środa, 26 lutego 2014

Inauguracji część druga, (być może) bardziej optymistyczna

Zacznijmy czytelniczo, w takim razie. Bardziej optymistycznie, również, chociaż głównie przez zmniejszenie skali – z katastrofalnej wizji przyszłości przejdę do morderstw i to morderstw w konwencji satyry/komedii kryminalnej, więc przynajmniej jest zabawnie. Dla czytelnika. Nieboszczyka cechuje, kolektywna dla kryminałów, śmiertelna powaga.

Czytam Bedlam Christophera Brookmyre’a i pomyślałam, że pean do jednego z moich ulubionych autorów będzie dla mnie dobrą notką inauguracyjną. Nie do samego Bedlam, co prawda, bo jako połączenie wizji przyszłości i komputerowej strzelanki nie trafia zbyt precyzyjnie w to, co lubię – s-fi to dla mnie wyjątek, nie reguła, a moje doświadczenie z grami komputerowymi ogranicza się do Simów, Heroesów i rozbijania ambulansów na ulicach GTA; przedzieram się przez tę książkę z równym przekonaniem co główny bohater przez swój fikcyjny świat i jedyne, co lepiej mi idzie, to unikanie wysadzania się w powietrze, co w mojej sytuacji nie jest znowu aż takie trudne.

Sam pomysł, żeby napisać o książkach Brookmyre’a został, zawsze jest dobra okazja, żeby spróbować kogoś na niego nawrócić. Nie sprawdzałam tego zbyt skrupulatnie, ale nie wydaje mi się, że jest to autor szeroko znany – ktoś go w Polsce musi czytać, skoro znaczną część jego książek mam z allegro, ale z drugiej strony, ewidentnie nie są rozchwytywane, skoro w większości nie kosztowały więcej niż 10 złotych. I trudno się temu szczególnie dziwić w przypadku autora, który w ogóle nie jest przetłumaczony.

Tu wreszcie, po dość przypadkowym wstępie, mogę przejść do części właściwej. Jest mnóstwo możliwych powodów, dla których może się nie chcieć (nie opłacać) tłumaczyć Brookmyre’a, a jeden z nich jak raz nadaje się na pean. Mianowicie, pierwsze, w czym się zakochałam, kiedy po raz pierwszy wzięłam do ręki jedną z jego książek, to styl (to, co w końcu przeprowadzi mnie przez hordę komputerowych wrogów z Bedlam to też będzie styl), moim pierwszym ulubionym bohaterem był złośliwy narrator niemający litości dla świata, o którym mówi, a wyposażony przez swojego autora w dużo wdzięku i talentu do formułowania celnych uwag. Zaraz za nim pojawili się bohaterowie wymieniający równie celne linie dialogowe, i, zazwyczaj na zasadzie mechanizmu winy nieuświadomionej, wplątujący się w mniej lub bardziej poważne kłopoty. Okej, nie oszukujmy się, bardziej poważne kłopoty. W rozmaitej scenerii –  od szkockiego parlamentu, w którym rozgrywa się polityczny skandal, przez odizolowany hotel, w którym najazd terrorystów przerywa klasowe spotkanie po latach, do szkockiego zamczyska z mroczną historią, w którym banda zabójców trenuje swój fach na, raczej zaskoczonych tym obrotem rzeczy, gościach – Brookmyre kreśli swoje fabuły, pełne radosnych zwrotów akcji i zaskakujących przypadków, mieszając komedię, kryminał, thriller, groteskę, bawiąc się konwencją każdego z tych gatunków. Buduje je zresztą na zasadzie puzzli, dopuszcza do głosu swoich bohaterów (także antagonistów, chociaż kiedy ich reprezentant zostaje dopuszczony do głosu, jedyne, co dzięki temu osiągają, to totalna kompromitacja), z ich niekompletnej wiedzy o świecie jako takim i swojej sytuacji w tymże świecie – o której wiedzą głównie to, że ulega znacznemu pogorszeniu, strona po stronie, ku rosnącej radości czytelnika – składa się w końcu w spójny, satysfakcjonujący obrazek, który rozbawia, owszem, ale czasami jest też niepokojąco ponury w szerszej perspektywie.

Nie jestem w stanie podać źródła tej wiedzy, ale ktoś mądry, pisząc o literaturze kryminalnej, mówił, że jest ona szczególnie skłonna do służenia jako narzędzie swoistej krytyki społecznej – ma do tego dobre pole wyjścia, bo jakby na to nie patrzeć, jej punkt zaczepienia jest tam, gdzie coś nie zadziałało; demaskowanie sprawców Złego Czynu (jakikolwiek by nie był) siłą rzeczy wiąże się z prześwietleniem otoczenia i wskazaniem na to, co się w nim zwyrodniło. Okazji do pomniejszych polemicznych wycieczek w różne strony także po drodze nie brakuje. Ktokolwiek to napisał, mógłby zasięgnąć ć z książek Brookmyre’a kilku przykładów, bo zacięcie publicystyczne (jest też dziennikarzem) miejscami z niego wychodzi – i tu załamie mi się trochę ton peanu, bo do tego akurat tonu mam najwięcej wątpliwości.

Zwykle stara się chować za głosem poszczególnych postaci ale czasem, w zajadłej polemice z którymś z irytujących go elementów rzeczywistości, zdarza mu się wychylić w całej narratorskiej, wszechwiedzącej glorii i jest w całości dydaktyczna nutka, niekoniecznie mile widziana  (nawet jeśli programowo się z nim zgadzam, bo sytuuje się w tym, komfortowym dla mnie kawałku światopoglądu, w którym lewa strona ściśle łączy się ze zdrowym rozsądkiem). Lubię Jacka Parlabane’a, zaciekłego ateistę (przypis do Jacka Parlabane’a, który powoli a niepostrzeżenie stał się jednym z bohaterów mojego życia – przy nim nie działa mechanizm winy niezawinionej, przy nim działa coś, co najlepiej ujął sam autor: I always adored the idea of a character who cheerfully wanders into enormously dangerous situations and effortlessly makes them much worse). Mniej lubię, kiedy słyszę w ferworze wykładu, nawet bezbłędnie skonstruowanego, głos z wyższej półki instancji nadawczych (czytaj: głos autora, żaden piorun, bynajmniej, jeszcze nie strzelił od strony innej instancji). Chwilę potem jednak, ktoś zrobi zabawnego, ktoś coś radośnie skomentuje, o ile ma czas (może być zajęty tą podstawową tą podstawową czynnością, jaką jest przetrwanie) i wszechwiedzący komentator zamyka się, żeby oddać miejsce wciągającej historii.

Uwaga: wciągające historie mogą okazać się niekompatybilne z innymi czynnościami, których wykonywanie jest pożądane w danym momencie (studiowaniem, sprzątaniem, gotowaniem i każdą właściwie inną, znaną pracowania); przed lekturą zapoznaj się z fragmentami recenzji na okładce i potraktuj je jako należne ostrzeżenie.

P.S: Hello! Opóźnione pozdrowienia od drugiej części zespołu autorskiego, która zawsze zapomina, że przy szacowaniu czasu potrzebnego na wykonanie danej czynności należy pomnożyć rezultat przez dwa i przyjąć jednostkę o rząd wyższą, przez co siany przez nią chaos powiększa się według mniej więcej podobnego wzoru. ;D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz