Jest to jedna z tych sadzonek, które rosną mi, i to w jakieś
dziwne strony, od jakiegoś czasu, ostatecznie jednak to próby odseparowania z
nich jednego – dość krzywego, obawiam się – drzewka sprowokowała mnie świeżo
podjęta próba rozchodzenia szpilek w drodze do najbliższego sklepu. Najbliższy
sklep naprawdę jest blisko, ale kiedy znienacka się rozpadało i szłam dzielnie
do przodu, wymuszenie dostojnym tempem w coraz bardziej irytującym deszczu, z
każdym krokiem – bardzo dosłownie – żałowałam, że akurat teraz zapragnęłam
porzucić na ich rzecz wygodne, umożliwianie przemieszczanie się biegiem
tenisówki.
Co, oczywiście, spowodowało nawrót nękającego mnie od czasu
do czasu pytania o sens wyborów obuwniczych licznych bohaterek licznych
seriali, tym razem na znacznie bardziej osobistym poziomie. Rekonstruując tok
myślowy, jakim przebiegło – szczęśliwie ubrane w odpowiednie do tego celu buty
– to pytanie, brzmiałoby mniej więcej: jak one, do najjaśniejszej cholery, mogą
łapać przestępców w takich butach? Jedna możliwa odpowiedź jest oczywiście
taka, że są po prostu dużo fajniejsze ode mnie i serdecznie im z tego powodu
gratuluję.
Druga jest jednakże taka, że nie ma to zbyt wielkiego sensu.
Uwielbiam wysokie
buty. Popatrzenie na świat z wysokości dodatkowych kilku centymetrów jest miłą
rzeczą, ale przede wszystkim, wysoki obcas stuka i, dobry Boże, jest to
wyjątkowo satysfakcjonujący dźwięk.
Wśród tysięcy rytuałów, które pomagają ludziom przed egzaminami, mi
najbardziej pomaga wchodzić na nie, stukając, od razu czuję się bardziej
kompetentna. Przyznaję, że nic nie wiem o łapaniu przestępców, ale podejrzewam,
że ta konkretna właściwość nie może tutaj pomagać.
Druga rzecz, szpilki (rozchodzone) – słowo honoru, dla osób
niezorientowanych – mogą być zupełnie wygodnymi butami – do czasu. Potem jest
już taki czas, kiedy bardzo, bardzo chce się je zdjąć, a dużo chodzenia i
stania tylko ten proces przyspiesza. Moje wczesne (zbyt wczesne) eksperymenty z
wysokimi butami i bieganiem w nich skończyły się dwoma tygodniami w gipsie,
więc nauczona doświadczeniem, pobiec gdziekolwiek w szpilkach spróbuję tylko,
jeśli bardzo będę potrzebować zwolnienia lekarskiego i złamanie nogi okaże się
jedynym dostępnym rozwiązaniem, podejrzewam jednak, że nawet jeśli ktoś jest w
stanie dokonać tej sztuki, nie wpływa to na odłożenie w czasie krytycznego
momentu, kiedy obuta w wysoki obcas kobieta desperacko pragnie zmienić się w
hobbita.
A jednak. Policjantki i agentki FBI, CBI i jakichkolwiek
innych organów śledczo-ścigających w odcinkach opowiadających o długich,
długich dniach pracy, okazyjnie urozmaicanymi pogonią, z reguły noszą szpilki. Biegają
w tych szpilkach, skradają się w nich, siedzą w nich późnymi nocami przy swoich
biurach, nad aktami spraw, i jeśli z nagła trafi je objawienie, podrywają się zza
tych biurek, z miejsca gotowe, stukając wysokim, cienkim obcasem.
Najbardziej denerwujące jest tu wcale nie to, że żadnemu ze
scenarzystów w głowie nie wykiełkuje pytanie, czy kobieta, którą posadził za
biurkiem w ciemnym, pustym gabinecie nie będzie chciała na moment chociaż
przeprosić się z anatomicznie bardziej naturalnym ułożeniem stopy. Najbardziej
irytujące jest, jak w wielu przypadkach wysoki obcas to właściwie jedyne, co
zaznacza w jakikolwiek sposób, że ten oto postaciowy konstrukt to kobieta.
Filmowe, serialowe, książkowe kryminały czy thrillery to
flagowe przykłady tej przypadłości, jako krystaliczny produkt lat – wieków, w
przypadku przekazu pisanego – powtarzania zdominowanej przez mężczyzn opowieści
o dzielnych wojownikach, w których jedyną rolą bladego dziewczęcia było zostanie
uratowanym i pokochanym – chociaż nie jest tak, że ta sama przypadłość nie może
nękać innych gatunków. Przypadłość jest prosta do opisania i sprowadza się do
tego, że kiedy kobieta wdziera się już w tę święcie męska dziedzinę tekstu
akcji, ucieka, najszybciej jak wysoki obcas pozwala, od wszystkiego, co
związane z jakąkolwiek problematyką – powiedzmy to w ten sposób, z braku
jakiegokolwiek lepszego – kobiecą.
Te banalne, kobiece
rozmowy – ciuchy, buty, kosmetyki – zostały zmiecione do komedii, gdzie, z
drugiej strony, bohaterka, widocznie dostatecznie identyfikowalna przez tę
tematykę, może sobie pozwolić na zaprezentowanie się w tenisówkach. Da się je
znaleźć w tekstach o bardziej obyczajowym zacięciu i, przypadek nad
przypadkami, często idą w parze ze scenarzystami, którzy wiedzą, co zrobić z
postacią kobiecą. Kilka przykładów, z różnych miejsc, gatunków, i ciężarów
dramatycznych: Lorelai Gilmore, często chodząca po ulicach swojego Stars Hollow
w sportowych butach, swoją drogą. Alicia Florrick, w pilocie Good Wife mówiąca swojej pierwszej
klientce, żeby zmusiła się do zrobienia makijażu, kiedy będzie wychodziła do
sądu (You won't feel like it, but put on
nice clothes and makeup. Not for court – for you). Robin Scherbatsky i
odcinek, w którym próbowała ogolić nogi w restauracyjnej łazience. Joan Watson,
siedząca wieczorami w dresach lub piżamie i, na miły Bóg, na boso.
Teksty kryminalne rządzą się inną regułą, którą można oddać
jak następuje: rośnie dramatyzm, rośnie wysokość obcasa, rośnie powaga konwersacji, przecież trudno,
żeby policjantki rozmawiały o lakierach do paznokci czy tuszach do rzęs, jakby
na to nie patrzeć nie są to tematy przystające do morderstwa. Co byłoby założeniem
do kupienia, gdyby nie to, że nie sprawdza się on nawet w wewnętrznej logice
kryminałów. Jeśli nie jest to akurat True
Detective, gdzie każda rozmowa musi być w bliskim sąsiedztwie rozważań o
sensie życia, śmierci, zła, dobra i innych Wielkich Wartości, obniżenie tonu raz
na jakiś czas się przydaje, a z jakiegoś tajemniczego powodu zawsze musi zawierać
się ono w tym, co – znowu, tradycyjnie – kojarzone jest bardziej z męską stroną
spectrum konwersacyjnego, sposobów spędzania czasu, etc. Faceci wymieniający
mniej lub jeszcze mniej zabawne żarty nad ciałem ofiary to jest jedna sprawa, i
jeśli bohaterki chcą się przyłączyć, droga wolna, będzie okazja, żeby pokazać,
że nie są emocjonalne, Boże uchowaj. Ale niechby spróbowały, czekając na jakieś
wyniki, raporty, cokolwiek, powiedzieć coś na temat wizyty u kosmetyczki (wymagałoby
to jeszcze, oczywiście, żeby były tam dwie, ale przyjmijmy na moment, że taka sytuacja
się zdarza) (z drugiej strony, bardziej ogarnięty bohater mógłby spytać swojej
koleżanki, jakich marek używa, kiedy wychodzi z nienaruszoną fryzurą i
nienagannym makijażem z totalnej katastrofy czy innej małej apokalipsy, miałby
prezent stulecia dla żony, matki, córki, siostry, kochanki, niepotrzebne
skreślić). Nowy motor, to jest solidny temat. Nowy tusz do rzęs bohaterka, jak
najbardziej, może stosować, ale nie musi przecież zwracać uwagi na to, że
najpierw musi taki kupić. Najlepiej gdyby sprawiała wrażenie, że wyprostowane
włosy, pomalowane oczy i ogolone nogi ma w ustawieniach fabrycznych.
Jasne, nie są to problemy fundamentalne i nie wnoszą niczego
nowego do pomysłów na zwalczanie wykluczenia społecznego. Broń Boże, nie chcę
rewii porad kosmetycznych w serialach kryminalnych. Ale jestem w stanie sobie
wyobrazić, że bohaterka kończy malować paznokcie, kiedy dostaje wezwanie, że
pojawienie się nowego dowodu przerywa toczącą się poza scenami rozmowę o tym,
jaka którego używa podkładu, że którejś – gasp
– wypadnie z torebki opakowanie podpasek. Nie ma żadnego powodu, dla
którego miałoby im to przeszkadzać w skutecznym łapaniu przestępców. Byłoby
fajnie, gdyby gdzieś na dziesiątym planie, tam gdzie jest miejsce tego typu
szczegółów, bohaterki nie musiały wybierać między przysłowiową zabawą
samochodzikiem albo lalką.
Filmowe, serialowe, książkowe kryminały czy thrillery, w
swej znakomitej większości, wpuściły - często bez entuzjazmu, mam wrażenie –
bohaterki do swojego świata, ale wymagają od nich w zamian, żeby jak najmniej
pokazywały, że są bohaterkami. Poza tym, że ładnie wyglądają, oczywiście. Nie
dotarła do nich jeszcze idea, żeby nie wartościować drugiej strony
konwersacyjnego spectrum jako płochej, banalnej i nikomu niepotrzebnej tylko
dlatego, że statystycznie częściej rozmawiają o niej ze sobą same kobiety. To
kwestia logistyki, nie hierarchii ważności, na litość – moda jest rzeczą
zmienną, ale w tej chwili łatwiej natknąć się na człowieka, który się maluje,
wśród kobiet. To nie znaczy od razu, że nie mogłaby służyć jako przerywnik
równie skutecznie jak porównywanie mocy silników. W obu przypadkach trzeba po
prostu wiedzieć, jak napisać z tego dobry dialog.
Piszę bardzo ogólnie i bez konkretnych przykładów, głównie
dlatego, że generalnie problem nie leży w pojedynczych przypadkach, ale w ich
seryjności. Nie chodzi przecież o to, żeby wszystkie bohaterki trzymały się
tego, co tradycyjnie kobiece, cokolwiek zresztą miałoby to znaczyć. Nie chodzi
mi o to, żeby kolektywnie nie lubiły sportu, a kochały długie rozmowy o nowych
kolekcjach mody, że jest coś organicznie złego w bohaterce, która spędza swój
wolny czas w pubie i nigdy nie założy różowego swetra. Chodzi o to, żeby
wszystkie nie były takie same. I że jedno nie wyklucza drugiego. I, przy
okazji, żeby nie ograniczać się tylko do tego, o czym sam na sam może
porozmawiać ze sobą dwóch facetów. Chciałabym utrzymać to drzewko w jakimś
racjonalnych rozmiarze, więc bardzo skrócę i strywializuję tę puentę, ale
chodzi o to, żeby – sprowadzając zagadnienie do problemu reprezentacji –
dziewczynki, które bawią się lalkami (albo, odpowiedniejsza kategoria wiekowa,
dziewczynki, które wyrastają z dziewczynek, które bawią się lalkami) też mogły
popatrzeć na ekran kinowy/komputerowy/na telewizor i pomyśleć, że policja to
jest kariera dla nich (jak tylko nauczą się biegać w szpilkach).
To już dużo wymagań, wiem – nawet od tego, żeby kobiety
były, żeby miały jakikolwiek charakter i żeby wszystkie nie były takie same,
może rozboleć głowa i ewidentnie brakuje w budżecie rozmaitych produkcji kasy
na ibuprom, skoro problem jest nie do przeskoczenia. Niemniej jednak, wrażenie
pochodzenia z jednej taśmy produkcyjnej wśród kobiet w szeroko rozumianych
produkcjach kryminalno-sensacyjnych można zwalczyć tylko przy nieuzasadnionym
nadmiarze dobrej woli. Poważne, opanowane, odpowiedzialne bohaterki, na których
zawsze można polegać, na odległość kija trzymane od czegokolwiek, co
stereotypowo przypisywane jest kobietom – niesłusznie jako jakiejś
abstrakcyjnej całości, jasne, skoro to ogólnoludzkie cechy charakteru, ale
skoro są ogólnoludzkie, to czasem powinny się także bohaterkom trafić.
Ha.
Seryjność jest widoczna tym bardziej, że da się zauważyć
instynktowny opór przed pisaniem bardziej wyróżniających kobiet (i to nie tylko
w kryminałach). W komediach, jasne, na zdrowie, ale gdzie indziej z reguły to
one są bardziej zrównoważone, równoważące ekscesy swojego dziwacznego partnera,
stoicko spokojne bez względu na wszystko. Nie jest to koniecznie problem dla
głównych bohaterek, na niuansowanie których jest więcej czasu, ale na dalszych
planach w kategorii „bohaterowie zapadający w pamięć” dalej panują panowie.
Ukłonem w stronę widza ma być pewnie to, że przynajmniej
umieją komuś dokopać. Cóż. To fantastycznie, że scenarzyści dopuścili wreszcie
kobiety do sztuk walki i używania broni. Tylko miło by było gdyby do tej
niewątpliwie praktycznej umiejętności dołączyły jakieś cechy charakteru. Zaryzykuję
przypuszczenie, że facet, który sprowadzałby się tylko do tego, że komuś
okazyjnie przyłoży, nie zostałby uznany za najciekawszą postać roku.
[Na pocieszenie,
chociaż nie z kryminałów: czasem się jakaś trafia. Elsbeth Tascioni z TGW
witana jest jednomyślnym piskiem zachwytu, kiedy pojawia się raz na te 10
odcinków i – znów przypadek nad przypadkiem – trudno o bardziej wyróżniającą
się postać. Która, swoją drogą, kiedy potrzebowała przebiec przez kort
tenisowy, biegła ze szpilkami w ręku. Same zbiegi okoliczności. ]
Opór może się częściowo brać z tego, że – zdiagnozowany
problem – postacie kobiece są oceniane surowiej (fandomie Six Feet Under, patrzę na ciebie) i lepiej, żeby nie one były tymi trudnymi stronami.
Tutaj też mam pocieszający przykład, w dodatku kumulujący
wiele bonusów w jednej, rewelacyjnej bohaterce – Brenda z The Closer. Zastraszająco kompetentna, wysoka stopniem policjantka,
zdecydowanie, zdecydowanie trudna dla otoczenia (chociaż – zupełnie swoją
drogą, bardzo odświeżająca rzecz – z stabilnym życiem osobistym zamiast dramatu
na boku co trzy odcinki), która łapała przestępców ubrana w spódnicę w kwiatki,
a za to zmieniała szpilki na tenisówki, kiedy musiała się dostać w jakieś
niewygodne miejsce. Było coś bardzo satysfakcjonującego w oglądaniu, jak Brenda,
w całej swojej babskiej glorii, stawiała po kątach facetów, którzy nie mieli
pojęcia, co z nią zrobić. Pojedyncza bohaterka w środku szowinistycznej policji
– zapatrzenie w starą, dobrą epokę, kiedy dziewczęce blondynki nie miałyby nic
do powiedzenia twardym facetom było jawnie wyłożonym problemem – pokazująca
rzeczonym facetom, że zdecydowanie wie, co robi dawała więcej radości niż nawet
podobnie efektywna (i, miejscami, efektowna) bohaterka w serialu, który z założenia
udaje, że takiego problemu w ogóle nie ma.
To jest kolejny temat, który woli się w większości omijać.
Bohaterki, co prawda, są w mniejszości, ale jak już są, to są świetnie
zaadaptowane, i żadnej (generalizując) nie irytuje poczucie wyższości strony
przeciwnej (ani przewaga liczebna). Okazyjne sprytne uwagi dowcipnych kolegów,
na które bohaterka może odpowiedzieć, są raczej zasłoną dymna niż jakimkolwiek
zaadresowaniem problemu [przykład w skali mikro: tradycyjne przewracanie oczami
bohaterek, którym ktoś próbuje wmówić, że są irracjonalne z powodu okresu
uparcie zastępuje jakąś, która by w końcu szczerze powiedziała, że być może,
halo, halo, po prostu wszystko ją cholernie boli, co faktycznie źle wpływa na cierpliwość].
Zniecierpliwienie widocznie też zostało zapisane w poczet cech, których prawdziwie
silne postacie nie powinny okazywać.
Są wyjątki, poza The Closer, na przykład:
When she walked into the building this morning, it was like someone had been through and sprayed the place with oestrogen repellent. The British Olympic team for the Mal Self-Importance event had invaded the Lothian & Borders HQ, a rampant infestation of facial hair and Y chromosomes. They had been parading around the place with a brusque arrogance that was just dying for an excuse to tell you how much more serious their business was than anything you might be trying to get on with, such as the body of Fiona Dickson, prostitute, found bludgeoned behind Commercial Street in Leith. Fiona didn’t own any newspapers or TV stations, so manpower was likely to be a little thinner on the ground when it came to the investigation of her death, what with everyone having to impress the Scottish Office with a result on the Voss killings.Wankers.
[Ch. Brookmyre, Country of the Blind]
Drzewko w dużej mierze powstało zaraz po intensywnym seansie
Orange Is the New Black, serialu,
który dzieje się wśród kobiet, opowiada o kobietach i żadnej z jego bohaterek
nie da się zastąpić facetem, stąd moje normalne zniecierpliwienie wobec pisania
bohaterek powielaczem jeszcze wzrosło. Różne postacie, panowie scenarzyści.
Najlepiej też takie, które nie muszą zabijać się w wysokich butach, żeby pokazywać,
że są babami.
Chciałabym skomentować ten dorodny okaz tak, jak jest tego godny, ale nie mam siły, powiem tylko: Orphan Black. THE HOUR. I Samantha Carter w Stargate - jedna z najrozsądniejszych bohaterek, jakie widziałam, nie w kryminale czy sensacji wprawdzie, ale po sąsiedzku. I też po sąsiedzku Buffy, która, jestem przekonana, w jakimś odcinku westchnęła, że znowu jakiś demon przerwał jej malowanie paznokci - a nawet jeśli nie, to byłoby to bardzo w jej stylu. Może takie postacie kobiece to coś, co, paradoksalnie, dobrze wychodzi SF? No bo w końcu SF to przestrzeń eksperymentów i ryzykownych pomysłów, a co jest bardziej nowatorską ideą niż normalna kobieta?
OdpowiedzUsuńad. 1) The Hour - podobnie mają Mad Meni. Widocznie w światach z epoki jeszcze bardziej zdominowanej przez mężczyzn ważniejsze jest porządne zastanawianie się nad bohaterką, jak się już ją wprowadzi, ze wszystkimi tego konsewkencjami.
OdpowiedzUsuńad. 2) SF, nie wiem, czy paradoksalnie, ale na pewno tak, tyyyyle scenariuszy do wymyślenia. Pod względem projektowania SF ma unikalną możliwość zrobienia czegoś, co nie wygląda jak ignorowanie rzeczywistości, oferując odrobinę optymizmu.
Pod względem krytyki, z drugiej strony, nie zabierając żadnych możliwości SF, na pewno ma ich mnóstwo - zostawiając zupełnie na boku filmy polegające na bieganiu i wybuchaniu, bo z nich i tak nic nie wynika, kryminały też mają tu spore pole do popisu, gdyby tylko chciały. Inaczej wycelowana, mniej może subtelna i często raczej ponura, krytyka społeczna może być integralną częścią opowieści o łapaniu zabójców. Dodanie do tego aktywnie zaadresowanej problematyki bohaterek też mogłoby dać ciekawe efekty. Well, *daje ciekawe efekty, w tych odosobnionych wypadkach, kiedy ktoś spróbuje.