czwartek, 8 maja 2014

Herstory

The Good Wife popełniła odcinek, który nie był, w żadnej mierze, zły, ale nie wpadłam po nim w falę bezgranicznego zachwytu, utrudniającego zebranie jednej spójnej myśli, jest to więc pewnie dobry moment na kolejny peanik do mojego ulubionego serialu. Peaniki do TGW produkuję dość regularnie i prawdę powiedziawszy obiecałam sobie, że się z nimi opanuję, ale potem stał się piąty sezon, który jest perfekcyjnym połączeniem długiej, 22-odcinkowej formuły z jakością charakterystyczną dla znacznie krótszych produkcji, z reguły telewizji kablowych.

The Good Wife zaczyna się od skandalu obyczajowego i politycznego, od Alicii, która stoi koło swojego męża, skompromitowanego polityka uwikłanego w skandal obyczajowy i oskarżonego o korupcję – która ma do odegrania rolę wiernej żony, kiedy pytania reporterów, nawet jeśli skierowane do niej, kompletnie nie jej dotyczą. Ale to Peter (Bogu dzięki) będzie marginalną postacią. Alicia wróci do swojego zawodu, do praktykowania prawa, po długiej przerwie i z nazwiskiem, które budzi powszechną sensację i starając się przetrwać, ochronić swoje dzieci przed medialną burzą i zachować przynajmniej część zdrowych zmysłów, zacznie, kawałek po kawałku, konstruować własną historię.

Część bezspoilerowa

Trudno napisać, na czym zasadza się fenomenalny poziom obecnego sezonu bez roztrząsania jego fabuły, ale spróbuję przez moment operować ogólnikami – przede wszystkim, dość oczywistym stwierdzeniem, że piąty sezon nie wziął się z powietrza i TGW od zawsze była wyróżniającym się serialem, pod tyloma względami, że na pewno o którymś zapomnę.

Można zacząć tę wyliczankę od standardowo wymienianych zalet – świetna gra aktorska, świetne tempo odcinków, utrzymujących co najmniej szybkie, a często i zawrotnie szybkie tempo, wspaniały humor, Alicia, Kalinda, Diane… A nie, moment, to są niestandardowe zalety.

Naprawdę nie jestem dobra w koherentnym pisaniu o The Good Wife.

Legal drama/political drama, jak podpowiada w kwestii charakterystyki gatunkowej wikipedia, może nie brzmieć jak najbardziej pasjonujący materiał na budowę, tydzień w tydzień, ciekawej case of the week, świętej podstawy każdego proceduralnego serialu, TGW jednak znalazła na to sposoby. Wypróbowaną metodą wielu seriali, które wcale kryminalne nie są, a trochę tego żałują, zapożyczyła sobie kilka kryminalnych chwytów dla urozmaicenia pokazywanych spraw – sztandarowy zestaw, używany z umiarem (to jednak firma prawnicza, nie policja, czas na dochodzenie jest ograniczony –  jest to właśnie urozmaicenie, nie robienie zminiaturyzowanych wersji Raportu tulipana), i nie ma co w nim szukać nowo odkrytego kontynentu, ale nie bez powodu produkcje kryminalne nigdy nie wychodzą z mody. Dobra zagadka, mniej bądź bardziej zaskakujący zwrot akcji, element niepewności co do winy klienta – są to karty, które, jeśli dobrze nimi zagrać, zawsze pomagają. Asem w rękawie w przypadku TGW jest nierozerwalny związek tych quasi-kryminalnych zagadek z Kalindą, jedną z ciekawszych bohaterek tego serialu – i w przypadku TGW „jedna z ciekawszych’ nie oznacza, halleluja, „ciekawszą z całych dwóch, w porywach do trzech”.

Jeszcze ciekawsze – dużo ciekawsze, szczerze mówiąc – niż sprawy kryminalne są sprawy aktualne. Możliwość szybkiej reakcji na otaczający świat, z paletą jego bardzo bieżących problemów, jest tym jednym atutem, z którego seriale mogą czerpać pełniej niż wiele innych tekstów kultury, jeśli tylko mają ku temu chęć, umiejętności i pomysł –  już cięższy do skompletowania zestaw, którym TGW dysponuje i regularnie używa, zarówno na poziomie pewnych ogólnych zjawisk społeczno-polityczno-kulturowych-technologicznych, jak i konkretnych zdarzeń z historii kompletnie najnowszej. Nie zawsze jest to całkowity sukces, ale proporcja udanych, a nawet bardzo udanych odcinków na 22 w sezonie jest niezmiernie satysfakcjonująca.

W ramach swoich 22 odcinków TGW od zawsze flirtowała z nieproceduralną, mimo wszystko, strukturą większej historii. Naturalnie, zawsze opiera się o opowieść o swojej głównej bohaterce, ale budowanie większej całości idzie dalej, dalej nawet niż konsekwencja w historiach poszczególnych głównych bohaterów – między małymi, jednoodcinkowymi historiami, TGW stara się konstruować większe, kilkuodcinkowe czy całosezonowe wątki, zawiązywane między różnymi grupami bohaterów i różnymi grupami wpływów, wychodzące z różnych historii i zmierzające w różnych kierunkach. Żonglując poszczególnymi wątkami, sami zastawiają na siebie najwięcej pułapek i nie wszystkie wychodzą równie dobrze, niektóre, bez żadnej wybrzmiałej konkluzji, giną w pomroce dziejów (a jeden nigdy nie powinien był z niej wychodzić – pozbawione entuzjazmu pozdrowienia dla Nicka). Czasem robi się zbyt tłoczno i to chyba największy grzech konstrukcyjny tego serialu, przydarzający mu się raz czy dwa na sezon, przeładowanie, które wykoleja tempo odcinka. Przy dużych prędkościach, jakie TGW utrzymuje zazwyczaj, jest to jednak grzech do odpuszczenia.

Jeśli zresztą circa dwoma przeładowanymi odcinkami na sezon mamy płacić za fantastyczną zbieraninę postaci, które zaludniają świat tego serialu i czasem go zakrzykują, próbując dojść do głosu z własnymi historiami – jest to w dalszym ciągu interes stulecia. Bohaterowie The Good Wife są zbiorową personifikacją cudu. Ci najważniejsi, oczywiście, ale także mniej lub bardziej poboczni – sędziowie, prokuratorzy, prawnicy strony przeciwnej, klienci, biznesmeni, politycy, czego dusza zapragnie, a wszystko to – ostatni punkt, bo chciałabym kiedyś skończyć to drzewko – w sensownej reprezentacji damsko-męskiej. 

I reprezentacja damska jest naprawdę, naprawdę rewelacyjna. Diane, z jej liberalnym światopoglądem i silnym charakterem może być miłością od pierwszego wejrzenia, a będzie można się w niej zakochać tylko bardziej, w miarę upływu czasu,  Kalinda... Cóż, gdzieś na początku serialu, na pytanie o to, kim jest, skoro nie policjantką, Kalinda odpowiada prawdomównie I'm Kalinda i naprawdę trudno scharakteryzować ją celniej. Sama Alicia, w fantastycznym wykonaniu Julianny Margulies, może się początkowo wydawać przez nie trochę zagłuszona, ale nie jest to permanentny stan. The Good Wife jest, w gruncie rzeczy, głównie historią Alicii, Alicii, której życie wywróciło się do góry nogami, która robi w nim porządek, która pokazuje pazurki, kiedy trzeba i wcale nie jest taka miła, jak mogłoby się to na pierwszy rzut oka wydawać, kiedy sytuacja tego wymaga.

Jeśli ktokolwiek odczuwa w swoim życiu niedosyt dobrze napisanych bohaterek, TGW jest dokładnie tym serialem, który należy obejrzeć. Jeśli nie, dalej jest dokładnie takim serialem, z wszystkich wymienionych, jak również kilku pominiętych powodów, po pierwsze, a po drugie, dobrze napisanych bohaterek nigdy za wiele. W ogóle, dobrze napisanych bohaterów nigdy za wiele, a z facetami TGW bynajmniej też nie ma problemu.
Jak widać moje zdolności skonstruowania koherentnego tekstu cokolwiek się wyczerpują, spróbuję więc jeszcze westchnąć spoilerowo do piątego sezonu, zanim zanikną kompletnie.




Część spoilerowa

Niech będzie świadectwem mojego zaufania do The Good Wife, że piszę to na dwa odcinki przed finałem: piąty sezon na razie zdecydowanie jest moim ulubionym. Nie jest to częsty przypadek. Widzowie długich, sieciówkowych seriali są często świadkami tego, jak w okolicach piątego sezonu (lub wcześniej) formuła się już zużywa, kolejne odcinki powtarzają swoje pierwowzory w coraz to gorszym stylu, bohaterowie rozmywają się w coraz gorszej charakteryzacji i człowiek zostaje, rozdarty między sentymentem do kiedyś ukochanego serialu, ciężką do zwalczenia ciekawością, co będzie dalej, a głębokim zdegustowaniem w odpowiedzi na to, co jest mu teraz serwowane.

Widzowie TGW szczęśliwie nie mają jeszcze tego problemu.

Zachwianie status quo w finale czwartego sezonu mogło niepokoić – czy twórcy na pewno są w stanie napisać, to, co obiecali, czy na pewno mają na to dobry pomysł, a nawet jeśli mają – czy za duża ilość wątków nie pogrzebie ich kompletnie. Otóż, twórcy mieli pomysł i, co równie ważne, mieli pomysł jak panować nad pomysłem. Od kreowanego w pierwszych odcinkach napięcia wśród konspirujących rozłamowców, niepewności Alicii, podwójnego znaczenia każdej jej rozmowy z Willem, przez Hitting the Fan, którego jedyną wadą było to, jak niemożliwie wysoko stawiał poprzeczkę reszcie sezonu, przez odcinki, które nastąpiły już po rozłamie i które dały sobie z tą poprzeczką radę – niesamowita, szaleńcza seria wyśmienitych odcinków, w których Alicia i Will po przeciwnych stronach barykady znaleźli, wydawało się, najciekawszą realizację swojej pokomplikowanej znajomości, szczególnie w The Decision Tree. Will, który projektował sobie w głowie kolejne scenariusze przesłuchiwania Alicii, od pytań profesjonalnych do personalnych, od zwycięstwa w sądzie do osobistego, małodusznego odwetu, mógł pewnie irytować, ale ja mu szczerze współczułam – zwłaszcza, że w swoim zacietrzewieniu nie wziął pod uwagę, że jeśli tylko spróbuje personalnego podejścia, zostanie pokonany we własnej grze, Alicia miała długi i wymagający trening, dzięki uprzejmości Petera.

Wreszcie, jeszcze z daleka od stabilizacji, ale przynajmniej po ustaleniu kierunku, w którym można jakąś znaleźć, nastąpił naprawdę niespodziewany zwrot akcji i Will stracił życie w nagłej, przypadkowej strzelanie. Gdyby zrobić listę moich ulubionych bohaterów TGW, Will byłby na dalekim, dalekim miejscu – miałam do niego trochę przekornej sympatii, zważywszy, że jedną z jego ról była rola konkurenta Petera, a Peter otwierałby listę bohaterów, których nie lubię, w ogóle, nie tylko w TGW (musiałabym się nad tym głębiej zastanowić, ale pewnie niedaleko za królującym na niej Nate’em Fisherem) – niemniej, na to, jak szkoda mi go było od Hitting the Fan do Dramatics, Your Honor, tej sympatii by nie starczyło, więc złamane, czarne serduszko dla scenarzystów, popisali się angstem najwyższej jakości (chociaż muszę przyznać, że permanentna obecność Finna Polmara jest dość przekonującym pocieszeniem). Wypisanie Willa nie było może decyzją scenarzystów, tylko aktora, ale trzeba przyznać, że zrobili z tej konieczności genialny użytek. Szczególnie moje uznanie idzie dla pierwszej, bodajże, sceny The Last Call, zaczynającego się zaraz po telefonie od Kalindy, kiedy Eli próbował jakoś zaadaptować na swoje potrzeby przemowę Alicii i czytając ją z ekranu, zabrnął w ślepą uliczkę, pełną wspomnień o wychowywaniu dzieci – tylko TGW smutny odcinek, w dodatku odcinek, o którym wszyscy widzowie wiedzą, że będzie smutny, może zacząć od rozbrajająco śmiesznej sceny. Dla mnie była to, koniec końców, jedna z najbardziej niepokojących scen. Śmiałam się, owszem. Ale tak dobrze wiedziałam, że nie powinnam, że za chwilę będzie mi tylko bardziej i bardziej przykro.


Strach się bać, co przygotowali sobie na finał sezonu. 

1 komentarz:

  1. ニャンコ先生13 maja 2014 21:38

    Chciałbym odpisać jakoś błyskotliwie, ale mogę się tylko zgodzić. Nigdy bym się nie spodziewał, że jednym z moich ulubionych seriali zostanie serial *prawniczy*.

    OdpowiedzUsuń