenomenalny i mogłabym go oglądać godzinami. A słowa „fajne, ale obrzydliwe” włączam do prywatnego słownika. Szkoda tylko, że w „Age of Ultron” zagra tę postać ktoś inny. Wysoko zawieszona poprzeczka.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Co do ogólnej idei „Days of Future Past”, bo na razie pokrążyłam sobie tylko po bohaterach –bardzo mnie cieszyła perspektywa podróży w czasie i choć spodziewałam się większego zapętlenia i skomplikowania, to może jednak dobrze, że się na to nie zdecydowano i postawiono na solidne skonstruowanie jednej wersji historii. Wielkie brawa dla twórców za przedstawienie wątpliwości, czy przeszłość rzeczywiście można zmienić i <i>cameo</i> Jima Kirka, który tak doskonale tam pasował! Samej przyszłości nie widzieliśmy może dużo, ale to mnie akurat nie zmartwiło, bo była przerażająca. Rzadko trafiają do mnie takie postapokaliptyczne wizje, ale ta była wyjątkowo upiorna. Strażnicy byli doskonali, naprawdę straszni. Ilekroć widzę takich przekonujących wrogów, jestem pod wielkim wrażeniem, że można jeszcze wymyślić coś, co trafi do widza, który przyzwyczaił się już do wszelkich okropności na ekranie. Ostatnio tak zachwycona byłam (i dalej jestem) doktorowymi Ciszami. Wróg, który przyjmuje twój sposób ataku i się na niego uodparnia – Strażnicy wydają się niepokonani, a przy tym są maszynami, więc nie ma też szans na negocjacje. Przerażające.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/proxy/AVvXsEiEWEc0ndVSoO3wg7sUccfJbigsukTajQVVYrzYtit2DP0uq4pWpN5nGVyqAVOyyfhVkAL0y1jI_ibDaHPaGByu80IxY1j2xSlkzgIzo1aT8Yw8VTgZs-BW-bk7JAUPNrz2oNj7W8PaZQUlsDoDTYG23HpB3G-L8EIFvcUWdmcluj4v4-ZMvBCCU24Kupu5mw7FvPxagWC_0jKUb6qt5w=" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" src="http://31.media.tumblr.com/bcddd133b76fc079cd36c502216bc1de/tumblr_n62pdwzZ0Q1rjwy92o2_500.gif" height="160" width="400" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="color: black; font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Dużo
widziałam krytycznych słów względem zakończenia. Prosty happy
end. Nudny happy end? A skąd. Dla mnie to najlepszy typ happy endu,
czyli taki, przy którym miałam łzy w oczach – bo tak, jest
oczywiste od początku, że im się uda. W ostatniej chwili, ale musi
im się udać. </span><span style="color: black; font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Ale jak mogłoby być inaczej? Mniejsza z
Xavierem i Magneto – oni sami sobie utrudniają życie i nic chyba
tego nie zmieni. Ale Logan na takie zakończenie zasłużył i nie
darowałabym scenarzyście, który by go tego pozbawił. Jasne, film
się kończy i nie wiemy, co będzie dalej – zapewne coś
strasznego czai się za rogiem. </span><span style="color: black; font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><i>No
rest for the wicked</i></span><span style="color: black; font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">.
Ale te kilka minut zakończenia z Loganem, który z niedowierzaniem
obserwuje wokół siebie normalność, o jakiej nawet nie śnił, to
chyba jedna z najlepszych scen, jakie ostatnio widziałam. I'm
Hufflepuff. Lubię dobrze napisane happy endy. A ten był super.</span></div>
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="color: black; font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="color: black;"><span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Listki
i gałązki listkami i gałązkami, ale przecież wiadomo, że piszę
to wszystko tylko po to, żeby wspomnieć o scenie po napisach.
EGYPTOLOGISTS, GO HOME. Już wszystko wiadomo. Nie jestem w stanie
wyrazić, jak strasznie cieszę się na myśl o następnej części,
cokolwiek ma w niej być. :))) Uwielbiam Marvela za to, jak
dopieszcza swoich fanów. Zawsze jest na co czekać i każdy kolejny
film wydaje się coraz lepszy. Oby zawsze tak było.</span></span></div>
</div>
<!-- Blogger automated replacement: "https://images-blogger-opensocial.googleusercontent.com/gadgets/proxy?url=http%3A%2F%2F31.media.tumblr.com%2Fbcddd133b76fc079cd36c502216bc1de%2Ftumblr_n62pdwzZ0Q1rjwy92o2_500.gif&container=blogger&gadget=a&rewriteMime=image%2F*" with "https://blogger.googleusercontent.com/img/proxy/AVvXsEiEWEc0ndVSoO3wg7sUccfJbigsukTajQVVYrzYtit2DP0uq4pWpN5nGVyqAVOyyfhVkAL0y1jI_ibDaHPaGByu80IxY1j2xSlkzgIzo1aT8Yw8VTgZs-BW-bk7JAUPNrz2oNj7W8PaZQUlsDoDTYG23HpB3G-L8EIFvcUWdmcluj4v4-ZMvBCCU24Kupu5mw7FvPxagWC_0jKUb6qt5w=" --><!-- Blogger automated replacement: "https://blogger.googleusercontent.com/img/proxy/AVvXsEiEWEc0ndVSoO3wg7sUccfJbigsukTajQVVYrzYtit2DP0uq4pWpN5nGVyqAVOyyfhVkAL0y1jI_ibDaHPaGByu80IxY1j2xSlkzgIzo1aT8Yw8VTgZs-BW-bk7JAUPNrz2oNj7W8PaZQUlsDoDTYG23HpB3G-L8EIFvcUWdmcluj4v4-ZMvBCCU24Kupu5mw7FvPxagWC_0jKUb6qt5w=" with "https://blogger.googleusercontent.com/img/proxy/AVvXsEiEWEc0ndVSoO3wg7sUccfJbigsukTajQVVYrzYtit2DP0uq4pWpN5nGVyqAVOyyfhVkAL0y1jI_ibDaHPaGByu80IxY1j2xSlkzgIzo1aT8Yw8VTgZs-BW-bk7JAUPNrz2oNj7W8PaZQUlsDoDTYG23HpB3G-L8EIFvcUWdmcluj4v4-ZMvBCCU24Kupu5mw7FvPxagWC_0jKUb6qt5w=" -->Lierrehttp://www.blogger.com/profile/03749700510210684479noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-7152372535454494946.post-46834560182130519712014-05-22T21:17:00.001+02:002014-05-23T00:26:15.454+02:00Sherlock Holmes po drugiej stronie oceanu (albo: naprawdę nie umiem wymyślać tytułów)<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Właśnie mignęło mi na tumblrze,
że dzisiaj są urodziny Conan Doyle’a. Cały czas miałam wrażenie, że to drzewko
stawia opór przy pisaniu, a ono chciało po prostu być posadzone w ten właśnie
dzień, jako prezent dla jednego z moich ulubionych autorów. Oczywiście, drzewko
poświęcone bohaterowi, którego rzeczony autor próbował zrzucić z wodospadu, tak
bardzo go nie lubił, może wydawać się kiepskim prezentem, ale spójrzmy na to z
innej strony. Ruch to zdrowie. Każde dodatkowe przewrócenie się w grobie
zwiększa szanse, że sir Conan Doyle pewnego dnia zmartwychwstanie, siłą
irytacji powstanie z grobu i powie nam wszystkim, co o nas sądzi. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Sezon serialowy się kończy i
kolejny serial, który zapracował sobie na laurkę, to <i>Elementary. </i>Produkowanie czystych peaników trochę mi się jednak
znudziło, chciałabym więc napisać coś o reinterpretacjach na przykładzie <i>Elementary </i>i o tym, jak można zrobić
trudnego bohatera, w którego wcale nie ma się ochoty rzucić czymś ciężkim – co
skończy się laurką dla <i>Elemenary </i>tak
czy inaczej. Są to precyzyjnie dwa z trzech powodów, dla których wpadłam po
uszy w ten serial. Trzecim jest – kto ogląda, ten na pewno może zgadnąć – Joan Watson.</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Ponieważ, mimo licznych prób
namówienia jej, żeby zmieniła zdanie, Joan Watson uparcie odmawia współpracy z
ogólną strukturą tego drzewka, westchnę sobie do niej tutaj i potem spróbuję
zaprowadzić w tym wszystkim jakiś ład. Joan Watson jest fantastyczną postacią,
fantastyczną postacią kobiecą i, jeszcze szczegółowiej, fantastyczną postacią
kobiecą w serialu, powiedzmy, detektywistycznym (sorry, <i>Elementary, </i>z całą miłością, <i>case
of the week </i>to twój najsłabszy punkt), o co też nie jest wcale łatwo
[sadzonka alert]. Mogłabym napisać osobne drzewko dla Joan, zaczynając
prawdopodobnie od jej absolutnego braku tolerancji dla wszelkiego bełkotu –
mizoginistycznego bełkotu, Sherlockowego bełkotu. Byłoby to drzewko, które nie
ma w sobie żadnej treści, ale za to jest bardzo zielone. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
[Przypis: nie jestem pewna, czy
bezpiecznie zamykać paragraf stwierdzeniem, które zdaje się sugerować, że
drzewko, które tutaj wyrasta jakąś treść ma. Humpf. Spróbujemy.]</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Zawsze kochałam Sherlocka Holmesa.
Od momentu, kiedy przeczytałam w jednym z opowiadań, że trzymał tytoń w perskim
pantoflu poczułam do niego falę absolutnej i przez lata niewygasłej sympatii. Naturalne,
przy mojej nieufności do świata jako takiego, byłoby więc raczej ostrożne podejście
do wszelkich reinterpretacji, ale – co zauważyłam z pewnym zaskoczeniem, kiedy
Sherlock Holmes zrobił się popularny w kulturze współczesnej – wcale tak nie
jest i miłość, jaką wyjściowo mam do traktujących o nim opowiadań, działa na
korzyść wszystkich produkcji, które mają z nim coś wspólnego. Do każdej
początkowo metaforycznie macham ogonem, dopóki czymś mnie nie wkurzy. Toteż na
pierwsze zapowiedzi <i>Elementary </i>zareagowałam
entuzjastycznie i z nadzieją (zwłaszcza, że do innych, szeroko licząc trzech, współczesnych
wersji miałam już swoje pretensje, i to niekoniecznie związane z ich tym, jak
traktują kanon).<i> </i></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Byłam ciekawa, co zrobi <i>Elementary, </i>ze swoim radykalnym pomysłem
na zmiany zasady gry. Z zapowiedzi, z opisu, z tytułu nawet uczciwie
przedstawiało się jako najluźniejsza – nie licząc <i>House’a, </i>którego właściwie wymieniam z sentymentu – interpretacja.
Nawet jeśli była to decyzja z konieczności (<i>Sherlock
</i>i<i> Sherlock Holmes </i>były już
zajęte, nawet <i>Holmes </i>brzmiałby mało
charakterystyczne, z <i>House’em, </i>właśnie,
który dopiero co się skończył), a nie świadoma wskazówka interpretacyjna, tytuł
jest czytelnym odwołanie do frazy, która nie funkcjonuje – jak w końcu ustalili
gorliwi fani – w samych tekstach Conan
Doyle’a, chociaż kojarzy się z nimi równie silnie, co słynne, detektywistyczne
motto Holmesa. Jest to dokładna metoda, którą zastosowali scenarzyści: wzięli
elementy najbardziej kojarzące się z Sherlockiem Holmesem, ale zamiast
zastanawiać się, jak ustawić je paralelnie do kanonu, całkowicie wszystkie przetasowali.
O ile <i>Study in Pink</i>, mój ulubiony
odcinek <i>Sherlocka, </i>było misternym,
wspaniale przemyślanym zaktualizowaniem założycielskiej historii Holmesa i
Watsona, pilot <i>Elementary </i>jeśli
chodzi o nasycenie nawiązaniami, wyglądał na dość rozcieńczony produkt,
niekoniecznie mocno związany z oryginałem.</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Częste pierwsze wrażenia były
więc takie, że ma to być może jakiś sens jako serial, ale po co mieszać w to
wszystko nazwiska Holmesa i Watsona, w dodatku takiego, którego – o zgrozo
– nie ma jak z Holmesem slashować, bo
jest kobietą? </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
[Przypis: ta sama wynaturzona
ciekawość, która prowadzi mnie czasem ku ultra prawicowym blogom, pchała mnie
też ku śledzeniu taga poświęconego <i>Elementary
</i>na tumblrze i częstotliwość, z jaką spotykałam mętny ciąg argumentów, dowodzących,
że jest to serial homofobiczny była zabawna/niepokojąca, zależnie od tego, jak
kto podejdzie do sprawy. Z czasem tag <i>Elementary</i>
został przejęty przez ludzi oglądających <i>Elementary</i>
i chociaż pod tym względem świat stał się trochę rozsądniejszym miejscem.]</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Nie było to na początku bezzasadne pytanie.
Sherlock w pilocie wychodził na kolejną wersję, tylokrotnie już przerabianego,
społecznie odizolowanego, socjopatycznego bohatera, który przy całym swoim
geniuszu z jakiegoś tajemniczego powodu nie jest w stanie wziąć pod uwagę podstawowych
reguł działania ludzi. Chyba że akurat jest mu to do czegoś potrzebne, oczywiście,
wtedy magicznie nabywa tę umiejętność na wymagany czas i za chwilę traci ją z
powrotem. Tylko, zamiast utartym zwyczajem innych bohaterów z podobnym
problemem, nie wykorzystuje tego przypływu talentu na zrobienie czegoś miłego
dla kogoś z szczęśliwego kręgu wybrańców zaszczyconych jego specjalnymi
względami, i przekonanie otaczającego go – na ekranie i przed ekranem – świata,
że jest cudowny, tylko społecznie nieporadny. <i>Elementary!</i>Sherlock z neurotycznie niemiłego zrobił się z
premedytacją niemiły i dogryzł Joan tam, gdzie bolało najbardziej, w bardzo
klarowny sposób chcąc się jej pozbyć. Nie była to rewolucyjna zmiana.</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Joan występowała w roli chirurga,
tyle że byłego, i bez żadnej wojny na koncie – jej traumą był popełniony w
czasie operacyjny błąd, który kosztował pacjenta życie, wypadek, po którym
zrezygnowała z praktykowania medycyny. Okazało się to sprytnym ruchem, lekarska
kariera oryginalnego Watsona zawsze była na dalekim planie – strata więc była
niewielka, a problem z wpasowaniem pracy zawodowej i asystentury w śledztwach
mógłby okazać się trudny do rozwiązania przy dwudziestu kilku odcinkach.
Niemniej, w pierwotnym rozdaniu kart <i>Elementary
</i>wydawało się zainteresowane kanonem niewiele bardziej niż <i>House, </i>zawsze oparty na wolnych
skojarzeniach z Conan Doyle’owym Holmesem i bez żadnych zobowiązań wobec kanonu<i>.<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<i><br /></i></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Okazało się jednak, że z innego
niż <i>Sherlock </i>punktu wyjścia, <i>Elementary </i>przyjmuje też zupełnie inną
strategię, wcale nie mniej wierną wobec oryginalnego tekstu. Jak wspomniałam,
moje głębokie rozczarowanie <i>Sherlockiem </i>ma
niewiele wspólnego z tym, jak serial traktuje sam kanon. Poza ekstremalnymi
przypadkami – takimi jak Irene Adler, klęcząca w środku ciemnej nocy w jakimś
dzikim zakątku niecywilizowanego świata i pilnie potrzebująca ratunku –
przyjmuję do wiadomości złotą wolność luźnej reinterpretacji (mogę ją nawet przyjąć
w ekstremalnych przypadkach, tyle że bez żadnej zmiany efektu – dla przykładu:
zmienienie Irene z postaci, która definitywnie wygrywa w postać, która
definitywnie przegrywa, jak każda równie ewidentna zmiana coś podkreśla i nie
jestem wielką fanką tak sformułowanego przekazu), inaczej oglądanie seriali z
współczesnych Holmesem w ogóle nie miałoby sensu. Niemniej jednak, w warstwie
reinterpretacyjnej, <i>Sherlock, </i>serial, który w czołówce obiecuje widzowi produkcję <i>na podstawie prac Arthura Conan Doyle’a,</i>
prędko przekształcił się ze współczesnej
adaptacji w luźny zbiór cytatów i zabaw szczegółem w mniej lub bardziej udanych
odcinkach, kiedy tymczasem <i>Elementary </i> coraz bardziej stawało się pierwszą
współczesną adaptacją, która zamiast wykorzystywać żonglerkę cytatami i zadowalać się
zakopywaniem w opowiadanych historiach wyrafinowanych nawiązań ku uciesze
koneserów, bierze krok w tył i bliżej przygląda się samym bohaterom, pisząc ich
tak, żeby oryginalne postacie miały wreszcie współczesnych odpowiedników,
których będą mogły rozpoznać. <br />
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Jakkolwiek pojęta i definiowana,
wierność kanonowi jest tylko jedną kategorią oceny, dla ludzi niezainteresowanych
opowiadaniami Conan Doyle’a zupełnie zresztą nieistotną, ale jestem pewna, że
nie tylko ja byłam szczęśliwa, kiedy dostałam wreszcie ukochanego bohatera we
wcieleniu, do którego z odcinka na odcinek przywiązuję się coraz bardziej,
zamiast coraz bardziej żałować, że ktoś go jeszcze nie wepchnął pod londyńskie
metro.</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Z ogólnego punktu widzenia – i
subiektywnie, każdemu wedle uznania – taki Sherlock jest też ciekawszym
materiałem na bohatera. Dla wyższego dobra logiki wywodu napiszę to jeszcze
raz, wprost: bohaterowie, którzy przez swoją wyjątkowość, z jakiegoś powodu
dostają dziką kartę na bycie absolutnym dupkiem, znudzili mi się do żywego. <i>House, </i>który jest jednym z
założycielskich seriali przy tego typu portretowaniu postaci, przynajmniej pamiętał
(zazwyczaj – w pewnym momencie spójność przestała być jego najmocniejszą cechą),
żeby pobierać od swojego głównego bohatera należytą zapłatę – akcja, reakcja,
tego typu prawa fizyki. Jego spadkobiercy w dużej mierze cieszą się jeszcze w
dodatku trudną do zrozumienia lojalnością, nie tylko wśród ludzi, którym
przynajmniej raz od wielkiego dzwonu pokazują jakąś swoją lepszą stronę, ale
też wśród szeroko pojętego dalszego otoczenia, oświeconego najwyraźniej
blaskiem ich unikalności.</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<i>Elementary </i>postanowiło być unikalne w inny sposób. Działa według
principium akcji i reakcji, ale zmierza ku innemu celowi, konsekwentnie
dekonstruując mit Trudnego Bohatera – mając do niego równie wiele cierpliwości,
co Joan do bełkotu (ha, a jednak, jest w tym jakaś struktura, zwycięstwo,
zwycięstwo). <i>Elementary!</i>Sherlock jest
równie trudny jak każdy inny Sherlock, egocentryczny, szorstki, często
niedelikatny, miewa dość choleryczny temperament i jest jeszcze cała ta sprawa
z heroiną, którą <i>Elementary </i>ma
gruntownie przemyślaną i traktuje śmiertelnie poważnie, nie jak wygodną wymówkę
narracyjną, kiedy akurat trzeba podbić stawkę i podkreślić jaki to nasz Trudny
Bohater jest trudny. Nie brakuje mu ekscentryzmu ani wysoce krytycznego
podejścia do świata.<i> </i>Alienuje ludzi –
i alienuje się od ludzi. Widzi świat inaczej, wyraźniej, klarowniej, przyswaja
i przetwarza informacje, <i>myśli</i>
szybciej niż większość ludzi, i pewnie często jest już zajęty weryfikowaniem
swojej trzeciej hipotezy, zanim jego rozmówca zdąży porządnie sformułować
pytanie. Ciężko w tych warunkach o zawiązywanie bliskich przyjaźni.<i><o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Sherlock nie jest zainteresowany
zmienianiem warunków. <i>Elementary </i>nigdy
nie było historią naprawiania Sherlocka Holmesa i nie taką rolę gra Joan Watson
w jego życiu, o czym za chwilę [pomaga mu, oczywiście – najpierw zawodowo,
potem przyjacielsko, ale nie chodzi o to, żeby zrobić z niego respektowanego
mieszczanina]. Sherlock jest trudny, jest wyjątkowy, jest ekscentryczny i nie
ma z tym wszystkim problemu, jeśli akurat osobista tragedia nie przyspiesza
jego wrodzonego talentu do autodestrukcji, którą przejął po swoim pierwowzorze
– i jest sporo osób, które denerwuje, a nie ma ani ochoty, ani cierpliwości,
żeby ich do siebie przekonywać. W
drugiej serii, mówi do Joan na koniec jednego odcinka, że traktuje empatię jako
przydatne w pracy narzędzie. Stopniowo zauważalna różnica między nim a barwnym
zbiorem Trudnych Bohaterów jest taka, że przypływ zrozumienia ludzkiego
charakteru w pilocie nie był wcale taki nagły, że Sherlock, na mniej lub
bardziej teoretycznym poziomie, ogarnia działanie ludzi cały czas, nie tylko w
wygodnych dla fabuły miejscach, nawet jeśli z najbardziej pragmatycznego
powodu. Jest, jakby na to nie patrzeć, detektywem. Zrozumienie motywu wydaje
się raczej przydatne w jego karierze zawodowej.Zaraz zastrzega jednak: <i><span style="background-color: white; color: #252525; font-family: sans-serif; font-size: 14px; line-height: 21px;"> </span><span style="background-color: white; color: #252525; font-family: sans-serif; font-size: 14px; line-height: 21px;">I am not a nice man. It's important that you understand that. It's going to save you a great deal of time and effort. There is not a warmer, kinder me waiting to be coaxed out into the light.</span> Z</i>decydowanie
możemy się zgodzić, że gdyby <i>English
Oxford Dictionary </i>chciało zrobić wersję ilustrowaną i szukało
reprezentatywnego Brytyjczyka do zilustrowania słowa <i>nice, </i> aplikacja Sherlocka
zostałaby zwrócona z wielkim, czerwonym NIE na kopercie. Sherlock potrafi być
wredny, potrafi komuś dogryźć, złośliwość ma wyostrzoną jak orientację na
szczegóły, złośliwość czasem działającą w zabójczym duecie z bezkompromisową
szczerością, wobec siebie i innych. Z tym tylko, że nikt się nigdy nie
oszukiwał – Sherlock siebie, Sherlock innych bohaterów, serial widzów – że wie,
co robi. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Z <i>kind, </i> jednak, sprawa jest trochę
inna.<u><o:p></o:p></u></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Jasne, Sherlock potrafi być,
mówiąc wprost, koszmarnym wrzodem na tyłku, ale jego ekstremalna wersja z
pilota okazało się jednorazową manifestacją uroku osobistego – dopiero co
wypuszczony z odwyku, z całkiem zrozumiałych, jak się okazuje, powodów
niechętny, żeby dopuścić kogoś gdziekolwiek bliżej siebie, za to palący się
wręcz do udowodnienia – głównie sobie – że dalej potrafi pracować,
zaprezentował się z najbardziej beznadziejnej strony, jaką miał do dyspozycji. Co
jeszcze piękniejsze, od wczesnych odcinków pojawia się jego naturalna, głęboka
przyzwoitość w stosunku do ludzi potrzebujących pomocy, czy to zależnych od
niego, czy po prostu postawionych przez życie w podbramkowej sytuacji. Nie
wiem, czy tylko ja zastrzygłam uszami, ale przyzwyczajona do wzoru Trudnego
Bohatera, którego Trudne Życie Wyizolowanego a Wyjątkowego Indywidualisty
zmusza do Bycia Trudnym dla Świata Jako Takiego, na początku nie byłam pewna,
czy te pojedyncze przypadki, kiedy Sherlock poświęca komuś chwilę czasu w celu
innym niż błyśnięcie inteligencją, zamierzają utrwalić się w jakiś stały wzór.
Utrwaliły się. W serialu, w którym John Watson zmienił się w Azjatkę, w którym
cały cyrk przeniósł się do Nowego Jorku, w którym kontakt w policji nie nazywa
się Lestrade, a Mycroft jest właścicielem sieci restauracji, pojawił się
Sherlock Holmes, którego znałam całe życie –
z poczuciem osobistej odpowiedzialności za swoich klientów, znajomo
niską tolerancją wobec wszelkich form przemocy, głęboką pogardą dla
szantażystów i ludzi, którzy wykorzystują czyjeś słabości, który nie tylko nie
obraził się na <i>English Oxford Dictionary </i>za
odrzucenie jego kandydatury do edycji ilustrowanej na tyle, żeby nawet nie
zapoznać się z definicjami kilku haseł – jak współczucie, żałoba, etc., etc.,
długa lista słów najzwyczajniej w świecie <i>przydatnych
</i>komuś w jego profesji – ale nawet
większość z nich zrozumiał (a może po prostu znał). Jest to najlepsze
nawiązanie do kanonu jakie mogłam dostać. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
[Przypis: z początku przez
przypadek, teraz już świadomie zrobiłam sobie na swoim tumblrze taga
zadedykowanego w dużej mierze stabilnemu związkowi Sherlocka i Przyzwoitości, zatytułowanego,
bardzo uczciwie<a href="http://narbeleth.tumblr.com/tagged/I+love+him+so+much" target="_blank"> </a><i><a href="http://narbeleth.tumblr.com/tagged/I+love+him+so+much" target="_blank">I love him so much </a>–</i>
poręczny zbiór przykładów, jeśli ktoś byłby zainteresowany. Uwaga, spoilery.] </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Jednym z takich słów definitywnie
byłby też <i>szacunek. <o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<i><br /></i></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<i>Elementary </i>nawet nie próbuje postawić pytania, dlaczego otoczenie
miałoby tak dostać po oczach blaskiem – flarą, być może – wyjątkowości
Sherlocka, że przestało wymagać od niego chociaż minimalnego ukłonu w stronę
tych irytujących konwencji społecznych, jak – ot, dla przykładu – tej, w której
traktowaniem drugiego człowieka jak kretyna nie zdobywa się jego wiecznej
sympatii. <i>Elementary </i>[przypis: tutaj można by wstawić gifa z Joan Watson
przewracającą oczami] z góry odpowiada: nie miałoby dlaczego i szuka innych
sposobów interakcji między swoją wyizolowaną, specjalną perłą społecznej
nieporadności a resztą świata.</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Znajduje kilka podejrzanie łatwo.
Reszta sportretowania Trudnego Bohatera byłaby mniej ciekawa, gdyby nie
systemowe umieszczenie Sherlocka wśród ludzi, którzy, uznając jego unikalną, w
istocie, inteligencję, nie przestają uważać, że dalej mają pełne prawo być
traktowani – ujmując to mało może erudycyjnie – z sensem. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Skutkuje to oczywiście tym, że policjanci
z NYPD, których Sherlock traktuje raczej szorstko i nie kryje za bardzo
wątpliwości do ich kompetencji, pozwalają sobie go nie lubić. Są jednak ludzie,
z którymi Sherlock współpracuje bliżej, których kompetencje dostrzega, a
profesjonalne relacje z nimi są dla nieco cenne. I niesamowita rzecz, okazuje
się, że można zachować unikalność, inteligencję, trudność i co tam jeszcze
bohatera, który jest w stanie okazać szacunek drugiemu człowiekowi. Nie jest to
dzieło Joan. Przykładowo, odcinek, w którym Sherlock spowiada się Gregsonowi ze
swojego nałogu, wprost mówiąc o szacunku dla niego (Gregsona, nie nałogu)
wyprzedza moment, w którym Sherlock zaakceptował zawodową rolę Joan w swoim
życiu, co dopiero zaczął rozważać pełniejsze partnerstwo. Bardzo możliwe, że – odwrotnie – jest to
cecha, która w ogóle umożliwiła Sherlockowi przekonanie Joan do zostania,
umożliwiła im działanie wspólnie, kiedy Joan zdecydowała się na kolejną zmianę
kariery. Bardziej niż możliwie, że jest to właśnie ta cecha, która umożliwia im
funkcjonowanie w <i>quasi</i>-oryginalnej
dynamice, w której potoki złośliwości, jakie regularnie kierował Holmes w
stronę swojego kronikarza, współgrały z uznawaniem jego wartości, jako
współpracownika i przyjaciela. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Scena z Gregsonem celnie zresztą
ilustruje jeszcze jedną rzecz, mianowicie, że bezlitosną szczerość bohatera
można wykorzystać w dwie strony. Poza bronią, wyostrzoną ostrym, złośliwym
dowcipem, którą można rąbnąć każdego nieszczęśnika, który nawinie się pod rękę,
<i>Elementary </i>robi z niej też tę
firmową, desperacką szczerość, której Sherlock nie lubi – a Jonny Lee Miller
(niech szczęści się człowiekowi, który uznał brytyjskość Sherlocka za wartą
zachowania i dał nam w efekcie Jonny’ego Lee Millera) gra ją fantastycznie,
dobry Boże, to drżenie głosu. Zdobywa się na nią jednak bez bata nad głową ani
groźby zagłady zachodniej cywilizacji, jeśli nie wychynie zza swojej aury
tajemniczości w ostatecznym geście uczciwości wobec drugiej osoby raz na
serię/dwie serie/siedem serii/meh, cywilizacja i tak jest przereklamowana.
Wpływ Joan na częstotliwość występowania tych momentów może być już
nieprzypadkowy.</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Wydaje się jednak, że co naprawdę
zmieniła Joan to przekonanie Sherlocka, że nie jest w stanie zbudować
jakiejkolwiek relacji z drugim człowiekiem. Zanim pojawiła się na obrazku, dorobił się jednego,
raczej zdystansowanego przyjaciela (Alistaira, mam na myśli) i pokaźnej sieci
znajomości ze specjalistami w różnych dziedzinach, z którymi, zawsze gotowy do
wchłonięcia nowej wiedzy, utrzymywał korespondencję – można przypuszczać, że o
bardziej profesjonalnym niż personalnym charakterze. I, oczywiście, tej jednej
relacji z człowiekiem, który mu dorównywał, relację, która, raz w jego życiu,
opierała się na całkowitej równości, ale nie skończyła się najlepiej. Delikatnie
mówiąc. W jednym z ostatnich odcinków na spotkaniu AA Sherlock mówi o
zagrożeniach, które mogą popchnąć go z powrotem do nałogu – i przyznaje, że
brak kogoś, kto mu dorównuje, jest największym z nich. Widziałam wiele
fochniętych komentarzy w imieniu Joan, która zaiste jest rewelacyjna i nie
zasługuje na nic innego niż absolutny szacunek i absolutne przywiązanie. Oba
ma. Niemniej, Sherlock ciągle ją uczy. Joan zauważa rzeczy, których on nie
widzi, ma wiedzę, której on nie ma, są wobec siebie komplementarni, co bardzo
pomaga ich współpracy. Gdyby jednak potrzebował, mógłby wyprowadzić ją w pole,
z większym trudem niż resztę świata, na pewno, ale potrafiłby to zrobić. Kiedy Sherlock mówi, że jest <i>without peer, </i>ma na myśli tę jedną
osobę, która mogłaby pokonać go w jego własnej grze - i nie jest to kryterium wymagane, żeby, jak powie Joan na końcu odcinka, cenić ją jako osobę. Sherlock zdaje sobie sprawę, że wypracował
kontakty głębsze niż czysto służbowe z ludźmi, którzy nie mieliby z nim szans,
ale którzy mimo wszystko nie pozwalają mu wejść sobie na głowę, którzy
wyciągają wobec niego konsekwencje, kiedy zapomni mu się, że nie jest centrum
całego uniwersum. Powoli rodząca się współpraca i przyjaźń z Joan przekonały
go, że ten dodatkowy wysiłek w ich stronę jest warty wykonania. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<i>Elementary </i>nie trzyma Sherlocka za rękę i nie pilnuje, żeby zawsze
pozostawał po heroicznej stronie mocy. Pozwala mu się potykać, w mniej lub
bardziej spektakularny sposób i jest wobec niego nie mniej szczere niż on wobec
reszty świata. Zamiast szastać nim od jednej charakterystyki do drugiej, w
zależności od tego, czy potrzebuje wersji czarującej czy wnerwiającej, daje mu
miejsce, w którym może zaciekawiać widzów swoim, zaiste trudnym,
charakterem. Pozwala mu budować relację
z Joan w sposób, w którym widać, co obie strony z tego interesu mają – w
pierwszym sezonie, powoli i ostrożnie z konfliktu, napięcia i chaosu doprowadza
ich do stabilnej, zrozumiałej współpracy. Drugi sezon był bardziej rozchwiany i
trochę pozbawiony celu, chociaż przynajmniej nie wpadł w pułapkę coraz bardziej
dramatycznych finałów (gdyby zrobił bardziej dramatyczny finał niż poprzedni,
mielibyśmy problem), ale doprowadził swoich bohaterów do ciekawego punktu wyjścia
na dalszą drogę i jestem bardzo ciekawa, co z tym punktem wyjścia zrobią.</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Przypisy końcowe:</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
[Największym grzechem tego sezonu
było, że nie zawsze wiedział, co zrobić z Joan. Mamy coś ze sobą wspólnego
najwyraźniej, bo mi też przychodziła bardziej przy okazji niż w zaplanowany
sposób. Czuję się o tyle rozgrzeszona, że jeśli ostał się ktoś, kogo trzeba przekonywać,
że jest rewelacyjna, i tak pewnie jest to beznadziejny przypadek. Ale jeszcze
raz, z korony tego nieszczęsnego, zbyt wysokiego chaszcza: Joan Watson jest
rewelacyjna. Amen. ]</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
[Jeśli ktoś ma nadmiar dobrej
woli, może uznać to za kompozycję klamrową.]</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
[Chociaż poniekąd, nie sądzę,
żeby kompozycja klamrowa służyła drzewkom.] </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<br />
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
Narbelethhttp://www.blogger.com/profile/10993922361718108078noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7152372535454494946.post-84820801123386723002014-05-08T22:34:00.000+02:002014-05-10T01:29:38.385+02:00Herstory<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<i>The Good Wife </i>popełniła
odcinek, który nie był, w żadnej mierze, zły, ale nie wpadłam po nim w falę
bezgranicznego zachwytu, utrudniającego zebranie jednej spójnej myśli, jest to
więc pewnie dobry moment na kolejny peanik do mojego ulubionego serialu. Peaniki
do TGW produkuję dość regularnie i prawdę powiedziawszy obiecałam sobie, że się
z nimi opanuję, ale potem stał się piąty sezon, który jest perfekcyjnym
połączeniem długiej, 22-odcinkowej formuły z jakością charakterystyczną dla
znacznie krótszych produkcji, z reguły telewizji kablowych. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<i>The Good Wife </i>zaczyna
się od skandalu obyczajowego i politycznego, od Alicii, która stoi koło swojego
męża, skompromitowanego polityka uwikłanego w skandal obyczajowy i oskarżonego
o korupcję – która ma do odegrania rolę wiernej żony, kiedy pytania reporterów,
nawet jeśli skierowane do niej, kompletnie nie jej dotyczą. Ale to Peter (Bogu
dzięki) będzie marginalną postacią. Alicia wróci do swojego zawodu, do
praktykowania prawa, po długiej przerwie i z nazwiskiem, które budzi powszechną
sensację i starając się przetrwać, ochronić swoje dzieci przed medialną burzą i zachować przynajmniej część zdrowych zmysłów, zacznie, kawałek po kawałku, konstruować
własną historię.</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<b>Część bezspoilerowa <o:p></o:p></b></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<b><br /></b></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Trudno napisać, na czym zasadza się fenomenalny poziom
obecnego sezonu bez roztrząsania jego fabuły, ale spróbuję przez moment
operować ogólnikami – przede wszystkim, dość oczywistym stwierdzeniem, że piąty
sezon nie wziął się z powietrza i TGW od zawsze była wyróżniającym się
serialem, pod tyloma względami, że na pewno o którymś zapomnę. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Można zacząć tę wyliczankę od standardowo wymienianych zalet
– świetna gra aktorska, świetne tempo odcinków, utrzymujących co najmniej
szybkie, a często i zawrotnie szybkie tempo, wspaniały humor, Alicia, Kalinda, Diane…
A nie, moment, to są niestandardowe zalety. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Naprawdę nie jestem dobra w koherentnym pisaniu o <i>The Good Wife. <o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<i><br /></i></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<i>Legal drama/political
drama, </i>jak podpowiada w kwestii charakterystyki gatunkowej wikipedia, może
nie brzmieć jak najbardziej pasjonujący materiał na budowę, tydzień w tydzień,
ciekawej <i>case of the week, </i>świętej
podstawy każdego proceduralnego serialu, TGW jednak znalazła na to sposoby. Wypróbowaną
metodą wielu seriali, które wcale kryminalne nie są, a trochę tego żałują<i>, </i>zapożyczyła sobie kilka
kryminalnych chwytów dla urozmaicenia pokazywanych spraw – sztandarowy zestaw,
używany z umiarem (to jednak firma prawnicza, nie policja, czas na dochodzenie jest
ograniczony – jest to właśnie
urozmaicenie, nie robienie zminiaturyzowanych wersji <i>Raportu tulipana)</i>, i nie ma co w nim szukać nowo odkrytego
kontynentu, ale nie bez powodu produkcje kryminalne nigdy nie wychodzą z mody.
Dobra zagadka, mniej bądź bardziej zaskakujący zwrot akcji, element niepewności
co do winy klienta – są to karty, które, jeśli dobrze nimi zagrać, zawsze
pomagają. Asem w rękawie w przypadku TGW jest nierozerwalny związek tych <i>quasi-</i>kryminalnych zagadek z Kalindą,
jedną z ciekawszych bohaterek tego serialu – i w przypadku TGW „jedna z
ciekawszych’ nie oznacza, halleluja, „ciekawszą z całych dwóch, w porywach do
trzech”. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Jeszcze ciekawsze – dużo ciekawsze, szczerze mówiąc – niż
sprawy kryminalne są sprawy <i>aktualne. </i>Możliwość
szybkiej reakcji na otaczający świat, z paletą jego bardzo bieżących problemów,
jest tym jednym atutem, z którego seriale mogą czerpać pełniej niż wiele innych
tekstów kultury, jeśli tylko mają ku temu chęć, umiejętności i pomysł – już cięższy do skompletowania zestaw, którym TGW
dysponuje i regularnie używa, zarówno na poziomie pewnych ogólnych zjawisk
społeczno-polityczno-kulturowych-technologicznych, jak i konkretnych zdarzeń z
historii kompletnie najnowszej. Nie zawsze jest to całkowity sukces, ale
proporcja udanych, a nawet bardzo udanych odcinków na 22 w sezonie jest
niezmiernie satysfakcjonująca.</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
W ramach swoich 22 odcinków TGW od zawsze flirtowała z
nieproceduralną, mimo wszystko, strukturą większej historii. Naturalnie, zawsze
opiera się o opowieść o swojej głównej bohaterce, ale budowanie większej
całości idzie dalej, dalej nawet niż konsekwencja w historiach poszczególnych
głównych bohaterów – między małymi, jednoodcinkowymi historiami, TGW stara się
konstruować większe, kilkuodcinkowe czy całosezonowe wątki, zawiązywane między
różnymi grupami bohaterów i różnymi grupami wpływów, wychodzące z różnych
historii i zmierzające w różnych kierunkach. Żonglując poszczególnymi wątkami,
sami zastawiają na siebie najwięcej pułapek i nie wszystkie wychodzą równie
dobrze, niektóre, bez żadnej wybrzmiałej konkluzji, giną w pomroce dziejów (a
jeden nigdy nie powinien był z niej wychodzić – pozbawione entuzjazmu
pozdrowienia dla Nicka). Czasem robi się zbyt tłoczno i to chyba największy
grzech konstrukcyjny tego serialu, przydarzający mu się raz czy dwa na sezon,
przeładowanie, które wykoleja tempo odcinka. Przy dużych prędkościach, jakie
TGW utrzymuje zazwyczaj, jest to jednak grzech do odpuszczenia. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Jeśli zresztą <i>circa</i>
dwoma przeładowanymi odcinkami na sezon mamy płacić za fantastyczną zbieraninę
postaci, które zaludniają świat tego serialu i czasem go zakrzykują, próbując
dojść do głosu z własnymi historiami – jest to w dalszym ciągu interes
stulecia. Bohaterowie <i>The Good Wife </i>są
zbiorową personifikacją cudu. Ci najważniejsi, oczywiście, ale także mniej lub
bardziej poboczni – sędziowie, prokuratorzy, prawnicy strony przeciwnej,
klienci, biznesmeni, politycy, czego dusza zapragnie, a wszystko to – ostatni
punkt, bo chciałabym kiedyś skończyć to drzewko – w sensownej reprezentacji
damsko-męskiej. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
I reprezentacja damska jest naprawdę, naprawdę rewelacyjna. Diane, z jej liberalnym światopoglądem
i silnym charakterem może być miłością od pierwszego wejrzenia, a będzie można
się w niej zakochać tylko bardziej, w miarę upływu czasu, Kalinda... Cóż,
gdzieś na początku serialu, na pytanie o to, kim jest, skoro nie policjantką,
Kalinda odpowiada prawdomównie<span class="apple-converted-space"> </span><i>I'm Kalinda<span class="apple-converted-space"> </span></i>i naprawdę trudno scharakteryzować ją celniej. Sama Alicia, w fantastycznym wykonaniu Julianny
Margulies, może się początkowo wydawać przez nie trochę zagłuszona, ale nie
jest to permanentny stan. <i>The Good Wife </i>jest,
w gruncie rzeczy, głównie historią Alicii, Alicii, której życie wywróciło się
do góry nogami, która robi w nim porządek, która pokazuje pazurki, kiedy trzeba
i wcale nie jest taka miła, jak mogłoby się to na pierwszy rzut oka wydawać,
kiedy sytuacja tego wymaga.</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Jeśli ktokolwiek odczuwa w swoim życiu niedosyt dobrze napisanych bohaterek,
TGW jest dokładnie tym serialem, który należy obejrzeć. Jeśli nie, dalej jest
dokładnie takim serialem, z wszystkich wymienionych, jak również kilku
pominiętych powodów, po pierwsze, a po drugie, dobrze napisanych bohaterek
nigdy za wiele. W ogóle, dobrze napisanych bohaterów nigdy za wiele, a z
facetami TGW bynajmniej też nie ma problemu. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Jak widać moje zdolności skonstruowania koherentnego tekstu
cokolwiek się wyczerpują, spróbuję więc jeszcze westchnąć spoilerowo do piątego
sezonu, zanim zanikną kompletnie. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<o:p><br /></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<o:p><br /></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<b>Część spoilerowa<o:p></o:p></b></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Niech będzie świadectwem mojego zaufania do <i>The Good Wife, </i>że piszę to na dwa
odcinki przed finałem: piąty sezon na razie zdecydowanie jest moim ulubionym.
Nie jest to częsty przypadek. Widzowie długich, sieciówkowych seriali są często
świadkami tego, jak w okolicach piątego sezonu (lub wcześniej) formuła się już
zużywa, kolejne odcinki powtarzają swoje pierwowzory w coraz to gorszym stylu,
bohaterowie rozmywają się w coraz gorszej charakteryzacji i człowiek zostaje,
rozdarty między sentymentem do kiedyś ukochanego serialu, ciężką do zwalczenia
ciekawością, co będzie dalej, a głębokim zdegustowaniem w odpowiedzi na to, co
jest mu teraz serwowane.</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Widzowie TGW szczęśliwie nie mają jeszcze tego problemu. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Zachwianie <i>status quo </i>w
finale czwartego sezonu mogło niepokoić – czy twórcy na pewno są w
stanie napisać, to, co obiecali, czy na pewno mają na to dobry pomysł, a nawet
jeśli mają – czy za duża ilość wątków nie pogrzebie ich kompletnie. Otóż,
twórcy mieli pomysł i, co równie ważne, mieli pomysł jak panować nad pomysłem.
Od kreowanego w pierwszych odcinkach napięcia wśród konspirujących rozłamowców,
niepewności Alicii, podwójnego znaczenia każdej jej rozmowy z Willem, przez<i> Hitting the Fan, </i>którego jedyną wadą
było to, jak niemożliwie wysoko stawiał poprzeczkę reszcie sezonu, przez odcinki,
które nastąpiły już po rozłamie i które dały sobie z tą poprzeczką radę –
niesamowita, szaleńcza seria wyśmienitych odcinków, w których Alicia i Will po
przeciwnych stronach barykady znaleźli, wydawało się, najciekawszą realizację
swojej pokomplikowanej znajomości, szczególnie w <i>The Decision Tree. </i>Will, który projektował sobie w głowie kolejne
scenariusze przesłuchiwania Alicii, od pytań profesjonalnych do personalnych, od
zwycięstwa w sądzie do osobistego, małodusznego odwetu, mógł pewnie irytować,
ale ja mu szczerze współczułam – zwłaszcza, że w swoim zacietrzewieniu nie
wziął pod uwagę, że jeśli tylko spróbuje personalnego podejścia, zostanie
pokonany we własnej grze, Alicia miała długi i wymagający trening, dzięki
uprzejmości Petera. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Wreszcie, jeszcze z daleka od stabilizacji, ale przynajmniej
po ustaleniu kierunku, w którym można jakąś znaleźć, nastąpił <i>naprawdę </i>niespodziewany zwrot akcji i Will
stracił życie w nagłej, przypadkowej strzelanie. Gdyby zrobić listę moich
ulubionych bohaterów TGW, Will byłby na dalekim, dalekim miejscu – miałam do
niego trochę przekornej sympatii, zważywszy, że jedną z jego ról była rola
konkurenta Petera, a Peter otwierałby listę bohaterów, których <i>nie </i>lubię, w ogóle, nie tylko w TGW
(musiałabym się nad tym głębiej zastanowić, ale pewnie niedaleko za królującym
na niej Nate’em Fisherem) – niemniej, na to, jak szkoda mi go było od <i>Hitting the Fan </i>do <i>Dramatics, Your Honor, </i>tej sympatii by nie starczyło, więc złamane,
czarne serduszko dla scenarzystów, popisali się <i>angstem </i>najwyższej jakości (chociaż muszę przyznać, że permanentna
obecność Finna Polmara jest dość przekonującym pocieszeniem). Wypisanie Willa nie
było może decyzją scenarzystów, tylko aktora, ale trzeba przyznać, że zrobili z
tej konieczności genialny użytek. Szczególnie moje uznanie idzie dla pierwszej,
bodajże, sceny <i>The Last Call, </i>zaczynającego
się zaraz po telefonie od Kalindy, kiedy Eli próbował jakoś zaadaptować na
swoje potrzeby przemowę Alicii i czytając ją z ekranu, zabrnął w ślepą uliczkę,
pełną wspomnień o wychowywaniu dzieci – tylko TGW smutny odcinek, w dodatku odcinek,
o którym wszyscy widzowie wiedzą, że będzie smutny, może zacząć od rozbrajająco
śmiesznej sceny. Dla mnie była to, koniec końców, jedna z najbardziej
niepokojących scen. Śmiałam się, owszem. Ale tak dobrze wiedziałam, że nie
powinnam, że za chwilę będzie mi tylko bardziej i bardziej przykro. </div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<br />
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Strach się bać, co przygotowali sobie na finał sezonu. </div>
Narbelethhttp://www.blogger.com/profile/10993922361718108078noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-7152372535454494946.post-64605229039789133342014-05-02T13:12:00.001+02:002014-05-02T13:12:46.735+02:00Shall we play a game?<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Mam
zasiane trzy drzewka, ale żadne z nich uparcie nie chce wyrosnąć
do jakiejkolwiek konkluzji, zasadzę więc spontaniczny krzaczek
pochwalny dla książki, której wcale nie zamierzałam czytać i
wcale nie powinnam była czytać, bo zjadła mi trzy dni z życiorysu
i znowu nic nie zrobiłam. Ale za to jak było fajnie!</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Jakiś
czas temu odbyłam (świetną) dyskusję z moim przyjacielem, którego
nie wiem, jak nazywać w internecie, od kiedy przestał być Lórem
;), o tym, jak w powieściach (względnie realistycznych) można
opisywać internet. Bo pojawia się problem – opis może wiernie
oddać to, jak ważną częścią naszego świata jest przestrzeń
wirtualna, ale następne pokolenie czytelników już za kilka lat
uzna taki opis za archaiczny i nieaktualny zarówno pod względem
technologicznym, jak i sposobu uczestnictwa i miejsca technologii w
codziennym doświadczeniu. Nie doszliśmy chyba do żadnych
odkrywczych wniosków. Jedynym sposobem jest opisanie alternatywnego świata z alternatywą internetu, która
spełnia podobne funkcje, ale operuje innymi pojęciami i
opiera się na nieco innych sposobach użytkowania. Opis byłby
oderwany od doświadczeń odbiorcy, zasady działania świata byłyby
odmienne i trzeba byłoby się ich na potrzeby narracji nauczyć, ale
jednak całość rzucałaby nowe światło na to, co znane – czyli,
krótko mówiąc, tylko porządne SF.</span><br />
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://oyster.ignimgs.com/wordpress/stg.ign.com/2012/05/RPO_400x533_012colors_2_3_3drop_v002.gif" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://oyster.ignimgs.com/wordpress/stg.ign.com/2012/05/RPO_400x533_012colors_2_3_3drop_v002.gif" height="320" width="240" /></a></div>
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Czy
„Ready Player One” się to udaje? Chyba tak. Założenie jest
takie: w którymś momencie ewolucja internetu i technologii w ogóle
rozjechała się i zamiast mediów społecznościowych, jakie znamy
(a może po nich?), pojawił się cały wirtualny świat, w którym
można się zanurzyć. Były takie próby i u nas. Second
Life miało stać się właśnie czymś takim, ale nie podbiło
świata, choć działa już od jedenastu lat. Wyczytałam, że
korzystają z niego uniwersytety i szkoły językowe, ale jednak trudno go nazwać fenomenem na miarę cyberpunkowych
wirtualnych rzeczywistości. Może dlatego, że realny świat stanowi
jeszcze solidną konkurencję dla wszystkiego, co można
zaprogramować. W świecie powieści Ernesta Cline'a już nie. Kryzys
paliwowy pogrążył świat w ekonomicznej katastrofie, społecznym
chaosie i politycznej niemocy, nie dziwi więc zupełnie, że ludzie
woleli skorzystać z łatwej drogi ucieczki w swobodnie kreowany
świat wirtualny, pełen potworów, statków kosmicznych i magii, niż
zająć się otaczającym ich bałaganem. Zwłaszcza gdy pojawiła
się nadzieja, że w wirtualnym świecie mogą odnaleźć coś, co
odmieni ich rzeczywistą sytuację w sposób niewyobrażalny. Wizja
milionów ludzi biernie znoszących tę swoistą postapokalipsę,
nieruchomych w fotelach, podłączonych do sieci, która zapewnia im
pracę, rozrywkę, wykształcenie, była z jednej strony
przerażająca, a z drugiej niepokojąco kusząca. To na wielu
poziomach nie jest nasz świat, ale jednak odniesienie go do własnego
życia przychodzi bez trudu – widzę się w roli jednego z takich
łowców, którzy spędzają lata na przyswajaniu popkulturalnej
wiedzy i rozwiązują zagadki, by zdobyć pieniądze, z którymi
zrobią... co, właściwie? Uratują świat? Jak uratować świat,
który chyba nie chce być uratowany? I po co ratować ten świat,
skoro nigdy nie dorówna wirtualnemu, w którym można mieć garaż
pełen statków kosmicznych, własną planetę, magiczny miecz, gdzie można
spełnić każdą możliwą zachciankę? Być tym, kim się chce być?
Dowolnej płci, rasy, w dowolnym wieku, dowolnym kształcie. W
którym, jeśli się zginie, wystarczy założyć sobie nowe konto.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Cała
idea polowania w grze komputerowej na wskazówki prowadzące do
spadku po milionerze, swoją drogą, przypominała mi jeden z
odcinków „Community” – który powstał później niż książka
i pewnie był nią inspirowany, ale ja go poznałam dużo wcześniej.
Miałam więc na początku trudności, by traktować fabułę
poważnie. Na szczęście tylko przez chwilę, bo robiło się coraz
ciekawiej i ciekawiej.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Trudno
było się oderwać od tego festiwalu fanserwisu, plot twistów i
wielkich dramatów, którym stawiają czoła fajni bohaterowie. Ani
chwili nudy i strony przewracające się błyskawicznie mimo
niezrozumienia większości aluzji. O tym też mówiliśmy w tej
wspomnianej rozmowie – o latach 80. czyta się jak o innym świecie.
Czysta fantastyka, do której odnosiło mi się tak samo łatwo (czy
trudno), jak do futurystycznej, postapokaliptycznej wizji. Odwołania pełniły więc dla mnie raczej funkcję ozdobną i pewnie
trochę straciłam, nie wyłapując wszystkiego. Mogłam czytać z
otwartą Wikipedią, ale to by wybijało z rytmu – poza tym
nieznajomość przywoływanych tytułów, głównie gier, nie
przeszkadzała mi zupełnie. W końcu to obcy świat. A może też
nie chodziło o konkretne filmy i gry – choć ich znajomość
dodawała pewnie +10 do funu i zamierzeniem autora, podobnie jak
zamierzeniem Hallidaya, było wypromowanie tego kawałka popkultury,
który lubi najbardziej – ale o samo poczucie, że ja, z moimi
dziwnymi pasjami, którym poświęcam zdecydowanie za dużo czasu,
wpisuję się w większy trend. Że jestem częścią grupy ludzi z
dziwnymi pasjami, może zupełnie innymi niż moje, ale chodzi o styl
życia, o czerpanie radości z szeroko pojętej popkultury, wszystko
jedno, czy gier komputerowych, anime czy powieści YA. To samo się
przeżywa na konwentach, gdy widzi się ludzi przebranych za coś,
czego nie umie się nawet zaklasyfikować, ale wiadomo, że przywiała
ich tam ta sama potrzeba i ta sama pasja, choć skierowana może w
jakimś innym kierunku.</span><br />
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://37.media.tumblr.com/tumblr_mce5qokl301rd6or1o1_1280.png" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" src="http://37.media.tumblr.com/tumblr_mce5qokl301rd6or1o1_1280.png" height="284" width="280" /></a></div>
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Na
innym poziomie z kolei trochę mnie ta książka irytowała swoją
poprawnością i wodzeniem czytelnika za nos. Rozumiem potrzebę
reprezentacji, oczywiście, ale po raz kolejny miałam wrażenie, że
twórca czuje się zobowiązany odhaczać kolejne okienka.
Mniejszości seksualne: check. </span><span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Różnorodność etniczna: check. </span><span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Fobia społeczna: check. </span><span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Fizyczna nieatrakcyjność: check. </span><span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Niziny
społeczne: check. </span><span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Na skali ogólnej nachalności umieściłabym
gdzieś blisko środka, więc dało się wytrzymać, wolę jednak
zabieg w stylu „Rivers of London”. Tam kolor skóry bohatera
wspomniany jest mimochodem i to w głowie czytelnika następuje
proces „shit, założyłam, że on jest biały, nie powinnam tego
robić”. To skuteczniejsze niż pełny opis przemyśleń
bohatera, gdy ten odkrywa, że jego wizja nie zgadzała się z
rzeczywistością, ale to przecież nie ma absolutnie żadnego
znaczenia, bla, bla, szlachetność. Narracja pierwszoosobowa
zazwyczaj mi nie przeszkadza – najczęściej mnie momentalnie
wciąga – ale czasami mogłaby być przeplatana bardziej
obiektywnym opisem, zwłaszcza gdy bohater nie wystawia nosa na
zewnątrz przez zdecydowaną większość fabuły. To jak podglądanie
przez na wpół przysłoniętą dziurkę od klucza. Zawsze mi mało
opisów świata, zwłaszcza takiego, który zdaje się mieć dość
solidne podstawy. Choć ten jest trochę groteskowy. Złe, złe
korporacje.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Przy
całej tej poprawności politycznej dziwi mnie trochę końcówka i
sama nie wiem, co o niej myśleć. Z jednej strony nie można
zarzucić autorowi, że zrobił z Art3mis <i>damsel in distress</i> i
nagrodę dla bohatera – bo nie zrobił. Z drugiej strony to jest,
rzeczywiście, jak w grze komputerowej, w której bohater zalicza
wszystkie questy, dociera do zamku i spotyka księżniczkę. Z
trzeciej strony – dlaczego nie? To, że związki bywają
przedstawiane banalnie, nie może być argumentem przeciwko związkom.
A ten konkretny, choć opisany może nie wybitnie, to jednak miał
sens i bez niego fabuła mogłaby przestać się kleić. Motywował
sporo działań Wade'a i trochę strącał go z piedestału, bo jego
zaloty były mocno irytujące, a obsesję odczytałam jako rys raczej negatywny – choć doskonale pasujący – w jego ogólnie
pozytywnej charakterystyce.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">W
ogóle mam wrażenie, że główny bohater powinien był mnie
irytować, ale ja zawsze lubię bohaterów-narratorów i oceniam ich
łagodnie. Wade jest z jednej strony
przeciętny (co jest bardzo podkreślane), z drugiej – to jednak
bardzo miły chłopiec, inteligentny, ogromnie zdeterminowany, ale
zarazem niepewny siebie, o niskim poczuciu własnej wartości,
skłonny do wpadania w obsesję i histerię, ale zdolny ogarnąć się
w momencie kryzysu, lojalny i w jakimś sensie... szlachetny.
Podziwiałam jego zdolność do zagłębiania się przez długie lata
w research, gdy ja nie jestem w stanie wygooglać sobie bibliografii
do pracy. Fajna postać. Poszłabym z nim na kawę.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://the-opt.com/artwork/OPT-271-ready-player-one.gif" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://the-opt.com/artwork/OPT-271-ready-player-one.gif" height="337" width="350" /></a></div>
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">I
nie potrafię się zdecydować, co właściwie sądzę o tej
finałowej myśli – że świat wirtualny owszem, to doskonałe
medium, ale powinien wygrać świat rzeczywisty. Cenię internet, z
Facebookiem na czele, za to, że zawieram i podtrzymuję w nim
znajomości – ale zawsze jest w tym ten istotny element, że są to
znajomości, które od czasu do czasu finalizuję przy kawie. I o ile
kiedyś głosiłam z pełnym przekonaniem, że można się przyjaźnić
wyłącznie wirtualnie, to teraz już nie jestem taka pewna. Trochę
więc zgadzam się z tym, że warto czasem się wylogować i
posiedzieć na murku (kiedy wcześniej, oczywiście, założy się
event i umówi ze znajomymi z internetu), choć podejrzewam, że ta
konkluzja powieści mogła wielu czytelników, którzy przez
czterysta stron znajdowali legitymizację dla swojego <i>keyboard &
darkness</i> trybu życia, solidnie zirytować. Ja poczułam lekką ulgę.
Nawet mimo tego, że podział świat wirtualny – świat rzeczywisty
zdarzało mi się krytykować (czy to, co teraz robię, nie jest
rzeczywiste? Oczywiście, że jest, może bardziej niż to, co będę
robić, gdy wreszcie wyłączę komputer), ale jednak to zakończenie
sprowadza się raczej do krytyki chowania głowy w piasek i szukania
łatwej drogi ucieczki, zamiast zabrać się do roboty i ratować
planetę. Jak to w SF, problem jest trochę wyolbrzymiony. Ale tym
łatwiej go przetłumaczyć na praktyczne wnioski na temat życia,
wszechświata i całej reszty.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Porządne
SF. Lubię książki, które nie chcą mi wyjść z głowy przez
jakiś czas po przeczytaniu ostatniej strony. I poszukam sobie
polskiej wersji – w życiu bym nie wpadła na to, że to się
ukazało po polsku – bo podczas czytania wiele razy przeszło mi
przez myśl, że musiałabym się nieźle nagłowić, by to zgrabnie
przetłumaczyć. Och, może to jest ten temat pracy, który powinnam
była odkryć pół roku temu. Jakże to niefortunne.</span></div>
Lierrehttp://www.blogger.com/profile/03749700510210684479noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-7152372535454494946.post-51993465426397909462014-04-11T23:02:00.000+02:002014-05-02T00:59:35.826+02:00And it was legen - wait for it... - <div class="MsoNormal">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
</div>
<div class="MsoNormal">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><i>...dary! Legendary!</i> *</span></div>
</div>
<div class="MsoNormal">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
</div>
<div class="MsoNormal">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Niecałe dwa tygodnie temu skończył się jeden z moich
ulubionych seriali – kilkoma zręcznymi twistami wywołując potępieńcze
zawodzenie, zgrzytanie zębów i rwanie włosów wzdłuż i wszerz dość jednomyślnie
oburzonego internetu. Cheers, <i>How I Met
Your Mother</i>. Bardzo efektywny sposób na strollowanie fandomu. Histeria
udzieliła się niekiedy nawet recenzentom, z najmniej spodziewanych stron
napadały mnie dramatyczne rozważania, czy finał zrujnował cały serial (spoiler:
serio?). </span></div>
</div>
<div class="MsoNormal">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
</div>
<div class="MsoNormal">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Nie jestem pewna, jak niby finał miałby zrujnować dziewięć
sezonów solidnej rozrywki i prawdę mówiąc, nie zamierzam się szczególnie długo
zatrzymywać nad tym pytaniem (szczególnie, że mi niczego nie zrujnował, poza
resztkami poczucia bezpieczeństwa w jakimkolwiek fikcyjnym uniwersum – dwa
tygodnie później i po w miarę solidnym przemyśleniu problemu, utrzymuję, że,
chociaż rozumiem większość zarzutów, finał miał sens i mi się podobał),
chciałabym natomiast nostalgicznie westchnąć do wszystkiego, czego w
post-himymowym świecie będzie mi brakować.</span></div>
</div>
<div class="MsoNormal">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
</div>
<div class="MsoNormal">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Najbardziej oczywista rzecz, <i>How I Met Your Mother </i>powinno być obowiązkowo obejrzane przez
każdego reżysera/scenarzystę, któremu zamarzy się nielinearna narracja.
Błyskawiczne przeskoki o kilka godzin, dni, miesięcy, lat, w zależności od
potrzeby, strategicznie poprzerywane, starannie skomponowane i złożone w
misterną, spójną konstrukcję, nad którą czuwał Narratorski Zamysł w postaci
Przyszłego Teda, czekający do ostatniego możliwego momentu, żeby odsłonić
wszystkie swoje karty – jest to równie rozpoznawalny znak tego serialu jak jego
najbardziej popularne tropy. Dodatkowo, ten i tak złożony obrazek, komplikowała
konwencja opowieści ustnej, z której twórcy korzystali nie zawsze
konsekwentnie, ale za to bardzo radośnie – te wszystkie momenty, kiedy Przyszły
Ted zawieszał się nagle w połowie zdania, zdając sobie sprawę, że czegoś nie
pamięta, to jak przekręcał niektóre ze swoich anegdot i potrzebował dłuższego
czasu, żeby dojść z nimi do ładu – jak z kozą, na przykład. Trudno się dziwić,
że nieszczęsna koza, którą Przyszły Ted przeciągnął przez kilka sezonów,
odwdzięczyła się jego współczesnemu odpowiednikowi mocnym kopniakiem. Chociaż
moim osobistym ulubionym manewrem był stosunkowo prosty zabieg zmieniania
perspektywy, pokazywania jednego wydarzenia z punktu widzenia kilku osób, ze zmianami
intonacji czy kontekstu wypowiadanych kwestii, dzięki czemu ostateczna wersja
jednej historii drastycznie różniła się od tej pierwszej – czasem bez zmiany
jednej linii dialogowej. Przyszły Ted nie lubił dawać swoim widzom poczucia
bezpieczeństwa i chociaż rzadko kłamał wprost, sztukę wymijania się z prawdą
opanował do perfekcji. Przynajmniej okazało się, że – w pewnym stopniu – sam siebie
wyprowadził w pole, opowiadając nie do końca tę historię, którą sobie
zamierzył. Mam nadzieję, że to dotkliwy cios w jego narratorską dumę. </span></div>
</div>
<div class="MsoNormal">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
</div>
<div class="MsoNormal">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Po chwili namysłu, być może najbardziej oczywistą rzeczą
byliby bohaterowie, a nie struktura. Humpf. Oczywiście, że będę tęsknić za
bohaterami, całym gangiem i Matką, którą – trochę na własną zgubę, jak się
okazuje – serial przekształcił w ostatnim sezonie z punktu narracyjnego w
pełnoprawną postać. Za wszystkimi żartami, ciągnącymi się nieraz przez kilka
sezonów. Oczywiście, że będę wracać, bo jest to jeden z tych światów, w których
zawsze będę czuć się komfortowo i jest w nim tyle radosnych miejsc, zawsze
dobrych na poprawę humoru. To do czego ciężko będzie wrócić, to himymowy
mechanizm wiecznej niespodzianki i wiecznego niedopowiedzenia – jest, niestety,
określona liczba razy, kiedy można dać się zaskoczyć nagłym zwrotem w już opowiedzianej
historii. Nowe perspektywy, nowe szczegóły, całe nowe światło (cień, jak ktoś
woli), które (który) finał rzucił na dotychczasowe wydarzenia, wszystko to
czeka tylko, żeby dać się odkryć przy okazji gruntownej powtórki (jestem ciekawa,
zgubną i masochistyczną ciekawością, jak teraz będzie wyglądał dziewiąty
sezon). HIMYM zdołał – dzięki fantastycznym bohaterom, rewelacyjnym dialogom,
nieprzebranej pomysłowości – w prostą
jak przysłowiowy cep założycielską historię wpleść tyle wątków, tematów, zabawnych
czy poruszających momentów, że zostaje serialem, do którego chce się wracać,
nawet bez tak unikalnego dla niego elementu zaskoczenia. Ostatecznym wielkim
plusem jest właśnie to, jak zbalansował oba te elementy – skomplikowaną
narrację, której jedyną wadą jest to, że nie może po raz drugi zakryć raz
odsłoniętych kart i bogate, wielowarstwowe historie wewnątrz, w których za
każdym razem można szukać czegoś jeszcze nieodkrytego. </span></div>
</div>
<div class="MsoNormal">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
</div>
<div class="MsoNormal">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Dzięki, himymie. </span></div>
</div>
<div class="MsoNormal">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
</div>
<div class="MsoNormal">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><o:p>* NIE</o:p> według definicji Robin.</span></div>
</div>
<div class="MsoNormal">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
</div>
<div class="MsoNormal">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
</div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-indent: 0cm;">
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
Narbelethhttp://www.blogger.com/profile/10993922361718108078noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7152372535454494946.post-63808122468187887152014-04-03T01:16:00.000+02:002014-05-02T00:59:14.732+02:00Kapitanie mój, Kapitanie!<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Nie możemy pozwolić, by w naszym lesie rosły same takie poważne drzewa jak to poniżej; między nimi muszą pojawić się krzaczki i okazjonalny golden retriever, więc... O, jak ślicznie merdasz ogonkiem, kochanie, chcesz się nazywać Steve?</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Nie miałam względem nowego „Kapitana Ameryki” absolutnie żadnych oczekiwań. Właściwie to prawie by mi umknął </span>–<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"> widziałam zwiastuny, ale byłam przekonana, że w kinach ma być pod koniec kwietnia, nie zdążyłam się więc specjalnie zainteresować ani posnuć żadnych przypuszczeń. Pierwszą część lubię, ale tak trochę z przekory. Jest momentami bardzo zła, momentami dość zabawna, patos wylewa się jej uszami (o ile ma uszy), ale mam do niej pewną słabość (a słabości tej na imię Hugo Weaving), no i to Marvel </span>–<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"> Marvel to osobna kategoria z własnymi kryteriami oceny, mam wobec niego zarówno wysokie wymagania, jak i sporą tolerancję na ewentualne potknięcia.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Miałam wątpliwości, czy twórcom uda się wybrnąć z postaci, która jest jednak trochę nudna i nadaje się doskonale na pomocnika, ale głównego bohatera? Chyba mniej. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Ha, doprawdy.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Parafrazując Moffata </span>–<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"> to nie film superbohaterski, a film o superbohaterze. „Zimowy żołnierz” to żadne tam kino superbohaterskie </span>–<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"> to więcej niż przyzwoita produkcja sensacyjno-szpiegowska, która spokojnie obyłaby się bez SHIELD i napakowanych facetów w obcisłych wdziankach, ale akurat tak się składa, że w aferę zamieszany jest Kapitan Ameryka. Bierze udział w wydarzeniach, ale nie nadaje im automatycznie tej komiksowej baśniowości. Mam wrażenie, że to film, który nieźle się wpisuje w szeroko pojęte społecznie zaangażowane SF </span>–<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">ma warstwę fabularną, pod którą kryje się konkretna krytyka rzeczywistości. Pod przykrywką fantazji porusza temat ważny i aktualny, a nie tylko spektakularnie wysadza w powietrze miasta i planety </span>–<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"> choć trzeba przyznać, że rekompensują to solidną samochodową apokalipsą. Trochę ten baśniowy świat szalonych naukowców i skłonnych do heroicznych czynów niezwykłych jednostek zostaje zdemitologizowany. Fundamenty zostały zachwiane, SHIELD stało się zbyt duże i należało mu odciąć głowę, bo traciło już cały potencjał fabularny. Nic już po tym filmie nie będzie takie samo (ciekawe, jak zareaguje na to serial? Aż mam ochotę do niego wrócić...), skończyła się epoka, czeka nas coś nowego. Bardzo jestem ciekawa co. Koniec wszechmocnej organizacji, koniec kruchego ładu, który ustanowił Tony Stark, prywatyzując światowy pokój. Zakładamy ciemne okulary, palimy dokumentację i schodzimy do podziemia.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">A jednak starcie, które obiecywał tytuł i zwiastuny (i które, jak można było się spodziewać, okazuje się drugoplanowe), jest właśnie baśniowe; Zimowy Żołnierz jest wrogiem skrojonym na miarę i to absolutnie dosłownie. Tam, gdzie Kapitan jest prawy i sprawiedliwy, tam Żołnierz jest podstępny i bezlitosny. Kapitan nie waha się przed użyciem siły, ale raczej broni się niż atakuje. Żołnierz napiera na niego jego własną tarczą i zawsze ma w rękawie kolejną sztuczkę, kolejne ukryte ostrze i kolejną bombę. Kapitan śmiało patrzy wrogom w twarz; Żołnierz ukrywa się za maską (choć od początku jest dość oczywiste, kim naprawdę jest), znika i pojawia się w najmniej odpowiednich momentach. Kapitan ciągle wraca pamięcią w przeszłość, która się od niego tak bardzo oddaliła i przeszłą przyszłość, która nigdy się nie wydarzy; Żołnierz nie pamięta nawet, kim jest. Żołnierz jest Kapitanem i Kapitan jest Żołnierzem i ich walka nie ma sensu nie tylko dlatego, że są przyjaciółmi i tworzyli doskonały zespół, ale przede wszystkim dlatego, że są dwiema stronami tej samej monety, dwiema jednostkami wyrwanymi ze swojego czasu i próbującymi się odnaleźć w nie swojej epoce. A przy tym, co chyba w tym wszystkim jest największym sukcesem, żaden z nich nie jest karykaturą drugiego.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Podoba mi się ten Kapitan. W pierwszym filmie był ucieleśnieniem amerykańskiego mitu. Tutaj nabiera charakteru; jest sympatycznym facetem, który próbuje sobie jakoś poradzić z nieplanowaną podróżą w czasie i przystosować się do nowego świata. I trochę go ulepszyć. A zarazem jest ciągle superbohaterem i ikoną </span>–<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"> widać jednak, że to ciąży na nim, bo taki status w połączeniu z ogromną obowiązkowością i kompleksem zbawcy to przepis na osobistą katastrofę. Ciągle jeszcze jest niepewny i ciągle się waha, co właściwie powinien zrobić </span>–<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"> bo ma ogromne możliwości, ale wie, że każda akcja wywołuje odpowiednią reakcję.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Ten film ma wspaniałą atmosferę. Jest momentami naprawdę straszny </span>–<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"> zwłaszcza w momentach, kiedy najmocniej odczuwalne jest poczucie osaczenia i niemocy, z absurdalnie agresywnymi anonimowymi snajperami i Żołnierzem, który spada na sam koniec jak plaga, przed którą nie ma ucieczki. Estetycznie również jest bardzo przyjemnie: mniej kolorowo (nawet strój i tarcza Kapitana są mniej jaskrawe i trochę przybrudzone </span>–<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"> tu się dzieją poważne rzeczy, nie jakieś tam dramatyczne powiewanie), ale ujęcia są dopracowane, sceny walk i pościgów zupełnie nie nudne, a całość bardzo spójna i dynamiczna, choć nieprzyzwoicie długa. Co jednak wcale nie jest wadą.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Bohaterowie mają normalne, ludzkie interakcje. Rozmowy schodzą czasami z tematu. Nie ma niepotrzebnych romansów. Kobiety kopią tyłki. Nie następuje architektoniczna katastrofa. Pojawiają się znajome twarze (Abed!), szkoda tylko, że nie było Coulsona. Ale na co komu Coulson, gdy jest agentka Hill? Nie ma zbytniego patosu (prawie), oś intrygi jest dość banalna („czy uratowałbyś tonące dziecko, gdybyś wiedział, że wyrośnie z niego Hitler, bla, bla?”), ale jednak miło zobaczyć, że fikcyjni bohaterowie żyją jeszcze w dodatkowej warstwie fikcji i nie zawsze wiedzą, co się wokół nich dzieje, nawet jeśli są nadludźmi. A fakt, że są nadludźmi, nie oznacza, że są niezniszczalni. Dobrze ten nowy Kapitan koresponduje z nowym Iron Manem </span>–<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">który tu wprawdzie się nie pojawia, jednak dla niego też nastąpił przecież przełom, całkiem niedawno. Też zawalił mu się świat i musi zacząć od początku </span>–<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"> ale przecież gdyby mu się nie zawalił, nie miałby możliwości zbudować czegoś zupełnie nowego.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Jednego tylko nie rozumiem: dlaczego Wdowa w każdym filmie musi mieć inne włosy? Nie w tym rzecz nawet, że w tej fryzurze wygląda tak sobie (tak bardzo peruka, dlaczego), ale takie metamorfozy nie są w żaden sposób uzasadnione i zupełnie do niej nie pasują. I jaki superszpieg ma długie włosy? Wyraźnie intensywnie prostowane włosy? Niepraktyczne i bez sensu. Ale to właściwie jedyna rzecz, która mnie w tej chwili uwiera...</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Spodziewałam się rozrywki i eskapizmu, bardzo mi ostatnio potrzebnego. Dostałam bardzo porządny film, który trzymał w napięciu, był momentami naprawdę straszny, kilka razy mnie zaskoczył, ominął banał, jak tylko się dało i pozostawił mnie idiotycznie zachwyconą, bo kolejny raz wyszłam z kina z myślą „to najlepszy z filmów Marvela”, a oni zdają się dopiero rozkręcać.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">„Guardians of Galaxy” to będzie odjazd. Zapowiada się totalne szaleństwo. Nie mogę się doczekać.</span></div>
</div>
Lierrehttp://www.blogger.com/profile/03749700510210684479noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7152372535454494946.post-8625838705814961512014-03-30T19:00:00.001+02:002014-05-02T00:56:56.358+02:00Zupełnie pełnosprawny świat <div class="MsoNormal">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"> Ta notka będzie
rządzić się raczej zasadą wyliczanki niż uporządkowanego argumentu (będzie więc
bardziej przypominać chaszcze niż porządne drzewko, ale chaszcze też są
potrzebne w Lesie). I tym razem ja będę wprowadzać bardziej ponurą, zdecydowanie niekonwentową atmosferę. </span></div>
</div>
<div class="MsoNormal">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
</div>
<div class="MsoNormal">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Moją twardą polisę unikania wiadomości zakłóciła debata na
temat pomocy opiekunom niepełnosprawnych dzieci. Dyskusje, które ta sprawa
wywołuje, są tylko bardziej i bardziej irytujące i coraz bardziej zaczęło mnie
zastanawiać, czy ich uczestnicy w ogóle widzieli kiedyś na oczy osobę z niepełnosprawnością.</span></div>
</div>
<div class="MsoNormal">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
</div>
<div class="MsoNormal">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Notka wzięła się z zaniepokojenia, że być może nie, nie
widzieli. </span></div>
</div>
<div class="MsoNormal">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
</div>
<div class="MsoNormal">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Ma tylko jedną tezę, mianowicie taką, że temat
niepełnosprawności nie jest należycie reprezentowany, poważnie, zdecydowanie i
absolutnie brakuje mu reprezentacji – i nie chcę tu wypowiadać się za
wszystkich we wszystkich fandomach, ale nie wydaje mi się, żeby był to jeden z
tych tematów, których niepodejmowanie szczególnie przeszkadza. Tendencyjny
przykład: w morzu<i> fanfiction</i> do nowego filmowego <i>Star Treka</i>, które czytałam latem, była osobna zatoka na wypełnienie
luki w pierwszym filmie, między powrotem <i>Enterprise
</i>na Ziemię i oddaniem jej Kirkowi – i jeden tekst (może gdzieś jest ich
więcej), który z automatu nie założył, że jej były kapitan, który wylądował na
wózku, musi zrezygnować ze swojej funkcji precyzyjnie z tego powodu. </span></div>
</div>
<div class="MsoNormal">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
</div>
<div class="MsoNormal">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Materiałem źródłowym do wyliczanki będą seriale, produkcji
amerykańskiej, bo takich oglądam najwięcej.</span></div>
</div>
<div class="MsoNormal">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Najlepiej pewnie prezentuje się <i>Ostry dyżur, </i>z szerokim przekrojem pacjentów, którymi się zajmowali.
Przewinął się przez niego i człowiek, z którym ciężko się było porozumieć, bo
nie mógł ani mówić, ani do końca kontrolować swoich ruchów, a który okazał się
na końcu wybitnym specjalistą od hieroglifów, jak i sprawiedliwa rozmaitość
bardziej codziennych przypadków – zważywszy, że medialna uwaga zawsze skupia
się na ekstremach, w wypadku tej konkretnej problematyki ludziach, którzy
zdobywają na wózku Mount Everest albo niepełnosprawnych w szczególnie
krytycznych sytuacjach, zupełnie ignorując tysiące mniej sensacyjnych sytuacji,
zobaczenie odcinka z wątkiem pary dwójki ludzi z nieznaczną niepełnosprawnością
umysłową doczekało się dziecka i uczy opieki nad nim, jest pozytywną odmianą.
Poza pacjentami, jest w <i>ER</i> niemożliwa
do przeoczenia postać Kerry Weaver, która ma jedną kulę i nie zawaha się jej
użyć oraz synek doktora Bentona, z poważnym uszkodzeniem słuchu, które –
również pewna odmiana – nie niknie magicznie po dwóch odcinkach, ale zostaje,
ma się dobrze i daje okazję do wglądu w kulturę osób głuchych (jeszcze bardziej
tendencyjny niż mój przykład jest doktor, który ją krytykuje, prowokując
Bentona do zaakceptowania głuchoty Bentona Juniora). </span></div>
</div>
<div class="MsoNormal">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
</div>
<div class="MsoNormal">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Idąc tropem seriali medycznych, trudno pominąć House’a. Mam
wiele, wiele miłości do tego serialu, niemniej jednak wszystkie poważniejsze
wątki traktował zawsze jak fabularne preteksty, do których wracał, kiedy i jak
mu było wygodnie. Więc tak, mamy <i>Three
Stories, </i>dobrze przemyślaną i genialnie zaprezentowaną historię człowieka,
który naprawdę nie chce stracić nogi i mamy, pi razy oko konsekwentnie, faceta,
który odmawia udawania, że ma się na co dzień świetnie. Poza tym jednak, jest
to radosny mętlik, który prawdopodobnie można by było porządnie skrytykować z
kilku niezależnych od siebie punktów widzenia. Przyznam uczciwie, że kwestii
niepełnosprawności w <i>Housie</i> nie mam
przemyślanej najlepiej, zostawię go więc ze stwierdzeniem, że przynajmniej
niewątpliwie tam jest (trafia się też czasem w jakichś medycznych przypadkach i
brutalna szczerość, z jaką główny bohater podchodzi do świata jako takiego, skutkuje
tu czasem czymś ciekawym). </span></div>
</div>
<div class="MsoNormal">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
</div>
<div class="MsoNormal">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Drugi bohater, ze znacznie dalszego planu, to prawnik z <i>The Good Wife</i>, postać epizodyczna, ale
ciekawa. TGW nigdy nie brakowało ani wyczucia do istotnych problemów, ani chęci
do prowokacji i testowania politycznej poprawności, więc z granego przez Michaela
J. Foxa, aktora chorego na Parkinsona, obrońcy złych korporacji zrobili przeciwnika
najbardziej nielubianego przez głównych bohaterów, przeciwnika, który w ogóle nie
krępuje się, żeby zagrywać niepełnosprawność (w serialu jest to nie Parkinson,
tylko coś, co nazywa się dyskineza późna) na swoją korzyść ku bezsilnej
frustracji strony przeciwnej, niezbyt przekonanej, jaką taktykę konfrontacyjną
przyjąć w tej sytuacji. Przynajmniej na początku. Potem dość otwarcie zaczynają
przewracać oczami. Poza tym, jest w pełni kompetentnym i bardzo pomysłowym
draniem, którego można w pełni nie lubić i mieć ku temu dobry powód – ale z
tego, że powraca raz po razie, niedługo na cztery odcinki, wnioskuję, że
widzowie pozostają nim zainteresowani. </span></div>
</div>
<div class="MsoNormal">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
</div>
<div class="MsoNormal">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">W dwóch serialach, które kojarzę (<i>Bones </i>i <i>Six Feet Under</i>,
jedyny przypadek, kiedy zestawiam ze sobą przykłady z dwóch, nie sąsiadujących nawet
ze sobą, lig) zaistniało niebezpieczeństwo, że bohaterka urodzi dziecko z
niepełnosprawnością. SFU, swoim zwyczajem, uplotło to misternie w jeden z
najlepiej zrobionych angstowych wątków, jakiego można sobie zażyczyć i chociaż, koniec końców, dziewczynka urodziła się zdrowa, postawiło przynajmniej kilka ważnych pytań. <i>Bones, </i>nieco mniej misternie, zagroziło
możliwością przyszłej klęski i jakże odkrywczą konkluzję, że przecież rodzice
będą swoją latorośl, widzącą czy nie<i>, </i>kochać
i na tym zamknęło sprawę (dziecko, rzecz jasna, urodziło się zdrowe). <span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;">W uproszczonym obrazie, zaserwowanym w </span><i style="font-size: 12pt; line-height: 150%;">Bones, </i><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;">niepełnosprawność była
niezasłużoną katastrofą, której udało się uniknąć.</span></span></div>
</div>
<div class="MsoNormal">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
</div>
<div class="MsoNormal">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">I to by był koniec wyliczanki. Oglądając wiele innych
seriali, można jednak odnieść wrażenie, że mają miejsce w alternatywnym, całkowicie
pełnosprawnym świecie. Czasem jakaś sfunkcjonalizowana niepełnosprawność zdoła
się wślizgnąć do odcinka fabuły – ale w 9 przypadkach na 10 istotne jest wtedy
właśnie, że czemuś służy, na przykład utrudnianiu detektywom śledztwa, kiedy
jedyny świadek akurat, zbiegiem okoliczności, jest niewidomy. Albo jest
autystycznym dzieckiem, autystyczne dzieci są lubianym motywem, dają możliwość
pokazania dobrze ukrywanej empatii społecznie wyizolowanego detektywa (albo
lekarza), który znajduje z nimi magiczną więź porozumienia (<i>The Closer, House</i>).
Niesfunkcjonalizowana niepełnosprawność – świadek, który byłby na wózku, ale
nijak nie przeszkadzałoby mu to w byciu świadkiem, nijak by mu to nie pomagało,
nie wpływałoby to na jego świadkową sytuację w ogóle – jest fenomenem, który
raczej nie przychodzi scenarzystom do głowy. </span></div>
</div>
<div class="MsoNormal">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
</div>
<div class="MsoNormal">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Zasadniczo, skąd taki świadek miałby się wziąć? To że nie
widzimy ludzi z niepełnosprawnościami zbyt często na pierwszym planie to jedna
sprawa, inna jest taka, że nie widzimy ich też za bardzo wśród przechodniów, w
miejscu pracy, wśród postaci z piątego planu, które znamy z imienia, ale nic o
nich w sumie nie wiemy, ze świecą szukać ich wśród rzadko pokazywanych członków
rodzin bohaterów, ich przyjaciół, partnerów. Zwłaszcza bardziej skomplikowanych
przypadków – do osób głuchych, niewidomych, z kłopotami motorycznymi
ograniczonymi do paraliżu od pasa w dół odnoszą się „prawie” i „rzadko”, bo one
raz od wielkiego dzwonu, ale zobaczyć gdzieś w tle kogoś z cięższym porażeniem
mózgowym (albo jakąkolwiek inną cięższą niepełnosprawnością, która nawet nie
przychodzi mi do głowy, bo nic o niej nie wiem) – ha. Powodzenia. Zagrani czy
nawet wspominani, są prawie że nieobecni w szerokiej panoramie. Z pokazaniem, że są ludzie z niepełnosprawnościami, którzy zupełnie dobrze funkcjonują w świecie, popkulutra radzi sobie ilościowo kiepsko, ale jakościowo czasami się stara. Przed pokazaniem bardziej złożonego obrazu, kapituluje na wstępie. </span></div>
</div>
<div class="MsoNormal">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
</div>
<div class="MsoNormal">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Jeśli wziąć pod uwagę, że to mniejszość, być może – jest to „być
może”, w które zupełnie nie wierzę – wyliczone
przypadki, na moje około 40 (omfg, swoją drogą) obejrzanych seriali, nie dają
aż takiej złej statystyki (spoiler: dają). Nawet jeśli, statystyki, jak
wiadomo, kłamią, i jeśli wziąć pod uwagę tysiące postaci epizodycznych,
pobocznych, pojawiających się w jednym odcinku, migających w dalekim planie –
będą wyglądać zupełnie nieciekawie. Może więc nie ma się czemu dziwić, że ostali się ludzie, dla których konieczność wypracowania formy pomocy dla osób z niepełnosprawnością i ich opiekunów, nie wydaje się naturalna. </span></div>
</div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
<div class="MsoNormal">
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
Narbelethhttp://www.blogger.com/profile/10993922361718108078noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-7152372535454494946.post-46059498872179960442014-03-25T17:32:00.000+01:002014-05-02T00:56:32.738+02:00Lierre w Krainie Czarów<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">W lesie problemów wyrastać będą z czasem kolejne drzewka i krzaczki, może przebiegnie lisek czy wiewiórka, dziś jednak na polance wybudujemy wieżę Pałacu Popkultury i Technobełkotu, bo nigdy za wiele pisania o rzeczach fajnych, a w weekend wydarzyło się coś niezwykle fajnego.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Naprawdę nie wiem, jak mogłam przez długie lata ignorować fakt istnienia konwentów. Zawsze gdzieś tam były, ludzie na nie jeździli, ale przez myśl mi nie przeszło, że mogłabym w jakimś wziąć udział, bo daleko, bo ludzie, bo strasznie, bo nie wiem co, aż do 2009 roku (dzięki czemu nie mogę napisać, że nie załapałam się w nastoletności) i Polconu w Łodzi, który wspominam bardzo miło </span>–<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"> ale wydaje mi się, że w porównaniu z następnymi był maleńki... Pamiętam jakieś puste przestrzenie, wolne miejsca w salach, takie różne abstrakcje. Potem, po długiej przerwie, trochę przez przypadek znalazłam się na Pyrkonie, wpadłam w absolutny zachwyt, kontynuowałam go na ubiegłorocznym Polconie, aż wreszcie zakochałam się na nowo w Pyrkonie z lekką zmianą perspektywy i o ile przyszłość jest niepewna, to pojawił się w niej jakiś, miejmy nadzieję, przewidywalny element, bo nie wyobrażam sobie, że miałabym nie jeździć chociaż na te dwa konwenty każdego roku.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Podróż trochę okrężną drogą, oglądanie francuskiej awangardy SF w pociągu, brak kolejki do akredytacji, „cześć, jestem programem” po raz pierwszy, wahanie, czy rzucić w kogoś niesławną kostką (jednak została w torbie, niech będzie pamiątką i przypomnieniem o niedoskonałości świata), wspaniałości na targach, beznadziejnie prowadzone spotkania autorskie, świetnie prowadzone spotkania autorskie, bzdury na prelekcjach zapowiadających się dobrze, świetne punkty, na które trafiałam przez przypadek, szmuglowanie redakcyjnych przypinek, „I'm here to talk to you about the Gallifrey initiative”, wpadanie na znajomych z tolkienowskiej prehistorii, wpadanie na znajomych ze współczesnego psychofaństwa, spotkania zupełnie przypadkowe („jestem byłą współlokatorką przyjaciółki twojej współlokatorki, tyle nas łączy”), zwiedzanie najbardziej creepy miejsca we wszechświecie, czyli szkoły konwentowej, dziki tłum, który chyba pomylił sale, bo przecież oni wszyscy nie mogli czekać na moją prelekcję, chaotyczna integracja na podłodze, cztery fezy na metr kwadratowy, mnóstwo Doktorów i TARDIS, seksowna River Song, kilku Sherlocków w różnych inkarnacjach i Kapitanów Ameryka, dziewczyna z okiem Saurona na głowie, Śmierć i Chrystus, tribble jedzący czekoladę, wieczór egzystencjalnych dyskusji i obgadywania nieobecnych, przepychanie się przez tłum, liczenie fezów, śrubokręty soniczne, rewia fandomowej mody, ogłoszenie o zgubionej katanie, okropne jedzenie, litry kawy, mnóstwo sympatycznych ludzi i przede wszystkim poczucie wielkiego niedosytu, bo trzy dni to tak krótko, nie sposób nauczyć się imion spotykanych ludzi, a co dopiero naprawdę ich poznać </span>–<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"> ale wszystko przed nami. Ogromna intensywność bodźców, które zacierają się już w pamięci, z jednej strony bardzo męczące, z drugiej - o tyle ciekawsze od tego, co zastaje się po powrocie.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Nie sądziłam, że poczuję się kiedyś dumna z bycia częścią tej fanowskiej społeczności </span>–<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">generalnie jednak, moment niewygodnej prawdy, bracia i siostry we whomanizmie bardzo często doprowadzają mnie do szału. Ale co innego dyskusje w internecie, a co innego spotkanie w warunkach dzikiej radości i entuzjazmu, bo nie sposób inaczej zareagować na widok grupy, w której każdy ma na głowie fez, szyję owiniętą kolorowym szalikiem albo chociaż fandomową koszulkę (a po jakimś czasie też przypinkę z logo, HA!). Rzucaliśmy się w oczy </span>–<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">mimo tego, że mogła być nas setka, a ludzi na imprezie 24 tysiące </span>–<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"> i może za rok nikt już się nie będzie zastanawiać, co to za fandom z tymi dziwnymi ludźmi w fezach, niemodnych marynarkach i niebieskich sukienkach. Zaistnieliśmy i pokazaliśmy się od naprawdę fajnej strony. Gdy w chwili szaleństwa postanowiłam zgłosić własny punkt programu, długo zastanawiałam się, na jakim poziomie powinien on być </span>–<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"> bo nie całkiem dla początkujących, bo to nudne, i nie dla zaawansowanych, bo ani się nie czuję na siłach, ani nie wiem, czy byłoby dla kogo. To główny zysk tego weekendu: teraz już mam absolutną pewność, że jest dla kogo, bo widownia jest liczna i entuzjastyczna, nawet gdy wystąpienie jest niedoskonałe (zjadał mnie stres i czułam się, mówiąc do tak wielkiego grona, bardzo niekomfortowo </span>–<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"> ale widziałam na twarzach uśmiechy ludzi zadowolonych ze słuchania o czymś, co lubią, słyszałam śmiech w odpowiednich momentach i chyba nikt nie wyszedł </span>–<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"> choć to akurat o niczym nie świadczy, bo choćby chciał, to nie miałby jak). Można myśleć o czymś większym na następne konwenty </span>–<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">własny blok? Lub chociaż ciąg kilku prelekcji, by była okazja zaanektować jakąś salę i lepiej się poznać. Węższe tematy, może jakaś dyskusja, może konkursy - można mierzyć wyżej i zaplanować coś ciekawego. I choć mówca ze mnie taki sobie, to już chyba nie pojadę na żaden konwent tylko jako zwykły uczestnik, bo to teraz wydaje się nudne i za proste i nie pasuje do lasu problemów.</span></div>
Lierrehttp://www.blogger.com/profile/03749700510210684479noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-7152372535454494946.post-90794385265037949052014-03-02T00:51:00.000+01:002014-05-02T00:54:17.771+02:00Ciśnienie w oponach (odcinek 1)<div class="MsoNormal" style="text-indent: 21.3pt;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">- Właśnie prześcignęła nas krowa
– westchnął potępieńczo Ryszard Dąbrowski, najbardziej doświadczony z całej
dwójki kierowców zatrudnionych w przedsiębiorstwie komunikacyjnym TTMA (To
Teraz Mój Autobus). Mały, czerwony autobus mknął – albo czołgał się, w zależności
od opinii – przez mazowieckie bezdroża, które według GPS-a miały być obwodnicą
Radomia. </span></div>
</div>
<div class="MsoNormal" style="text-indent: 21.3pt;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Wcale nie – obruszył się Marcin
Krzew i skrzyżował ręce na piersi w uniwersalnym znaku oślego uporu. Miłościwie
jechali tak wolno, że zdjęcie rąk z kierownicy nie zagrażało niczyjemu
bezpieczeństwu.</span></div>
</div>
<div class="MsoNormal" style="text-indent: 21.3pt;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">- Wyyyprzedza nas krowa – zawył
jeden z uczestników wycieczki do Białowieży, uczeń katolickiego gimnazjum w
Warszawie.</span></div>
</div>
<div class="MsoNormal" style="text-indent: 21.3pt;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">- Czy to był żubr, czy to był
żubr? - zapiszczał z podekscytowaniem Artur, podskakując na fotelu w pierwszym
rzędzie, z wrażenia upuszczając GPS-a. Sprzęt zatoczył malowniczy łuk i upadł u
stóp katechetki, która po raz kolejny wzniosła oczy ku sufitowi. Szefowa firmy,
Karolina Szop, przeklęła w myślach głupotę swojego syna i podniosła sprzęt, ale
ciemny ekran nie reagował na groźby ani próby wskrzeszenia.</span></div>
</div>
<div class="MsoNormal" style="text-indent: 21.3pt;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">- Artur! Mapa! - zażądała
władczo, wyciągając rękę. Podana mapa natychmiast zderzyła się z jego uchem.
Zniecierpliwiony Ryszard obrócił się na swoim siedzeniu, żeby im ją wyrwać, ale
zrezygnował, zobaczywszy, że na okładce widnieje napis PODKARPACKIE zamiast
PODLASKIE. Bez mapy i działającego GPS-a zostali w polu w sensie zarówno
dosłownym, jak i metaforycznym, co było raczej niefortunne, jako że próbowali
dojechać do lasu. </span></div>
</div>
<div class="MsoNormal" style="text-indent: 21.3pt;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">- Mam rozumieć, że właśnie się zgubiliśmy?!
- spytała z oburzeniem katechetka, która od samego początku wątpiła w ich
profesjonalizm.</span></div>
</div>
<div class="MsoNormal" style="text-indent: 21.3pt;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">- Zgubiliśmy się jakiś czas temu
– odpowiedział spokojnie Ryszard. – Teraz okazało się, że nie mamy jak się
znaleźć.</span></div>
</div>
<div class="MsoNormal" style="text-indent: 21.3pt;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">- Żubr, żubr, może on wskaże nam
drogę! – zakrzyknął z entuzjazmem Artur. </span></div>
</div>
<div class="MsoNormal" style="text-indent: 21.3pt;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">- To była krowa! – odkrzyknęło
dziecko. </span></div>
</div>
<div class="MsoNormal" style="text-indent: 21.3pt;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">- Proszę się nie martwić, pani
profesor, wszystko jest pod kontrolą – zapuszył się Marcin, znów puszczając
kierownicę. Od początku wycieczki usiłował zwrócić na siebie jej uwagę, jego wysiłki
odnosiły jednak efekt odwrotny do zamierzonego. – Doskonale wiem, gdzie jadę. –
Jednak godzinę później, kiedy po kilkunastu przypadkowych skrętach minęli tę
samą krowę, zmuszony był zweryfikować swoje przekonanie. </span></div>
</div>
<div class="MsoNormal" style="text-indent: 21.3pt;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">- Zatrzymaj Żuczka –
zainterweniowała w końcu Karolina, straciwszy resztki cierpliwości. – Jak byłam
harcerką, rozponawaliśmy kierunki świata po mchu. Zaraz ci powiem, w którą
stronę mamy jechać. </span></div>
</div>
<div class="MsoNormal" style="text-indent: 21.3pt;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">- Fascynujące – mruknął Ryszard,
przyglądając się wysiłkom Karoliny z rosnącym rozbawieniem. Jego szefowa
krążyła wokół drzewa, próbując sobie przypomnieć, jak zinterpretować
porastające pień zielsko. Tymczasem Marcin zdał sobie sprawę, że jeśli ona
wymyśli rozwiązanie, jego szanse na zaimponowanie katechetce przepadną
bezpowrotnie. W jego głowie narodził się przebiegły plan – miał przecież
komórkę, a w niej <a href="http://iwastesomuchtime.com/on/?i=51543" target="_blank">mapy Apple'a</a>! Potrzebował tylko złapać zasięg.</span></div>
</div>
<div class="MsoNormal" style="text-indent: 21.3pt;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">- Zaraz wrócę – powiedział
Ryszardowi i wyskoczył z autobusu. Przebił się przez tłumek dzieci pilnowanych
przez katechetkę i wspiął się na dach busika. Machał telefonem, który
pozostawał obojętny na jego desperackie starania, aż w końcu, podskakując z
wyciągniętą wysoko ręką, potknął się o własne nogi i z hukiem zleciał w krzaki.
</span></div>
</div>
<div class="MsoNormal" style="text-indent: 21.3pt;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">- Muu – skomentowała krowa. </span></div>
</div>
<div class="MsoNormal" style="text-indent: 21.3pt;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">- Fascynujące – powiedział
Ryszard i ze stoickim spokojem sięgnął po własny telefon. W nie do końca
zaplanowany sposób starania Marcina odniosły całkiem niezły skutek. Pomijając
nawet, że to katechetka jako pierwsza podbiegła, by zobaczyć, czy młody
kierowca jeszcze żyje, konieczne okazało się wezwanie ambulansu. Na szczęście w
ogólnej panice Ryszard nie stracił głowy i ignorując muczenie krowy, piszczenie
Artura i przekleństwa Karoliny, wybrał numer alarmowy. Karetka odnalazła ich
bez trudu – okazało się, że krążyli wokół całkiem sporego miasteczka. Podążając
jej śladem czerwony busik TTMA odnalazł w końcu i bez dalszych przygód drogę do
cywilizacji, skąd Ryszard dowiózł ich do puszczy, ignorując narzekania i zgubne
porady zagipsowanego Marcina. </span></div>
</div>
<div class="MsoNormal" style="text-indent: 21.3pt;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Wypuszczone w lesie dzieci
rozbiegły się natychmiast z wrzaskiem, który wypłoszył z okolicy wszystkie
żubry. Upragniony relaks załogi TTMA na tarasie pensjonatu przerwało wtargnięcie
funkcjonariuszy ochrony parku i mandat za nieuiszczenie opłaty klimatycznej i
wjazd bez wymaganego zezwolenia. Okazało się, że Marcin był tak dumny, że udało
im się dojechać – częściowo przynajmniej za jego sprawą – że umieścił na
Facebooku zdjęcie Żuczka pod tablicą PUSZCZA BIAŁOWIESKA i oznaczył
lokalizację.</span></div>
</div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-indent: 21.3pt;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">- Marcin, ty idioto – westchnęła
Karolina i zamknęła się w swoim pokoju. Ryszard zatrzymał komentarz dla siebie,
poszedł za to handlować z białoruskimi celnikami. Artur wyprawił się na
poszukiwanie żubra, a katechetka na poszukiwanie zaginionych uczniów.</span></div>
</div>
<div class="MsoNormal" style="text-indent: 21.3pt;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
</div>
<div class="MsoNormal" style="text-indent: 21.3pt;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">(produkt wspólnej głupawki obu autorek) </span></div>
</div>
<div class="MsoNormal" style="text-indent: 21.3pt;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">(dziękujemy za tytuł <a href="http://findis.tumblr.com/" target="_blank">Findis</a>, jest idealnie absurdalny, dziękujmy też za wkład w wstępną burzę mózgów jej, <a href="http://morfinnel.tumblr.com/" target="_blank">Morfowi</a> i <a href="http://averypleasantpineapple.tumblr.com/" target="_blank">averypleasantpineapple</a>)</span></div>
</div>
<div class="MsoNormal" style="text-indent: 21.3pt;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">(istnieje spore niebezpieczeństwo, że ciąg dalszy nastąpi)</span></div>
</div>
Narbelethhttp://www.blogger.com/profile/10993922361718108078noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-7152372535454494946.post-37783986615271394782014-02-26T21:57:00.000+01:002014-05-02T00:54:01.609+02:00Inauguracji część druga, (być może) bardziej optymistyczna<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Zacznijmy czytelniczo, w takim razie. Bardziej optymistycznie, również, chociaż głównie przez zmniejszenie skali – z katastrofalnej wizji przyszłości przejdę do morderstw i to morderstw w konwencji satyry/komedii kryminalnej, więc przynajmniej jest zabawnie. Dla czytelnika. Nieboszczyka cechuje, kolektywna dla kryminałów, śmiertelna powaga.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Czytam<i> Bedlam</i> Christophera Brookmyre’a i pomyślałam, że pean do jednego z moich ulubionych autorów będzie dla mnie dobrą notką inauguracyjną. Nie do samego<i> Bedlam</i>, co prawda, bo jako połączenie wizji przyszłości i komputerowej strzelanki nie trafia zbyt precyzyjnie w to, co lubię – s-fi to dla mnie wyjątek, nie reguła, a moje doświadczenie z grami komputerowymi ogranicza się do Simów, Heroesów i rozbijania ambulansów na ulicach GTA; przedzieram się przez tę książkę z równym przekonaniem co główny bohater przez swój fikcyjny świat i jedyne, co lepiej mi idzie, to unikanie wysadzania się w powietrze, co w mojej sytuacji nie jest znowu aż takie trudne.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Sam pomysł, żeby napisać o książkach Brookmyre’a został, zawsze jest dobra okazja, żeby spróbować kogoś na niego nawrócić. Nie sprawdzałam tego zbyt skrupulatnie, ale nie wydaje mi się, że jest to autor szeroko znany – ktoś go w Polsce musi czytać, skoro znaczną część jego książek mam z allegro, ale z drugiej strony, ewidentnie nie są rozchwytywane, skoro w większości nie kosztowały więcej niż 10 złotych. I trudno się temu szczególnie dziwić w przypadku autora, który w ogóle nie jest przetłumaczony.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Tu wreszcie, po dość przypadkowym wstępie, mogę przejść do części właściwej. Jest mnóstwo możliwych powodów, dla których może się nie chcieć (nie opłacać) tłumaczyć Brookmyre’a, a jeden z nich jak raz nadaje się na pean. Mianowicie, pierwsze, w czym się zakochałam, kiedy po raz pierwszy wzięłam do ręki jedną z jego książek, to styl (to, co w końcu przeprowadzi mnie przez hordę komputerowych wrogów z Bedlam to też będzie styl), moim pierwszym ulubionym bohaterem był złośliwy narrator niemający litości dla świata, o którym mówi, a wyposażony przez swojego autora w dużo wdzięku i talentu do formułowania celnych uwag. Zaraz za nim pojawili się bohaterowie wymieniający równie celne linie dialogowe, i, zazwyczaj na zasadzie mechanizmu winy nieuświadomionej, wplątujący się w mniej lub bardziej poważne kłopoty. Okej, nie oszukujmy się, bardziej poważne kłopoty. W rozmaitej scenerii – od szkockiego parlamentu, w którym rozgrywa się polityczny skandal, przez odizolowany hotel, w którym najazd terrorystów przerywa klasowe spotkanie po latach, do szkockiego zamczyska z mroczną historią, w którym banda zabójców trenuje swój fach na, raczej zaskoczonych tym obrotem rzeczy, gościach – Brookmyre kreśli swoje fabuły, pełne radosnych zwrotów akcji i zaskakujących przypadków, mieszając komedię, kryminał, thriller, groteskę, bawiąc się konwencją każdego z tych gatunków. Buduje je zresztą na zasadzie puzzli, dopuszcza do głosu swoich bohaterów (także antagonistów, chociaż kiedy ich reprezentant zostaje dopuszczony do głosu, jedyne, co dzięki temu osiągają, to totalna kompromitacja), z ich niekompletnej wiedzy o świecie jako takim i swojej sytuacji w tymże świecie – o której wiedzą głównie to, że ulega znacznemu pogorszeniu, strona po stronie, ku rosnącej radości czytelnika – składa się w końcu w spójny, satysfakcjonujący obrazek, który rozbawia, owszem, ale czasami jest też niepokojąco ponury w szerszej perspektywie.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Nie jestem w stanie podać źródła tej wiedzy, ale ktoś mądry, pisząc o literaturze kryminalnej, mówił, że jest ona szczególnie skłonna do służenia jako narzędzie swoistej krytyki społecznej – ma do tego dobre pole wyjścia, bo jakby na to nie patrzeć, jej punkt zaczepienia jest tam, gdzie coś nie zadziałało; demaskowanie sprawców Złego Czynu (jakikolwiek by nie był) siłą rzeczy wiąże się z prześwietleniem otoczenia i wskazaniem na to, co się w nim zwyrodniło. Okazji do pomniejszych polemicznych wycieczek w różne strony także po drodze nie brakuje. Ktokolwiek to napisał, mógłby zasięgnąć ć z książek Brookmyre’a kilku przykładów, bo zacięcie publicystyczne (jest też dziennikarzem) miejscami z niego wychodzi – i tu załamie mi się trochę ton peanu, bo do tego akurat tonu mam najwięcej wątpliwości.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Zwykle stara się chować za głosem poszczególnych postaci ale czasem, w zajadłej polemice z którymś z irytujących go elementów rzeczywistości, zdarza mu się wychylić w całej narratorskiej, wszechwiedzącej glorii i jest w całości dydaktyczna nutka, niekoniecznie mile widziana (nawet jeśli programowo się z nim zgadzam, bo sytuuje się w tym, komfortowym dla mnie kawałku światopoglądu, w którym lewa strona ściśle łączy się ze zdrowym rozsądkiem). Lubię Jacka Parlabane’a, zaciekłego ateistę (przypis do Jacka Parlabane’a, który powoli a niepostrzeżenie stał się jednym z bohaterów mojego życia – przy nim nie działa mechanizm winy niezawinionej, przy nim działa coś, co najlepiej ujął sam autor:<i> I always adored the idea of a character who cheerfully wanders into enormously dangerous situations and effortlessly makes them much worse</i>). Mniej lubię, kiedy słyszę w ferworze wykładu, nawet bezbłędnie skonstruowanego, głos z wyższej półki instancji nadawczych (czytaj: głos autora, żaden piorun, bynajmniej, jeszcze nie strzelił od strony innej instancji). Chwilę potem jednak, ktoś zrobi zabawnego, ktoś coś radośnie skomentuje, o ile ma czas (może być zajęty tą podstawową tą podstawową czynnością, jaką jest przetrwanie) i wszechwiedzący komentator zamyka się, żeby oddać miejsce wciągającej historii.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Uwaga: wciągające historie mogą okazać się niekompatybilne z innymi czynnościami, których wykonywanie jest pożądane w danym momencie (studiowaniem, sprzątaniem, gotowaniem i każdą właściwie inną, znaną pracowania); przed lekturą zapoznaj się z fragmentami recenzji na okładce i potraktuj je jako należne ostrzeżenie.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">P.S: Hello! Opóźnione pozdrowienia od drugiej części zespołu autorskiego, która zawsze zapomina, że przy szacowaniu czasu potrzebnego na wykonanie danej czynności należy pomnożyć rezultat przez dwa i przyjąć jednostkę o rząd wyższą, przez co siany przez nią chaos powiększa się według mniej więcej podobnego wzoru. ;D</span></div>
Narbelethhttp://www.blogger.com/profile/10993922361718108078noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7152372535454494946.post-42879246166647202812014-02-21T17:28:00.000+01:002014-05-02T00:53:35.520+02:00Pesymistyczna inauguracja<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Pierwszy wpis miał być optymistyczny; zabawne, jak to nigdy nie wychodzi. I'm so sorry.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Kocham beznadziejnie i całym sercem „Ucztę Wyobraźni” wydawaną przez MAG. To seria składająca się z książek, których nie wydałoby żadne wydawnictwo o zdrowych zmysłach </span>–<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">książek, po które sięgnie garstka odbiorców gotowych na czytelnicze wyzwania i stawiających wysoko poprzeczkę swojej wyobraźni. Traktowanie fantastyki jako literatury poważnej i wymagającej nie jest chyba zbyt popularne, zwłaszcza w kraju przeżywającym finansowy i czytelniczy kryzys (ach, te piękne wydania i twarde okładki </span>–<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"> wyzwanie chyba jednak przede wszystkim dla portfela). Każdy z tytułów wbija w fotel jeśli nie literackim kunsztem, to pomysłami przekraczającymi wszelkie ustalone granice.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Plus rodzinnego domu bez wi-fi jest jeden </span>–<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"> nie ma opcji wylegiwania się w łóżku z tumblrem, automatycznie więc jakoś wracam do zwyczajów sprzed ery przenośnych komputerów i nadrabiam zaległości czytelnicze. Ostatnio padło na „Pieśń czasu. Podróże” Iana MacLeoda </span>–<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"> jednego z autorów, do których zaczynam nabierać bezwarunkowego zaufania. </span><a href="https://www.goodreads.com/book/show/7959693-journeys" style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">„Podróże</a><u style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">”</u><span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">, zbiór krótkich form, zaczynają się od łagodnego powrotu do świata znanego z „Wieków światła” i „Domu burz”; steampunkowej rewolucji przemysłowej, pieśni śpiewanych mechanizmowi młyna, poczucia nieuchronności zmian i próby nadążenia za przyśpieszającym światem. Każdy z następnych tekstów zaskakuje odmiennością i świeżością spojrzenia na kwestie omówione już na wszelkie możliwe sposoby, od uzależnionego od turystyki ojca rodziny po kolejne </span>–<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"> a jednak zupełnie inne </span>–<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"> spojrzenie na niewolnictwo i odległą przeszłość. To wszystko brzmi banalnie, ale dostarczyło mi rozrywki na poziomie „nie mogę iść spać, zostało mi 150 stron”, co jest najfajniejszym uczuciem na świecie.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Drugą część zbioru stanowi (mini)powieść <a href="https://www.goodreads.com/book/show/5427609-song-of-time">„Pieśń czasu</a><u>”.</u> Opis na okładce brzmi niewinnie </span>–<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">koniec XXI wieku, staruszka znajduje na kornwalijskiej plaży blisko swojego domu młodego mężczyznę, który nie pamięta, kim jest. Postanawia się nim zaopiekować i opowiada mu o swoim życiu </span>–<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"> rodzinnych perypetiach i karierze skrzypaczki na tle wielkich przemian i tragedii wieku, który dla nas dopiero się zaczął. Początek nie wskazywał na jakąkolwiek rewolucję. Nie jest to powiedziane wprost, ale bohaterka urodziła się zapewne na początku wieku, może w drugiej dekadzie? Opis jej dzieciństwa nie zaskakuje więc niczym futurystycznym, otaczający ją świat jest naszym światem. Roushana jednak dorasta i narracja staje się coraz bardziej realistyczna, a w sielankowe życie wbija się szerszy kontekst. Wkraczamy w przyszłość, która najpierw zaskakuje, a potem okazuje się przerażająco prawdopodobna. Epidemia nietolerancji pokarmowej nie brzmi może bardzo tragicznie, jest zaprzeczeniem wizji pandemii, jakimi karmią nas filmy apokaliptyczne. Nie ma plagi zombie, są tylko ludzie, którzy powoli więdną, gdy ich organizmy powoli się poddają. Konflikt indyjsko-pakistański eskaluje. Spadają bomby. Wybuchają wulkany. Woda ulega skażeniu. Zamieszanie polityczne uniemożliwia jakąkolwiek konstruktywną reakcję na świat, który staje się coraz mniej przyjazny. Chcielibyśmy widzieć przyszłość jako lepszą od uwierającej nas teraźniejszości; mamy nadzieję, że wszystkie problemy, z którymi teraz się mierzymy, zostaną rozwiązane. Nie dopuszczamy myśli, że dzisiejsze problemy kiedyś mogą wydać się śmieszne nie dlatego, że będziemy kiedyś tak światli, że przeszłość wspomnimy jako czas chwilowego kryzysu racjonalności, ale dlatego, że prawdziwe kryzysy dopiero nas czekają. Międzynarodowa Flota, podbój kosmosu, pierwszy kontakt? Ha. Nikt do tego nie będzie mieć głowy.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Czytałam „Pieśń czasu” przy brzęczącym telewizorze pokazującym kolejne etapy kijowskich starć. Beznadziejność sytuacji splotła się z beznadziejnością narracji; tuż za miedzą, dla mnie teraz niemal dosłownie, dzieją się rzeczy trudne do pojęcia i optymizm retro science-fiction, które ostatnio tak lubię, staje się coraz zabawniejszy. Chyba rzeczywiście wcześniej zdążymy się wybić. Choć książka nie kończy się akurat zbyt pesymistycznie </span>–<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"> przynajmniej jeśli chodzi o tło i świat, który, być może, jednak z tych kryzysów wyszedł obronną ręką. Ale czy na pewno, czy tylko bohaterka ze swojej samotni nie śledziła już wydarzeń poza swoim kawałkiem skalistego wybrzeża </span>–<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"> trudno powiedzieć.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">L.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">PS: Swoją drogą, MacLeod jest chyba jedynym autorem, jakiego znam, któremu lepiej wychodzą bohaterki niż bohaterowie. Wszystkie kobiety, które opisuje, są barwne, mocno zarysowane i bardzo prawdziwe. Mężczyźni jakoś giną na ich tle, są trochę bez wyrazu, nawet gdy odgrywają ważne role. Więc można i tak. Ciekawe.</span></div>
Lierrehttp://www.blogger.com/profile/03749700510210684479noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-7152372535454494946.post-18676179568640267402014-02-20T21:05:00.000+01:002014-05-02T00:51:07.075+02:00Ding dong, this is your captain speaking<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Dobry wieczór,</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Witamy serdecznie w mrocznej kniei popkulturalnych problemów, wilków przebranych za owce, baranków przebranych za Deana Winchestera, wariatów w niebieskich budkach, detektywów czających się w krzakach i unoszącej się mgły frustracji, niemocy, prokrastynacji i braku czasu na robienie rzeczy ważnych, gdy zajmujemy się rzeczami ważniejszymi </span>–<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"> miejsce popkultury wszakże jest na samym szczycie.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Blog ten powstał w momencie kryzysu środka sesji; jak zwykle był to czas niezwykle kreatywny, bo umysł zawsze staje się bardziej twórczy, gdy akurat nie ma na to czasu. Po co, właściwie? By pisać o tym, co nas zachwyca i co nas irytuje, bo czasami po prostu się musi. Czy mamy jakiś konkretny plan? Oczywiście, że nie; obiecać możemy tylko chaos, zwłaszcza że obie autorki mają gusta zbieżne tylko w kilku punktach i generalnie, z zasady, się nie zgadzają, co im zupełnie nie przeszkadza. Mamy nadzieję, że nie zabraknie nam chęci i zapału </span>–<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"> bo tematów może być tylko coraz więcej.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">W lesie problemów można się zgubić, mamy jednak nadzieję na emocjonujące błądzenie i interesujące spotkania. Niebyt przecież co najmniej jedna z nas ma opanowany do perfekcji. Przynajmniej tak twierdzi.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">Żyjcie długo i prosperujcie,</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif;">L. & N.</span></div>
Lierrehttp://www.blogger.com/profile/03749700510210684479noreply@blogger.com1