- Właśnie prześcignęła nas krowa
– westchnął potępieńczo Ryszard Dąbrowski, najbardziej doświadczony z całej
dwójki kierowców zatrudnionych w przedsiębiorstwie komunikacyjnym TTMA (To
Teraz Mój Autobus). Mały, czerwony autobus mknął – albo czołgał się, w zależności
od opinii – przez mazowieckie bezdroża, które według GPS-a miały być obwodnicą
Radomia.
Wcale nie – obruszył się Marcin
Krzew i skrzyżował ręce na piersi w uniwersalnym znaku oślego uporu. Miłościwie
jechali tak wolno, że zdjęcie rąk z kierownicy nie zagrażało niczyjemu
bezpieczeństwu.
- Wyyyprzedza nas krowa – zawył
jeden z uczestników wycieczki do Białowieży, uczeń katolickiego gimnazjum w
Warszawie.
- Czy to był żubr, czy to był
żubr? - zapiszczał z podekscytowaniem Artur, podskakując na fotelu w pierwszym
rzędzie, z wrażenia upuszczając GPS-a. Sprzęt zatoczył malowniczy łuk i upadł u
stóp katechetki, która po raz kolejny wzniosła oczy ku sufitowi. Szefowa firmy,
Karolina Szop, przeklęła w myślach głupotę swojego syna i podniosła sprzęt, ale
ciemny ekran nie reagował na groźby ani próby wskrzeszenia.
- Artur! Mapa! - zażądała
władczo, wyciągając rękę. Podana mapa natychmiast zderzyła się z jego uchem.
Zniecierpliwiony Ryszard obrócił się na swoim siedzeniu, żeby im ją wyrwać, ale
zrezygnował, zobaczywszy, że na okładce widnieje napis PODKARPACKIE zamiast
PODLASKIE. Bez mapy i działającego GPS-a zostali w polu w sensie zarówno
dosłownym, jak i metaforycznym, co było raczej niefortunne, jako że próbowali
dojechać do lasu.
- Mam rozumieć, że właśnie się zgubiliśmy?!
- spytała z oburzeniem katechetka, która od samego początku wątpiła w ich
profesjonalizm.
- Zgubiliśmy się jakiś czas temu
– odpowiedział spokojnie Ryszard. – Teraz okazało się, że nie mamy jak się
znaleźć.
- Żubr, żubr, może on wskaże nam
drogę! – zakrzyknął z entuzjazmem Artur.
- To była krowa! – odkrzyknęło
dziecko.
- Proszę się nie martwić, pani
profesor, wszystko jest pod kontrolą – zapuszył się Marcin, znów puszczając
kierownicę. Od początku wycieczki usiłował zwrócić na siebie jej uwagę, jego wysiłki
odnosiły jednak efekt odwrotny do zamierzonego. – Doskonale wiem, gdzie jadę. –
Jednak godzinę później, kiedy po kilkunastu przypadkowych skrętach minęli tę
samą krowę, zmuszony był zweryfikować swoje przekonanie.
- Zatrzymaj Żuczka –
zainterweniowała w końcu Karolina, straciwszy resztki cierpliwości. – Jak byłam
harcerką, rozponawaliśmy kierunki świata po mchu. Zaraz ci powiem, w którą
stronę mamy jechać.
- Fascynujące – mruknął Ryszard,
przyglądając się wysiłkom Karoliny z rosnącym rozbawieniem. Jego szefowa
krążyła wokół drzewa, próbując sobie przypomnieć, jak zinterpretować
porastające pień zielsko. Tymczasem Marcin zdał sobie sprawę, że jeśli ona
wymyśli rozwiązanie, jego szanse na zaimponowanie katechetce przepadną
bezpowrotnie. W jego głowie narodził się przebiegły plan – miał przecież
komórkę, a w niej mapy Apple'a! Potrzebował tylko złapać zasięg.
- Zaraz wrócę – powiedział
Ryszardowi i wyskoczył z autobusu. Przebił się przez tłumek dzieci pilnowanych
przez katechetkę i wspiął się na dach busika. Machał telefonem, który
pozostawał obojętny na jego desperackie starania, aż w końcu, podskakując z
wyciągniętą wysoko ręką, potknął się o własne nogi i z hukiem zleciał w krzaki.
- Muu – skomentowała krowa.
- Fascynujące – powiedział
Ryszard i ze stoickim spokojem sięgnął po własny telefon. W nie do końca
zaplanowany sposób starania Marcina odniosły całkiem niezły skutek. Pomijając
nawet, że to katechetka jako pierwsza podbiegła, by zobaczyć, czy młody
kierowca jeszcze żyje, konieczne okazało się wezwanie ambulansu. Na szczęście w
ogólnej panice Ryszard nie stracił głowy i ignorując muczenie krowy, piszczenie
Artura i przekleństwa Karoliny, wybrał numer alarmowy. Karetka odnalazła ich
bez trudu – okazało się, że krążyli wokół całkiem sporego miasteczka. Podążając
jej śladem czerwony busik TTMA odnalazł w końcu i bez dalszych przygód drogę do
cywilizacji, skąd Ryszard dowiózł ich do puszczy, ignorując narzekania i zgubne
porady zagipsowanego Marcina.
Wypuszczone w lesie dzieci
rozbiegły się natychmiast z wrzaskiem, który wypłoszył z okolicy wszystkie
żubry. Upragniony relaks załogi TTMA na tarasie pensjonatu przerwało wtargnięcie
funkcjonariuszy ochrony parku i mandat za nieuiszczenie opłaty klimatycznej i
wjazd bez wymaganego zezwolenia. Okazało się, że Marcin był tak dumny, że udało
im się dojechać – częściowo przynajmniej za jego sprawą – że umieścił na
Facebooku zdjęcie Żuczka pod tablicą PUSZCZA BIAŁOWIESKA i oznaczył
lokalizację.
- Marcin, ty idioto – westchnęła
Karolina i zamknęła się w swoim pokoju. Ryszard zatrzymał komentarz dla siebie,
poszedł za to handlować z białoruskimi celnikami. Artur wyprawił się na
poszukiwanie żubra, a katechetka na poszukiwanie zaginionych uczniów.
(produkt wspólnej głupawki obu autorek)
(dziękujemy za tytuł Findis, jest idealnie absurdalny, dziękujmy też za wkład w wstępną burzę mózgów jej, Morfowi i averypleasantpineapple)
(istnieje spore niebezpieczeństwo, że ciąg dalszy nastąpi)
O jakie to piękne! Chcemy więcej.
OdpowiedzUsuńGin&PT
Będzie więcej. Prawdopodobnie. ;D Dzięki. ;)
UsuńCudne! Musicie częściej organizować zjazdy :D
OdpowiedzUsuńSłuszna idea z tak wielu powodów. ;D
Usuń